poniedziałek, 18 listopada 2013

rozbiegać problem

Intensywny to był weekend. W wielu sensach i nonsensach. W końcu pustka, która została mi po pracy, była dość duża. I nie tak prosto było ją wypełnić. 
Intensywny to był weekend. Również pod względem biegowym. Biegłam. I niby mogłam się zatrzymać. Ale po co? W końcu pustka, która została mi po pracy, była dość duża. I nie tak prosto było ją wypełnić. Nawet przebiegniętymi kilometrami.

Był sobotni parkrun Warszawa-Praga, który nieustannie przypominał, że dwa ostatnie parkruny (a zarazem swoje dwa pierwsze) przebiegłam w Łodzi. 



Było niedzielne Grand Prix zBiegiemNatury, które nieustannie przypominało, że forma już tego roku schyłkowa, a i bieganie z obciążoną wątrobą nie idzie mi tak dobrze jak niektórym kolegom.


Była też jedyna w swoim rodzaju, kameralna impreza - "1 Klubowa Mila" - sztafeta, którą Trucht Tarchomin Team zorganizował nie tylko dla swoich zawodników i ich rodzin, ale również dla kilku zaprzyjaźnionych grup biegowych, trenujących (mniej lub bardziej rekreacyjnie) po sąsiedzku. Jako reprezentantka piękniejszej części Biegam Na Tarchominie zaproszona zostałam i ja.


Była piękna sceneria późnojesiennego lasu i trasa o charakterze przełajowym.












Była woda, którą członkowie TTT ręcznie okleili etykietami ze swoim logo. Sztuki preparowania rekwizytów mógłby się od nich nauczyć niejeden polski rekwizytor.









Były wyjątkowo gustowne kolorowe pałeczki.












Była przepyszna homemade wiśnióweczka.












Było spotkanie z niewidzianym przez wiele lat eks-sąsiadem. Poznał mnie dopiero wówczas, gdy do mojego aktualnego wyglądu dołożył w myślach 20 kg.









Był uganiający się za mną mężczyzna.

Dla wszystkich uczestników były batoniki, dyplomy i niezwykle pomysłowe medale.














Dla trzech najlepszych drużyn zaś - takie oto puchary.











Cóż... jako reprezentantka jedynej żeńskiej drużyny podczas tych zawodów (słabsze od nas okazały się tylko dzieci) mogłam sobie tylko o takim pomarzyć. Ale...









Pewien uroczy młody człowiek, reprezentujący barwy BNT (zwany czasem moim ulubionym fanem Iron Maiden, a czasem Kubą bez fejsa), mawia często, że jedyną moją zaletą jest mój mąż. Puchar, jaki wywalczył on z ekipą Biegam Na Tarchominie I, pozostanie też z pewnością moim jedynym pucharem.






Niemniej... W tak doborowym towarzystwie naprawdę można zapomnieć o problemach. "Marynarz w Łodzi"? Co to było? Jeszcze tylko wciąż nierozpakowane walizki przypominają mi, że dokądś miałam jechać, a jednak nie wyjechałam.








Hopelessly drift
In the eyes of the ghost again
Down on my knees
And my hands in the air again...

PS. Zabiegani Po Uszy - sorry, że tym razem nie o Was. Przecież Wy też podczas wczorajszego wydarzenia o wdzięcznym tytule "Untitled" sprawiliście, że straciłam pamięć. Sami jednak wiecie, że gdybym pisnęła o tym choć słowo, już na zawsze musielibyśmy zmienić nazwę na tę, którą wymyślił dla nas Kuba.
PS.2. No i jakżeż mogłam zapomnieć... Znajomi z TTT zadbali o to, by podczas "1 Klubowej Mili" nagrody mogli zdobyć również ci, którzy nie są w stanie ich sobie wybiegać. W losowaniu upominków udało mi się zdobyć piękny kalendarz na przyszły rok. Przyda się. Żeby nie zapomnieć o kilku ważnych imprezach biegowych, które już są na 2014 zaplanowane. Bo moja pamięć zaczyna się kwalifikować do wymiany tak samo jak nogi i wątroba.
PS.3. Fajna relacja z "1 Klubowej Mili": http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=1&action=7&code=12156&bieganie O moim mężu zaczynają pisać w portalach biegowych. Świat się kończy. Chyba zacznę czuć się przytłoczona jego sławą.

2 komentarze:

  1. Ej, ale ja cię lubię, wiesz o tym? http://www.youtube.com/watch?v=vjmnot3hSUg

    OdpowiedzUsuń