poniedziałek, 23 lipca 2018

katalog wzlotów i upadków

falstart

15.07.2018, niedziela. Wstaję koło godz. 9.00. Nie za wcześnie, bo chcę być wyspana, wypoczęta i dobrze zregenerowana po trudach poprzedniego dnia. Nie za późno, bo tego dnia mam mieć swoją wielką przygodę z flyboardem (co to za sport i na czym polega pisałam tutaj i tutaj). Około 10.30 jestem już właściwie gotowa. Czekam jeszcze tylko na brata, który wybiera się ze mną i z Piterem nad Zalew Zegrzyński – żeby wesprzeć, żeby zmotywować, żeby porobić trochę zdjęć i filmików. Czekam jeszcze tylko na brata i z niepokojem spoglądam za okno. Pogoda od samiuśkiego rana jest szara, bura i ponura, deszcz leje jak z cebra, prognozy przebąkują coś o burzach, a ja mimo to nie przestaję wątpić w przejaśnienie. 

No więc czekam zwarta i gotowa.

✔️ kostium jednoczęściowy gotowy
✔️ ręcznik gotowy
✔️ klapki gotowe
✔️ nowiusieńka karta do go pro gotowa
✔️voucher od Chcę To Przeżyć - Katalog Marzeń gotowy
✔️ krem do opalania...

Ledwo dociera do mnie myśl, że krem do opalania to mi się chyba dzisiaj nie przyda, a dzwoni telefon. Telefon ten niestety nie rozwiewa szaro-czarnych chmur. Telefon ten rozwiewa moje złudzenia. Ze względu na fatalną pogodę, zapowiadane burze i bezwzględny sprzeciw ze strony WOPR-u pani z Flyboard Polska odwołuje mój "wodolot". I niby tłumaczę sobie, że tak naprawdę to dobrze się stało, bo zdjęcia i tak wyszłyby słabe, bo przyjemności pewnie nie miałabym żadnej, bo organizatorzy muszą szybko reagować i dbać o zdrowie i bezpieczeństwo swoich klientów... Niby... Bo tak naprawdę czuję się rozczarowana. Przecież wszystko zaplanowałam i dopięłam na ostatni guzik. Miałam mieć kibiców, pomocników i przede wszystkim aż pół miesiąca na stworzenie wszelkich filmików i relacji na potrzeby projektu "Chcę to przeżyć". Niby... Bo tak naprawdę ogarnia mnie złość. Szczycę się, że taka ze mnie „Wielka Improwizacja”, a jednak strasznie nie lubię, jak moje plany rozsypują się w drobny mak.
Nazajutrz na szczęście udaje mi się ustalić z Flyboardem kolejny termin. Może nie tak dogodny jak poprzedni, ale jak się nie ma, co się lubi…


już za chwileczkę, już za momencik…


21.07.2018, sobota. Ze względu na to, że na 14.00 muszę zdążyć do pracy, na spotkanie z instruktorem flyboardu umówiona jestem na najwcześniejszą możliwą godzinę – 10.00. Na miejscu jesteśmy z Piterem i Marcinem już parę chwil po 9.00. Na plaży oprócz nas i dziewczyny z biura Flyboard Polska nie ma jeszcze nikogo. Robimy sobie zdjęcia, gify, filmiki… W międzyczasie pojawia się Emilka z małym Szymonkiem. Tak na wypadek, gdyby mąż i brat nie udzielili mi odpowiedniego wsparcia.


Pozornie jestem radosna i wyluzowana, ale w środku zżera mnie olbrzymi stres. W końcu sporty wodne to nie przelewki.


Mniej więcej 10 minut przed planowanym wypłynięciem dokonuję w biurze wszelkich formalności, a potem zakładam kamizelką oraz kask i w tym stroju zasiadam na skuterze, gdzie mój instruktor zakłada mi buty przytwierdzone do „latającej deski”.
Gdy od strony technicznej jestem już gotowa, zaczyna się instruktaż. Adrian tłumaczy mi, w jaki sposób dopłyniemy na środek jeziora, jaką pozycję mam przyjąć, gdy będę się wynurzać z wody, na co uważać, czego unikać…
- Pracujesz stopami. Przenosząc ciężar na palce – płyniesz do przodu, przenosząc ciężar na pięty – hamujesz…
- Przenosząc ciężar na prawą stopę – skręcam w prawo, a przenosząc ciężar na lewą stopę – w lewo – przerywam Adrianowi.
- Czy to ty maglowałaś mnie przez internet? - z ust Adriana wydobywa się dość charakterystyczny śmiech.
- Na to wygląda – uśmiecham się głupkowato, przypominając sobie, jak dręczyłam jakiegoś miłego człowieka na czacie, żeby zamieścić na blogu poprzedni wpis. A dziś trafiam właśnie na niego – takie zbiegi okoliczności przytrafiają się chyba tylko mnie.
Po krótkim szkoleniu upewniam się, że Adrian zawsze będzie w takiej odległości ode mnie, bym dobrze słyszała jego wskazówki, i wypływamy.




wzloty i upadki


Gdy docieramy na środek jeziora, Adrian jeszcze raz przypomina, jaką mam przyjąć postawę przy wynurzeniu, i „dodaje gazu”. Pierwsza próba – nieudana. Kilka następnych - również. Zaczyna ogarniać mnie myśl, że chyba nic z tego nie będzie, a moi kibice na brzegu pękną ze śmiechu. 

 
Nie wiem, ile dokładnie mija minut (na wodzie kompletnie tracę poczucie czasu), jak najpierw nieśmiało, a potem coraz odważniej zaczynam wynurzać się nad wodę.



Gdy patrzy się na filmiki, które z brzegu zarejestrował mój brat, może nie wygląda to zbyt spektakularnie, ale… Tam trzeba być, to trzeba przeżyć… Dopiero wtedy dociera do człowieka, jakiej potrzeba siły i wytrzymałości, by uprawiać ten sport. Samo wynurzenie się z wody łatwe nie jest. Uniesienie się i utrzymanie równowagi nad wodą też wymaga wysiłku. Wzbicie się na dużą wysokość i latanie na obranej przez siebie trasie – to już w ogóle… I pomyśleć, że są ludzie, którzy oprócz tych prostych elementów opanowali jeszcze sztukę wykonywania na tym sprzęcie skomplikowanych ewolucji...



Po około 15 minutach nauki wzbijam się na dość wysoki (przynajmniej jak na siebie) pułap. Upadek z tej wysokości jest jednak bardzo bolesny. 



Cóż… To jest mój pierwszy raz… Nie mam jeszcze odpowiednich nawyków, nie umiem odpowiednio szybko kontrować... Gdy Adrian rzuca wskazówkę, próbując wcielić ją w życie, zapominam o poprzedniej, moje ciało nie ma pamięci mięśniowej… Obolała i opita wodą zaczynam odczuwać zmęczenie i na powrót mam problemy z podstawowymi elementami flyboardu. Do tego wkrada się dekoncentracja: zaczynam... tak zupełnie niegórnolotnie... myśleć o tym, czy zdążę do pracy, czy w ogóle będę miała siłę pracować…



- Ile mi zostało czasu? - pytam Adriana, który jeszcze próbuje podnieść mnie po tym upadku.
- 10 minut.
- A zatem kończmy.
- Na pewno?
- Na pewno – odpowiadam i… to zabawne... gdybym po 20 minutach przerwała udział w jakiejś piąteczce, dyszce czy półmaratonie, czułabym się jak cienias. W przypadku 20-minutowej przygody z flyboardem mimo wszystko czuję się jak mistrz.



Ta deska, gdy tak cicho i skromnie stoi sobie na brzegu, wygląda dość niepozornie, ale… nie będę ściemniać, że jest lekko, łatwo, bezboleśnie i bezstresowo. Za to satysfakcja, gdy przełamie się swoje lęki i obawy, gwarantowana.

piątek, 13 lipca 2018

już za chwileczkę, już za momencik niedziela z Flyboardem zacznie się kręcić

No więc…

Trzeba zabrać ręcznik. Trzeba zabrać kartę pamięci do go pro. Trzeba zabrać kostium kąpielowy. Koniecznie jednoczęściowy. Nie tylko dlatego, by na filmiku i zdjęciach nie epatować swym boskim ciałem. Jak ostrzegała pani z Flyboard Polska, gdy dokonywałam rezerwacji, majtki podczas ewolucji na „latającej desce” lubią sobie spaść, a ja naprawdę nie chciałabym ich stracić. Tanie nie były.

Wszystkie te punkty są, oczywiście, niezwykle ważne w przygotowaniach do testowania atrakcji sprezentowanej mi przez Katalog Marzeń w ramach akcji „Chcę to przeżyć”. 



Ponieważ jednak chcę to przeżyć nie tylko w tym znaczeniu wzniosłym, ale i tym zupełnie przyziemnym (chcę wyjść z tego cała i zdrowa), zadałam sobie w ostatnim wpisie (patrz: trzy żywiołypytanie, jak powinien wyglądać trening przygotowawczy do Flyboarda "na sucho". Tak od strony sportowej.

Sport ten jest niezwykle widowiskowy i łatwy do opanowania. Osobom mającym do czynienia ze snowboardem, wakeboardem czy skateboardem opanowanie lotu na Flyboard® zajmuje niecałe 3 minuty! - po przekopaniu internetu przeczytałam w jednym z artykułów i... ups... wszystkie wymienione dyscypliny są mi obce.

Dalsze poszukiwania podsunęły mi instruktaż:

źródło: https://fly-board.pl/instruktaz

1. Start - wskakujesz do wody będąc wyprostowanym, zwłaszcza nogi (kolana), odpływasz na bezpieczną odległość tzn. aż wąż się rozprostuje (20m). Pamiętaj by za każdym razem kiedy znajdziesz się w wodzie wpierw popłynąć w kierunku, w którym chcesz lecieć. Dzięki czemu wąż jest jak ogon za Tobą i  masz nad nim pełną kontrolę. 

2. Pamiętając o nie zginaniu nóg w kolanach i jednocześnie rozkładając ciężar ciała na całą stopę, a nawet lekko na pięty wypychasz biodra do przodu by z pozycji leżącej stanąć na desce.

3. Równocześnie instruktor dodając gazu wyniesie Cię nad wodę. Flyboard ma ogromną moc, nie ma potrzeby żebyś sam próbował/a wstać. Zwróć uwagę by nie uginać kolan ani tułowia. W tym kluczowym momencie warto się usztywnić.

4. Gdy stopy przebiją taflę wody lekko ugnij kolana i przenieś ciężar na języki butów. Polecisz do przodu.

5. Latanie to nic innego jak balansowanie ciałem. Przenosząc ciężar na lewą nogę lecisz w lewo, na prawą w prawo. Na pięty w tył - tego unikaj na początku latanie tyłem kończy się upadkiem do wody.

6. Staraj się latać na rozprostowanym wężu. Wykonuj długie skręty unikając zwijania węża. Wtedy czerpiesz pełną moc i zabawę z lotu.

7. Patrz przed siebie, nie w dół. Automatycznie nie będziesz się garbił/a, tracił/a równowagę.

Niestety i te informacje niewiele wniosły do moich przygotowań. Takie rzeczy da się przećwiczyć tylko "na mokro". W akcie desperacji i rozpaczy napisałam więc do Flyboard Polska, by podpytać, jakie partie mięśniowe mam przed wizytą u nich wzmocnić, jakie wykonywać ćwiczenia, uprawianie jakich dyscyplin sportowych może być pomocne. I tak od słowa do słowa dowiedziałam się, że...

1. Dobre są wszystkie ćwiczenia na nogi.
Punkt dla mnie. Biegam. Siłą rzeczy nogi wzmacniam. Ale żeby nie było… Odświeżyłam sobie też ostatnio znajomość z zajęciami BodyAttack. Godzina biegania i skakania w miejscu z pewnością dodała moim nogom sił. A nawet skrzydeł.


2. Dobre są wszystkie ćwiczenia poprawiające równowagę.
Punkt dla mnie. Czasem wpadam na Bodybalance, czasem zdarzy mi się na jogę. Balans i stabilizacja – to słowa-klucze w obu tych dyscyplinach. Co więcej… Namówiłam niedawno męża, żeby mi napompował piłkę fitnessową, która leżała zamknięta szczelnie w pudełku prawie rok. Teraz, oglądając sobie w telewizji ulubione filmy i programy, zamiast leżeć na kanapie czy siedzieć w fotelu, próbuję ją ujarzmić.


3. Latając na desce pracujemy głównie nogami i stopami. Stopy odpowiadają za poruszanie się wprzód i w tył.
Punkt dla mnie. Od czasu moich problemów z zapaleniem rozcięgien podeszwowych grzecznie trzy razy w tygodniu wykonuję zestaw ćwiczeń na stopy opracowany przez Mikołaja i Tomka z ProRehu. Bywam też na zajęciach typu zdrowy kręgosłup/pilates/stretching u osób, które nie szczędzą ćwiczeń związanych z masowaniem stóp przy użyciu małych i twardych piłeczek.

4. Skręcanie odbywa się przez przenoszenie ciężaru ciała na daną nogę.
Czyli jakieś podobieństwo do jazdy na nartach też jest? - podpytałam instruktora z Flyboard Polska, wietrząc dla siebie jakiś kolejny punkt zaczepienia. Ale… jak mawiał poeta… Już był w ogródku, już witał się z gąską… Tu jest ciężko porównać to do jakiejś dyscypliny, gdyż w każdych sportach zimowych jak i letnich jest to oparcie o ziemię lub wodę . A tu jesteśmy w powietrzu - otrzymałam odpowiedź. - Ruchy mogą być podobne. Ale w powietrzu nic nas nie ograniczy jak na ziemi. Fakt jest taki, że jak przesadzimy, to wpadniemy do wody.

 

Także ten… Pal licho moje nogi, stopy i narty. Z równowagi też zostałam wytrącona. Z tego wszystkiego pojechałam z mężem w ostatni weekend nad jeziorko. Wszak najważniejsza sprawa w tym Flyboardzie to oswoić się z wodą. Reszta będzie… jak mawiał ten sam poeta… wielką improwizacją. Jestem przekonana, że jak przestanę skupiać się na tych wszystkich wskazówkach i poradach, a posłucham własnego ciała, to rozluźnię się i będę śmigać na Flyboardzie jak bohaterowiePytania na Śniadanie” (patrz tutaj) czy innych filmików na youtoube.