sobota, 27 czerwca 2015

miało być fair play, a wyszło jak... w banku

W czerwcu w trzech różnych terminach i w trzech różnych miastach odbył się III Bieg Fair Play, organizowany przez Getin Noble Bank. Po imprezach w Katowicach (13.06) i Wrocławiu (20.06) dziś przyszedł czas na Warszawę. Impreza kusiła z co najmniej dwóch powodów. Udział w niej był bezpłatny - to po pierwsze, a po drugie przyświecał jej charytatywny cel. Za każdą osobę, która przebiegła 5 km w czasie do 50 minut, zarząd banku zobowiązał się przekazać 15 zł na leczenie i rehabilitację trojga dzieci: cierpiącego na Dystrofię Mięśniową Duschenne’a Antosia Maliszewskiego, na walczącego z porażeniem mózgowym i epilepsją Szymona Łabędzkiego oraz Bartka Gruszczyka, który urodził się z Zespołem Downa.

- Hej, Gosia! Biegniesz z nami? - ledwo pojawiłam się z Piterem przy biurze zawodów, zaczepił mnie Daniel Karolkiewicz, jeden z biegaczy zaprzyjaźnionego klubu ENTRE.pl Team.
- Ale jak to? - zdziwiłam się. Ja i ENTRE.pl? Toż ja niegodna jestem wiązać im sznurówek w adidasach.
Daniel wytłumaczył mi jednak, że chciałby wystawić drużynę, ale brakuje mu do tego dwóch kobiet.
- No chyba że tak... - zgodziłam się. W końcu jako stała wolontariuszka imprez biegowych organizowanych przez ENTRE.pl z teamem tym jestem bardzo mocno związana. - No chyba, że tak... - zgodziłam się i... - Tylko że ja nie biegam zbyt szybko - zupełnie uczciwie przyznałam się po chwili.
- Wyrobisz się w 25 minut? - zapytał Daniel.
- Tak.
- No i super. Wpisuję cię na listę.

Po załatwieniu wszelkich formalności w biurze zawodów do startu zostało nam jeszcze około godziny. Przez pierwsze 30 minut byłam wielce podekscytowana faktem, że przyjęto mnie do tak znamienitej drużyny - do drużyny, która zgarnia trofea nie tylko na warszawskich imprezach biegowych. "Z nimi podium mam jak... w banku" - myślałam sobie. Lecz po tych pierwszych 30 minutach przyszło drugie 30 minut. A te przebiegały pod hasłem "presja i stres". Bo... prawda jest taka, że w tym roku jeszcze ani razu nie przebiegłam 5 kilometrów w 25 minut, a moja forma wciąż przypomina sinusoidę. Z tego wszystkiego postanowiłam nawet zrobić rozgrzewkę.

O 13.00 padł sygnał do biegu, a ja wystartowałam z mocnym postanowieniem dotrzymania słowa. W ostatecznym rozrachunku bardzo mi posłużyło przyłączenie się do ENTRE.pl Team. Tak bardzo nie chciałam zawieść Daniela, że nie odpuszczałam nawet wtedy, gdy - jako zawodniczka indywidualna - z pewnością bym odpuściła. Wbiegając na metę z czasem netto 24:51 wypełniłam swoje zadanie, a przy okazji zrobiłam swój najlepszy wynik na 5 km w tym roku.

- Kochany kapitanie, melduję wykonanie zadania - w drodze z linii mety do linii bufetów wypatrzyłam Daniela.
- Brawo - pochwalił mnie po tych niusach Daniel. - Jesteś drugą kobietą w drużynie, więc twój czas będzie brany pod uwagę przy klasyfikacji.
Gdy Daniel uścisnął moją dłoń, uleciał ze mnie i stres, i presja, a w ich miejsce znowu pojawiła się ekscytacja. Bo miałam w swojej drużynie dwóch panów, którzy zajęli pierwsze i drugie miejsce open oraz dziewczynę (drugą Gosię), która 5 km pokonała w około 22 minuty. Czułam, że z nimi podium mam jak... w banku.

 Ekscytacja przed i po, czyli "wciąganie i napełnianie brzucha" - foty by Paweł "Lewy" Szczepański.

Około 14.15 rozpoczęła się ceremonia nagradzania zwycięzców. Open kobiet, open mężczyzn, najlepsze pracownice banku, najlepsi pracownicy banku i wreszcie... najlepsze drużyny.
- Miejsce trzecie... - konferansjerowi poplątał się język przy próbie przeczytania nazwy, której i ja nie potrafię powtórzyć.
- Miejsce drugie: BNT Zabiegane po Uszy - usłyszałam i ogarnęła mnie wielka radość. Bo to ja namówiłam Pitera, by skrzyknął pozostałych Uszatych oraz reprezentantów Biegam na Tarchominie do jednej drużyny. Do tego spodobała mi się wizja stania na jednym podium z mężem i taką masą znajomych.
- Miejsce pierwsze... - usłyszałam i nastąpiło wielkie zdziwienie.

- O co chodzi? - zapytałam Daniela zaskoczona faktem, że nie ma nas w pierwszej trójce.
Tu zaczęła się misterna akcja pod tytułem wyjaśnianie nieporozumienia z organizatorami. Uczestnicy biegu praktycznie się już rozeszli, ekipa techniczna powoli zaczęła zwijać sprzęt, gdy...
- Musimy ogłosić małe sprostowanie. Drugie miejsce zajęła drużyna ENTRE.pl Team - przemówił konferansjer. I co z tego? Ze mnie zdążyła już ulecieć i radość, i ekscytacja. I nawet nie chciało mi się namawiać mojej drużyny, by wdrapała się na podium do wspólnego zdjęcia.

ENTRE.pl Team. Ot, takie smutne drugie miejsce. Bez podium i z wypożyczonym pucharem. Na zdjęciu Daniel Karolkiewicz i dwie Małgorzaty. Nie wiadomo tylko, gdzie w tym czasie wylądował Orzeł. Michał Orzeł.

Pocieszał mnie potem Daniel, że przecież mamy to drugie miejsce, a puchar obiecali nam przesłać pocztą... Pocieszał mnie potem Piter, że na podium stanęła drużyna, której byłam pomysłodawczynią i matką chrzestną, a puchar za drugie miejsce w klasyfikacji drużynowej, który przez pomyłkę przyznany został drużynie BNT Zabiegane po Uszy - o ironio - i tak trafi na moją półkę... Ale... mimo wszystko czułam po tym wszystkim jakiś niesmak.

O ironio... Pisałam ostatnio o wspólnocie majątkowej. Tymczasem... Wspólnota w przypadku tego pucharu nabiera zupełnie nowego sensu.

- I weź tu miej zaufanie do banków! Przecież oni nawet nie potrafią liczyć! - burknęłam w drodze na parking. W tym całym swoim zacietrzewieniu zupełnie zapomniałam, że w Biegu Fair Play w ogóle nie chodziło o splendor, chwałę i stawanie na podium, lecz o trójkę chorych dzieci - Antosia, Szymona i Bartka. Mam nadzieję, że bankowcy z Getin Banku podczas przekazywania funduszy na ich leczenie i rehabilitację w liczeniu już się nie pomylą.

czwartek, 25 czerwca 2015

po raz pierwszy od dawien dawna

Jakoś nie mam weny na pisanie relacji z letniej odsłony Wieliszewskiego Crossingu. Ale znalazłam w necie parę ładnych zdjęć, więc i napiszę parę słów. Zwłaszcza, że to fajny bieg był. Bo...

Po raz pierwszy od dawien dawna podczas biegania poczułam lekkość (no może oprócz tego około 2-kilometrowego piaszczystego odcinka na początku).

Upiorna piaskownica i ja (jak to powiedział Michał Machnacki) prowadząca peleton. Foto by Darek Ślusarski.

Po raz pierwszy od dawien dawna miałam siłę na podkręcanie tempa, wyprzedzanie i efektowny finisz.

Tuż przed samą metą. Za chwilę jeszcze tylko - przedrzeźniając jednego z panów - rozłożyłam ręce, jakbym była na Titanicu. Foto by Gazeta Powiatowa.

Po raz pierwszy od dawien dawna usłyszałam od kogoś, że go (a w zasadzie ją) ciągnęłam.

Ania Korzeniowska wozi się na moich plecach. Foto by Darek Ślusarski.

Po raz pierwszy w tej edycji osoby, które w zeszłorocznej klasyfikacji Wieliszewskiego Crossingu były za mną, na metę przybiegły po mnie.

No a te, które przyjechały tu z nami po raz pierwszy, i tak przybiegły przede mną. Tak jak Jagoda - 2. miejsce w OPEN kobiet i 1. miejsce w K-30.

I... Z zupełnie innej beczki... Po raz pierwszy w tej edycji organizacyjnie wszystko było na tip top. Trasa była perfekcyjnie oznaczona i zabezpieczona, więc wszyscy przebiegli tyle kilometrów, ile trzeba (a nie tak jak zimą - dwa razy więcej). Na umówionym miejscu zaś czekał punkt z wodą (a nie tak jak wiosną - z pustymi baniaczkami i porozrzucanymi pustymi kubeczkami). Można powiedzieć: wszystko hulało tak jak wiatr na krubińskich łąkach.

Nasłonecznione krubińskie łąki to najbardziej charakterystyczna część letniej odsłony Wieliszewskiego Crossingu, ale kawałek trasy wiódł też na szczęście ocienionymi duktami leśnymi. Foto by przetartyszlak.pl

Noszenie na piersi (a w zasadzie na brzuchu) numeru 2 wówczas, gdy numer 1 należał do wójta Pawła Kownackiego - najważniejszej postaci Wieliszewskiego Crossingu - to prawdziwy zaszczyt.

Wójt Paweł Kownacki - absolutny numer 1 Wieliszewskiego Crossingu.

Po biegu, jak to w zwyczaju bywa, posnuliśmy się z licznym gronem znajomych w okolicach mety, odwiedziliśmy bufet, gdzie czekały na nas napoje, makaron, arbuz i ciasto drożdżowe, przyjrzeliśmy się ceremonii nagradzania najlepszych (fajnie było zobaczyć na podium kilka znajomych osób)... Tak się zagadaliśmy, że nawet nie zauważyliśmy, jak rozpoczęło się losowanie upominków.

Pan z numerem 70 - mój absolutny numer 1. Foto by przetartyszlak.pl

- Ej, Piter! - zorientowałam się nagle, że Wójt trzyma już w dłoniach pierwszy numer. - Siedemdziesiątka była przecież twoja!
Cóż, ja tym razem szczęścia w losowaniu nie miałam, ale... przy takiej dawce pozytywnych wrażeń wcale nie było mi ono potrzebne. A przepiękne kubeczki i tak pozostaną w rodzinie. Nie ma to jak wspólnota majątkowa.


środa, 17 czerwca 2015

VIII Bieg Marszałka, czyli... Ambasadorką być...

Bycie Ambasadorką Festiwalu Biegowego to nie jest jakaś tam popierdółka. To nie tylko własny profil na stronie imprezy w jakże zacnym ambasadorskim gronie. To nie tylko lansowanie się w festiwalowej koszulce o jakże zacnym niebieskim kolorze. To nie tylko udział (za free) w jakże zacnej imprezie biegowej. To nie tylko możliwość podarowania bezpłatnych pakietów startowych swym jakże zacnym krewnym i znajomym. Bycie Ambasadorką Festiwalu Biegowego to również obowiązki.

Ot, trzeba na przykład czasem napisać na stronę Festiwalu jakąś relację z imprezy biegowej. I niby składanie do kupy słów nie stanowi dla mnie większej trudności, ale... ciągle są z tym jakieś problemy. A to zżera mnie ambicja i - żeby nie było tak samo jak na blogu - postanawiam napisać o I Zambrowskim Biegu Ulicznym drugą, nieco inną relację. A to trawi mnie złość, że ktoś (jak w przypadku relacji z V Biegu Wisły) poprawia bez konsultacji mój tekst tak, że zamiast po polsku napisany jest on po polskiemu. A to dopada mnie poczucie straty czasu, bo misternie przygotowana tabelka poświęcona Grand Prix Żoliborza okazuje się dla festiwalowego portalu zbyt skomplikowana. A to ogarniają mnie wyrzuty sumienia, bo wpisy (tak jak w przypadku 8. Biegu Truskawki i 6. Biegu Sztafetowego Wokół Olszyn) przestają trafiać na bloga. A to odczuwam niemoc twórczą. Tak jak w przypadku VIII Biegu Marszałka, który odbył się 13-go czerwca w Sulejówku.

Bo o czym tu napisać? Że było bardzo gorąco? Że mieszkańcy miasta w swej uprzejmości robili nam zimne prysznice? Że i tak najbardziej przechlapane mieli funkcjonariusze wszelakich służb mundurowych, którzy uczestniczyli w specjalnie przygotowanej dla siebie rywalizacji i musieli przebiec 10 km w pełnym rynsztunku? Że trzynastka okazała się pechowa?

W kwestii pisania relacji biegowych Biegowa Piona radzi: "po biegu fota z medalem i odpowiedni do wyniku podpis: była walka, ale nie ma wyniku, była walka i jest wynik". A dla mnie najodpowiedniejszym podpisem byłoby stwierdzenie: "nie było walki, nie było wyniku".

 Że po biegu na stadionie był jak zwykle poczęstunek na wypasie?

Ogórkowym skrytożercom mówimy "nie"! Bo jak wcinać małosolne, to tylko jawnie, hurtowo i zakąszając je chlebem ze smalcem.

I że potem jeszcze były lody w Słodkiej Dziurce i ognisko u pana Jureczka?

Biegowa Piona radzi: "wstawiaj foty swojego fit jedzenia, najlepiej pięć razy dziennie". A zatem... Brat właśnie nadesłał fotę z urządzeniem, z którego po Biegu Marszałka lał się pyszny fit-owocowy-ekologiczny-wegański-homemade soczek. Zawsze myślałam, że to urządzenie nazywa się samowar, ale (nie wiedzieć czemu) brat nazwał je szybkowarem. Chociaż... Może i szybko się po tym soczku nie biega, ale z pewnością szybko się można uwarzyć :P

Bycie Ambasadorką Festiwalu Biegowego to również obowiązki. Rekomendowanie startu, aktywność w ambasadorskiej grupie, agitowanie na fejsie, rozdawanie ulotek, udzielanie informacji, prowadzenie zapisów, wspieranie koordynatora, promowanie Festiwalu na zaproponowanych przez siebie imprezach biegowych... 

Jak mus, to mus. Wraz z zaprzyjaźnioną Ambasadorką Klaudyną zgłosiłyśmy się do zorganizowania stoiska podczas VIII Biegu Marszałka. Powiesiłyśmy plakaty, przytaszczyłyśmy stolik, rozłożyłyśmy ulotki i...

- Czy chciałbyś... - nim zdążyłyśmy o cokolwiek zapytać mężczyznę, który właśnie do nas podszedł...
- Cześć. Jestem Janusz Milczarek - usłyszałyśmy, a koszulka mówiła sama za siebie.
- A... Ten super aktywny Ambasador - stwierdziła Klaudyna i jakoś dyplomatycznie (po ambasadorsku?) wyjaśniła, że z nas to raczej straszne niemoty.

- Nie wybierasz się przypadkiem na Festiwal Biegowy? - kilka chwil później wypatrzyłam Andrzeja Ignatowicza z Truchtu Tarchomin Team.
- Już jestem zapisany - Andrzej uśmiechnął się, a w jego policzkach zrobiły się charakterystyczne dołeczki.
- No tak... - szybko się zorientowałam, że moja propozycja jest nie na miejscu. - Przecież Zbyszek Mamla jest Ambasadorem.

- Wie pan... W Krynicy we wrześniu odbywa się taki fajny Festiwal Biegowy... - jakiś czas później zaczepiłam pewnego starszego pana.
- Wiem. Sędziuję tam prawie we wszystkich biegach.
- Yyy... - grunt to z tłumu ludzi wybrać tę najwłaściwszą osobę.

- Cześć! - usłyszałam jeszcze później, a przed sobą zobaczyłam Bartka Olszewskiego (tak, tak, tego słynnego Warszawskiego Biegacza).
- O! Cześć, Bartek! - odpowiedziałam i niewiele myśląc zaproponowałam - A może ty chcesz się zapisać na Festiwal Biegowy?
- Ja przecież już dawno jestem zapisany.
No tak. Głupia ja. Przecież wśród biegaczy są nie tylko tacy, co wiecznie improwizują, ale też tacy, co swoje plany układają precyzyjnie z naprawdę dużym wyprzedzeniem.

Bartek bardzo mnie prosił o wspólne zdjęcie ;) To co? Miałam odmówić?

A potem... W sobotę 13-go czerwca szczęście sprzyjało lepszym. Andrzej Ignatowicz zajął drugie miejsce w Memoriale im. Haliny Zielińskiej (bieg towarzyszący na około 3100 m), Bartek Olszewski zwyciężył w biegu głównym, ja zaś... to już wiadomo... było gorąco, były ogórki małosolne i chleb ze smalcem, było ognisko...

- Opowiedz mi coś o tym swoim biegu ambasadorskim! - między jedną a drugą szklaneczką pysznego fit-owocowego-ekologicznego-wegańskiego-homemade soczku poprosił mnie Przemek - syn pana Jureczka, przyjaciela mojej mamy. Przemek całkiem niedawno złapał od nas tak rodzinnie bakcyla biegania i - choć ze swoimi wynikami bije nas na głowę - jeszcze nie do końca orientuje się w tych wszystkich imprezach biegowych.
- No wiesz... - opowiedziałam Przemkowi o tym i o owym, jak rok temu świetnie bawiliśmy się w Krynicy z jego tatą (czytaj tutaj)...
- Tak na dziewięćdziesiąt procent... - skwitował Przemek. - Chyba zmienię swoje jesienne plany.

Cóż... trochę łatwiej idzie ambasadorowanie, gdy się jest w cywilu, a nie w uniformie, gdy się to robi na luzie, a nie z napinką i gdy się chce, a nie musi.

wtorek, 16 czerwca 2015

Grand Prix Żoliborza 2015 - po raz ostatni w K-30

Imprezy biegowe można podzielić według różnych kryteriów. Uliczne i przełajowe. Kameralne i masowe. Krótko- i długodystansowe. Z tradycjami i bez tradycji. Popularne na cały świat i lokalne. Mnożyć by można te podziały w nieskończoność. Dziś jednak dorzuciłabym jeszcze tylko jedną kategorię: jednorazowe i wielokrotnego użytku.

Jednorazowe imprezy biegowe to takie, które zaliczamy raz. Potem zaś stwierdzamy, że nie było w nich nic szczególnego i postanawiamy nigdy więcej nie brać w nich udziału. Gdyby nie medal, który gdzieś tam sobie wisi lub leży i czasem podczas wycierania kurzu wpadnie nam w ręce, pewnie nawet zapomnielibyśmy o ich istnieniu.

Imprezy biegowe wielokrotnego użytku zaś to takie, na które wciąż i wciąż chcemy wracać. Z różnych powodów. Bo nie były drogie. Bo miały ciekawe trasy. Bo panowała na nich fajna atmosfera. Bo organizatorzy spisywali się na medal. Bo wiązały się z nimi jakieś zabawne i miłe dla nas wspomnienia. Bo mamy „porachunki” z trasą, rywalami lub samym sobą. Bo mimo pewnej cykliczności i powtarzalności, nie były nudne i potrafiły zaskoczyć zmianami.

Dla mnie taką imprezą wielokrotnego użytku jest warszawski cykl Grand Prix Żoliborza organizowany przez ENTRE.pl Team. Startowałam w nim każdego roku, odkąd zaczęłam biegać. 2013, 2014, 2015... 10-go czerwca, w dniu swoich imienin, zrobiłam sobie prezent i ukończyłam swoją trzecią edycję tego cyklu. Fakt ten prowokuje do porównań.



GP Żoliborza 2013
GP Żoliborza 2014
GP Żoliborza 2015





Formuła

Cykl składał się z 4 biegów. Aby zostać sklasyfikowanym w całym GP, trzeba było zaliczyć minimum 3 starty. O ostatecznym miejscu w klasyfikacji końcowej decydowały punkty przyznane za 3 najlepsze biegi.


Do cyklu przestał być zaliczany Bieg Flagi. GP ograniczone zostało do 3 biegów i aby znaleźć się w klasyfikacji końcowej, trzeba było ukończyć je wszystkie. O ostatecznym miejscu decydowała suma czasów ze wszystkich startów.

Formuła z roku 2014 została powtórzona.









Trasy


Długość każdego z biegów liczyła 10 km. Różniła je natomiast lokalizacja. Pierwszy bieg to alejki Kępy Potockiej – 2 pętle 5-kilometrowej atestowanej trasy.
Drugi (Bieg Flagi) prowadził wokół Cytadeli. Trzeci to również Cytadela, choć w nieco innym wydaniu.
Czwarty zaś to trzy pętle wiodące bulwarem nadwiślańskim.


Bieg pierwszy: Kępa Potocka. Ze względu na remont Trasy Toruńskiej opuściliśmy jednak alejki i pobiegliśmy 2 pętle przełajową trasą po trawnikach. Pomysłowość organizatorów w wytyczeniu nowej trasy naprawdę wszystkich zaskoczyła.
Bieg drugi: 3 pętle dość wymagającej trasy wokół Cytadeli.
Bieg trzeci: miał odbyć się nad Wisłą, lecz ze względu na zły stan nawierzchni w ostatniej chwili przeniesiony został na Kępę Potocką, gdzie do przebiegnięcia mieliśmy 4 pętle.

Długości tras to odpowiednio 5, 10 i 15 km.


Podobnie jak w roku 2014 uczestnicy pobiegli na trasach o trzech różnych długościach: 5, 10 i 15 km. Lokalizacja pierwszego biegu pozostała bez zmian, natomiast drugi i trzeci przeniósł się nad Wisłę. Podczas drugiego biegu pokonaliśmy dwie 5-kilometrowe, a podczas trzeciego – dwie 7,5-kilometrowe pętle.




Medale

Medal na mecie wydaje się dziś każdemu oczywistością. Tymczasem na mecie biegów GP Żoliborza 2013 można było dostać zarówno medale, jak i pamiątkowe koszulki oraz kubeczki.



W 2014 roku na mecie poszczególnych biegów można było dostać już tylko medale. A ich koncepcja stylistyczna była bardzo spójna. Wszystkie wykonane były według tego samego wzoru. Różniła się tylko cyferka w środku, nazwa lokalizacji oraz data.



Koncepcja medali uspójniła się jeszcze bardziej. Poszczególne medale utworzyły jedną wielką całość. Piękne, a zarazem bardzo symboliczne.






Termin

GP Żoliborza to cykl typowo wiosenny. Biegi odbywają się od kwietnia do czerwca. W 2013 roku zawody rozgrywane były w sobotnie poranki.


W 2014 roku kolejnym novum był fakt, że zawody zostały przeniesione na środę na godz. 18.30. Mimo nietypowej pory w środku tygodnia zebrały jednak na tyle dużo chętnych, że...


…w 2015 roku tradycja środowych wieczorów została podtrzymana.


Takie coroczne startowanie w tej samej imprezie prowokuje jednak nie tylko do tego, by rozliczać organizatorów z ich pomysłowości i wprowadzonych zmian. To również świetny pretekst, by powspominać i rozliczyć z wyników samego siebie. 



GP Żoliborza 2013
GP Żoliborza 2014
GP Żoliborza 2015


Wspomnienia








Wyniki








Gdy w kwietniu 2013 przystępowałam do udziału w GP Żoliborza, byłam biegaczem z mniej więcej półrocznym stażem.

1. 06.04.2013, czas 01:01:19 i wielka złość, że po pół roku od debiutu na 10 km nie potrafię złamać godziny i robię coraz gorsze wyniki. Złe warunki panujące na trasie to było niedostateczne tłumaczenie.

2. 02.05.2013, czas 00:59:57 i mimo złapanej na trasie kontuzji wielka radość z przekroczenia mojej pierwszej ważnej bariery na 10 km.

3. 09.06.2015, czas 00:55:49 zapoczątkował serię poprawianych życiówek, a chęć złamania godziny powoli zaczęła się przeradzać w chęć złamania 50 minut.

W klasyfikacji generalnej w kategorii K-30 zajęłam 7. miejsce na... 7 sklasyfikowanych pań, a w open kobiet wraz z innymi dziewięcioma paniami zajęłam ostatnie 20. miejsce na 29 sklasyfikowanych pań.

1. 23.04.2014, czas 24:20 przyniósł nową życiówkę na 5 km i świadomość solidnie przepracowanej zimy.

2. 14.05.2014, czas 51:59 na 10 km, choć rok wcześniej leżał poza granicami moich marzeń, wówczas wydał mi się żenujący.

3. 18.06.2014, czas 01:21:19 na 15 km do dziś nie został przeze mnie poprawiony. Pewnie dlatego, że tak rzadko biegam ten dystans.

W klasyfikacji generalnej w kategorii K-30 miejsce zajęłam, co prawda, dopiero dziewiąte, ale za to na 16 sklasyfikowanych pań. W klasyfikacji open kobiet zaś na 33 panie byłam 15. Progres odnotowałam znaczący.

GP Żoliborza 2015 rozpoczynałam z kontuzją i bez formy. I niby miejsca w klasyfikacji generalnej wyglądają podobnie jak rok temu
(K-30: 7. na 12 startujących pań,
open kobiet: 16. na 33 startujące panie), to łączny czas, w jakim pokonałam te 30 km gorszy jest o około 6,5 minuty od zeszłorocznego.

Wracając do moich podziałów z początku tej relacji... Grand Prix Żoliborza to impreza na tyle urozmaicona, że ciężko powiedzieć o niej, czy jest uliczna, czy przełajowa, czy jest krótko- czy długo dystansowa... Pewne jest natomiast to, że ten kameralny, lokalny cykl ma już swoje tradycje i dla wielu osób, które spotykam tu co roku, jest imprezą wielokrotnego użytku. Ja w każdym razie liczę na to, że za rok również będę mogła zjawić się na Żoliborzu. Po to, by sprawdzić, co nowego wymyślą organizatorzy i czy ich pomysłowość nadal nie zna granic, po nową garść wspomnień, po to by się zrehabilitować za ten nieudany rok i przede wszystkim po to, by zobaczyć, jak wyglądać będą moje statystyki, gdy niepostrzeżenie przejdę do kategorii K-40. Moje urodziny, tak jak imieniny, zawsze wypadają w okolicach finałowego biegu tego cyklu. Może właśnie dlatego darzę je takim sentymentem.