Ostatni dzień roku. Zgodnie z ogólnie panującym trendem powinnam zrobić symboliczne ostatnie tegoroczne bieganie. A jednak... kichając, prychając i smarkając w chusteczki, odpuszczam. Z tego samego powodu odpuszczę też z pewnością jutrzejsze symboliczne pierwsze bieganie noworoczne. Chyba jednak wolę zachować zdrowie na te codzienne biegania niesymboliczne.
Ostatni dzień roku. Roku, w którym padła blogosfera portalu, na którym debiutowałam. Pierwszy blog (może to i lepiej) rozpłynął się w niebycie. Drugi blog, na szczęście, kopiowałam. I gdy (kichając, prychając i smarkając w chusteczki) przeglądałam dziś folder ze starymi wpisami, rzucił mi się ten o tytule "mijający nas ludzie". Czy ma coś wspólnego z bieganiem oprócz wątku biegowego w przytoczonym opowiadaniu Franza Kafki? Chyba to, że niektórymi biegowymi znajomościami poczułam się rozczarowana. Coraz bardziej pęka w szwach mit o biegaczach jako tych fajnych, pozytywnie zakręconych ludziach, na których zawsze można liczyć.
"mijający nas ludzie"
15.12.2012
Spotkałem się z
kolegą,
Bo kolega jest od tego
I wypada czasem spotkać się z nim...
- Ciekawe... - któregoś wieczoru Żona zwróciła się do Męża tuż po wyjściu z amerykańskiej knajpy, w której spotkali się ze znajomymi. - Poznaliśmy ich parę lat temu przez koleżankę z wakacji. Widujemy ich raz na parę miesięcy. Tak naprawdę niewiele o sobie nawzajem wiemy. Oni nie oczekują niczego od nas, my nie oczekujemy niczego od nich. Pomiędzy tymi co-paro-miesięcznymi posiadówkami w knajpie nawet nie czujemy potrzeby, by do siebie dzwonić, by utrzymywać ze sobą jakiekolwiek formy kontaktu. A potem, jak przychodzi co do czego, zawsze o nas pamiętają. Szybka akcja, wici rozesłane drogą mailową, z dnia na dzień zorganizowane spotkanie... To ciekawe, że mimo braku bliskości pamiętamy o sobie, mamy o czym ze sobą rozmawiać i tak dobrze czujemy się w swoim towarzystwie... Może to kwestia braku zobowiązań i wzajemnych roszczeń... A może kwestia braku "wypadania", konieczności zachowywania pozorów w utrzymaniu relacji...
- Ciekawe... Ta dziewczyna jest moją rówieśniczką - któregoś dnia podczas zakupów w supermarkecie Żona wskazała Mężowi pewną kasjerkę. - W sumie to chyba specjalnie się nie znałyśmy, ale chodziła ze mną do podstawówki, do równoległej klasy.
- Ciekawe... Ta dziewczyna też jest moją rówieśniczką - jakiś czas później (być może nawet tego samego dnia) Żona wskazała Mężowi kobietę, idącą w towarzystwie męża i dwójki dzieci. - Chodziła ze mną do podstawówki, do równoległej klasy. W sumie to nawet bardzo się kolegowałyśmy. Razem z nią, kilkoma jeszcze dziewczynami i chłopakami (m.in. jej mężem) tworzyliśmy paczkę.
- I co? Nie mówi ci nawet "cześć"? - zdziwił się Mąż.
- Po pierwsze, to nie jestem pewna, czy ona w ogóle mnie poznaje. A po drugie, jak widzisz, ja też się do zagajania nie garnę. Nie chce mi się odpowiadać na jakiekolwiek pytania z cyklu "co słychać?", "czym się zajmujesz?", "czy masz dzieci?", a potem jeszcze - tylko dlatego, że tak wypada - odwzajemniać się tym samym. Nie mam serca do tego typu relacji. Nie mam serca do gry pozorów.
- Ciekawe... Miałam dziś taką przygodę - parę dni temu Żona zwróciła się do Męża. - Jechałam z koleżanką na aerobic. Gdy wsiadłam do autobusu, zaczęła mi się dziwnie przyglądać jakaś dziewczyna. Pomyślałam, że jak zwykle gadam jakieś głupoty i to dlatego. Ta dziewczyna wysiadła na tym samym przystanku co my. I wtedy... "Ty studiowałaś polonistykę, prawda?" - zaczepiła mnie. "Tak" - odpowiedziałam, próbując z otchłani niepamięci wydobyć jej twarz. "I nazywasz się..." - dziewczyna bezbłędnie wymieniła moje imię i nazwisko, przyprawiając mnie o jeszcze większą konsternację. Domyśliłam się, że studiowała razem ze mną. Domyśliłam się, że z pewnością na niektóre zajęcia chodziłyśmy razem, ale... Było mi strasznie głupio, ale jej twarz nie mówiła mi nic. Dopiero gdy "Moim chłopakiem był ten-a-ten" powiedziała, odzyskałam pamięć. "No tak!" - zakrzyknęłam na wspomnienie tej wydziałowej pary. "Naprawdę?" - odrzekłam zaś zdumiona, gdy oznajmiła, że dziś chłopak ten jest jej mężem, a ona urodziła mu trójkę dzieci.
- Ciekawe...
Jeśli przechadzamy się nocą po ulicy i w naszą stronę biegnie jakiś człowiek, widoczny już z daleka - gdyż ulica wznosi się przed nami stromo w górę i jest pełnia księżyca - nie będziemy próbowali pochwycić biegnącego, chociażby był słaby i obdarty, chociażby nawet pędził za nim z krzykiem jakiś inny człowiek, ale pozwolimy mu pobiec przed siebie bez przeszkód.
Albowiem jest noc i nie z naszej winy ulica w pełnym blasku księżycowym wznosi się stromo w górę, a ponadto jest możliwe, że tamci dwaj wdarli się w tę gonitwę dla rozrywki, może też obydwaj ścigają kogoś trzeciego, może zresztą ściga się tego pierwszego bezprawnie, być może, że ten drugi chce pierwszego zamordować, a my staniemy się współwinni morderstwa, możliwe również, że ci dwaj nic o sobie nie wiedzą i każdy z nich spieszy na własną odpowiedzialność do swego łóżka, może to są lunatycy, może ten pierwszy jest uzbrojony.
A wreszcie, czyż nie wolno nam odczuwać zmęczenia, czy wypiliśmy dosyć wina? Jesteśmy więc zadowoleni, że również ten drugi człowiek zniknął nam już z oczu.
(Franz Kafka - "Mijający nas ludzie")
- Ciekawe... Coraz częściej zastanawiam się nad tym, ile wśród tych mijających mnie osób jest takich nierozpoznanych ex-kontaktów, ex-znajomych, ex-kolegów... Ex-przyjaciół? Ciekawe, że coraz rzadziej bywam niezadowolona, gdy znikają mi z oczu.
Bo kolega jest od tego
I wypada czasem spotkać się z nim...
- Ciekawe... - któregoś wieczoru Żona zwróciła się do Męża tuż po wyjściu z amerykańskiej knajpy, w której spotkali się ze znajomymi. - Poznaliśmy ich parę lat temu przez koleżankę z wakacji. Widujemy ich raz na parę miesięcy. Tak naprawdę niewiele o sobie nawzajem wiemy. Oni nie oczekują niczego od nas, my nie oczekujemy niczego od nich. Pomiędzy tymi co-paro-miesięcznymi posiadówkami w knajpie nawet nie czujemy potrzeby, by do siebie dzwonić, by utrzymywać ze sobą jakiekolwiek formy kontaktu. A potem, jak przychodzi co do czego, zawsze o nas pamiętają. Szybka akcja, wici rozesłane drogą mailową, z dnia na dzień zorganizowane spotkanie... To ciekawe, że mimo braku bliskości pamiętamy o sobie, mamy o czym ze sobą rozmawiać i tak dobrze czujemy się w swoim towarzystwie... Może to kwestia braku zobowiązań i wzajemnych roszczeń... A może kwestia braku "wypadania", konieczności zachowywania pozorów w utrzymaniu relacji...
- Ciekawe... Ta dziewczyna jest moją rówieśniczką - któregoś dnia podczas zakupów w supermarkecie Żona wskazała Mężowi pewną kasjerkę. - W sumie to chyba specjalnie się nie znałyśmy, ale chodziła ze mną do podstawówki, do równoległej klasy.
- Ciekawe... Ta dziewczyna też jest moją rówieśniczką - jakiś czas później (być może nawet tego samego dnia) Żona wskazała Mężowi kobietę, idącą w towarzystwie męża i dwójki dzieci. - Chodziła ze mną do podstawówki, do równoległej klasy. W sumie to nawet bardzo się kolegowałyśmy. Razem z nią, kilkoma jeszcze dziewczynami i chłopakami (m.in. jej mężem) tworzyliśmy paczkę.
- I co? Nie mówi ci nawet "cześć"? - zdziwił się Mąż.
- Po pierwsze, to nie jestem pewna, czy ona w ogóle mnie poznaje. A po drugie, jak widzisz, ja też się do zagajania nie garnę. Nie chce mi się odpowiadać na jakiekolwiek pytania z cyklu "co słychać?", "czym się zajmujesz?", "czy masz dzieci?", a potem jeszcze - tylko dlatego, że tak wypada - odwzajemniać się tym samym. Nie mam serca do tego typu relacji. Nie mam serca do gry pozorów.
- Ciekawe... Miałam dziś taką przygodę - parę dni temu Żona zwróciła się do Męża. - Jechałam z koleżanką na aerobic. Gdy wsiadłam do autobusu, zaczęła mi się dziwnie przyglądać jakaś dziewczyna. Pomyślałam, że jak zwykle gadam jakieś głupoty i to dlatego. Ta dziewczyna wysiadła na tym samym przystanku co my. I wtedy... "Ty studiowałaś polonistykę, prawda?" - zaczepiła mnie. "Tak" - odpowiedziałam, próbując z otchłani niepamięci wydobyć jej twarz. "I nazywasz się..." - dziewczyna bezbłędnie wymieniła moje imię i nazwisko, przyprawiając mnie o jeszcze większą konsternację. Domyśliłam się, że studiowała razem ze mną. Domyśliłam się, że z pewnością na niektóre zajęcia chodziłyśmy razem, ale... Było mi strasznie głupio, ale jej twarz nie mówiła mi nic. Dopiero gdy "Moim chłopakiem był ten-a-ten" powiedziała, odzyskałam pamięć. "No tak!" - zakrzyknęłam na wspomnienie tej wydziałowej pary. "Naprawdę?" - odrzekłam zaś zdumiona, gdy oznajmiła, że dziś chłopak ten jest jej mężem, a ona urodziła mu trójkę dzieci.
- Ciekawe...
Jeśli przechadzamy się nocą po ulicy i w naszą stronę biegnie jakiś człowiek, widoczny już z daleka - gdyż ulica wznosi się przed nami stromo w górę i jest pełnia księżyca - nie będziemy próbowali pochwycić biegnącego, chociażby był słaby i obdarty, chociażby nawet pędził za nim z krzykiem jakiś inny człowiek, ale pozwolimy mu pobiec przed siebie bez przeszkód.
Albowiem jest noc i nie z naszej winy ulica w pełnym blasku księżycowym wznosi się stromo w górę, a ponadto jest możliwe, że tamci dwaj wdarli się w tę gonitwę dla rozrywki, może też obydwaj ścigają kogoś trzeciego, może zresztą ściga się tego pierwszego bezprawnie, być może, że ten drugi chce pierwszego zamordować, a my staniemy się współwinni morderstwa, możliwe również, że ci dwaj nic o sobie nie wiedzą i każdy z nich spieszy na własną odpowiedzialność do swego łóżka, może to są lunatycy, może ten pierwszy jest uzbrojony.
A wreszcie, czyż nie wolno nam odczuwać zmęczenia, czy wypiliśmy dosyć wina? Jesteśmy więc zadowoleni, że również ten drugi człowiek zniknął nam już z oczu.
(Franz Kafka - "Mijający nas ludzie")
- Ciekawe... Coraz częściej zastanawiam się nad tym, ile wśród tych mijających mnie osób jest takich nierozpoznanych ex-kontaktów, ex-znajomych, ex-kolegów... Ex-przyjaciół? Ciekawe, że coraz rzadziej bywam niezadowolona, gdy znikają mi z oczu.