wtorek, 8 grudnia 2015

Mikołajowy prezent

tytułem wstępu

   Ból lewego pośladka zaczął się u mnie pojawiać po ukończeniu Poznań Maratonu. A zatem w drugiej połowie października zeszłego roku. Z biegu na bieg stawał się coraz bardziej uciążliwy. W listopadzie więc, korzystając z bezpłatnego kuponu do ProRehu w Legionowie, trafiłam do bardzo sympatycznego fizjoterapeuty o wdzięcznym imieniu Mikołaj. Mikołaj stwierdził wówczas jakiś problem z przyczepem tylnych mięśni udowych. Nie, nie zabronił biegać (jako aktywny sportowiec, a konkretnie piłkarz ręczny KPR RC Legionowo, chyba nie miałby sumienia), lecz zaprosił na kolejną wizytę i przesłał zestaw ćwiczeń wzmacniających.
   Postanowienia po tej wizycie były mocne: regularnie ćwiczę i czasem odwiedzam Mikołaja. Ale wtedy zdarzyło się coś strasznego. Awans na kierowniczkę sklepu New Balance w Arkadii. Moje życie prywatne przestało istnieć. Brakowało mi czasu na bieganie, regularne treningi, wysypianie się, regenerację fizyczną i psychiczną oraz na wcielenie w życie mojego mocnego postanowienia.



Jednego tylko pozytywu dopatrywałam się w tym wszystkim. Zdawało się, że ograniczając bieganie do biegania po sklepie, pozbyłam się bólu pośladka.
   W kwietniu odeszłam z New Balance'a i powoli zaczęłam wracać do bardziej regularnych treningów. Może i nie miałam oszałamiającej formy, ale jakoś się biegało. Mniej więcej do września, kiedy to w moim lewym pośladku znów pojawił ból.

Ciocie i Wujkowie Dobre Rady

Polacy to taki dziwny naród, w którym wszyscy się na wszystkim znają. A już najbardziej na polityce i... na medycynie.

- To na pewno pasmo biodrowo-piszczelowe - tę diagnozę usłyszałam niezliczone ilości razy. No cóż... Jest to chyba najpopularniejsza przypadłość biegaczy, więc prawdopodobieństwo, że się ze zdiagnozowaniem nie trafi, jest niewielkie. Tak się jednak składa, że i ja się kiedyś z ITBS-em męczyłam, więc...
- Nie. To nie pasmo - odpowiadałam niezliczone ilości razy, wiedząc, jak się objawia syndrom pasma biodrowo-piszczelowego.

- Powinnaś się rolować - tę radę też słyszałam niezliczone ilości razy. Hmmm... Kiedyś wałek służył do wałkowania ciasta albo do przywoływania do porządku niegrzecznego męża. Dziś niesamowitą karierę robi wałek do masażu. Swego czasu starałam się rolować w miarę regularnie. Ale... Albo robiłam to nie dość regularnie, albo nie tak jak trzeba, albo nieodpowiednim wałkiem (nic nie poradzę na to, że na Blackrolla mnie nie stać)... W każdym razie oszałamiających właściwości rolowania nie dane mi było posmakować.

- Zrób sobie trzy tygodnie przerwy od jakiejkolwiek aktywności fizycznej, a zobaczysz, że samo przejdzie - po poprzednim wpisie nie muszę chyba dodawać, że to ta słynna rada mojego męża, z którą jakoś nigdy nie mogłam się zgodzić. Bo przecież można ćwiczyć trenując inne partie ciała i nie obciążając tej, która nawala. Bo przecież w przyrodzie nic nie ginie, a niewyleczona kontuzja lubi powracać jak bumerang. Patrz wstęp.

- Ja wiem, co ci dolega! Mam to samo! To na pewno mięsień gruszkowaty! - oznajmiła kiedyś jedna z koleżanek i nim skończyła wyjaśnienia, leżała na podłodze, demonstrując mi ćwiczenia, jakie jej ktoś zalecił.
- Nie, to raczej nie to - zaprzeczyłam i nawet specjalnie się nie przyglądałam jej wygibasom. Choć... Po wpisie Avy zaczęłam rozważać tę opcję.

- Dlaczego nie przychodzisz na zajęcia? - podczas imprezy integracyjnej Biegam na Tarchominie zapytał mnie Jerzy, nasz lokalny trener BBL.
- No bo... - opowiedziałam Jerzemu o swoich dolegliwościach.
- Przyczep mięśnia dwugłowego. Jak nic - zawyrokował Jerzy, powtarzając diagnozę Mikołaja sprzed roku i - że uprzedzę fakty - mówiąc to, co już wkrótce od Mikołaja usłyszę. Ale to się nie liczy. Bo Jerzy jest prawdziwym trenerem i absolwentem AWF-u, a nie jakimś tam biegaczem-amatorem, który nigdy w życiu nie trzymał w ręku podręcznika do anatomii.

kasa na Mikołaja

Przerażają mnie ludzie, którzy o swoich dolegliwościach piszą na forach internetowych i oczekują wirtualnych diagnoz od takich samych jak oni amatorów. W tej kwestii jestem dość staroświecka: diagnozę powinien postawić specjalista. Dlaczego więc tak długo ociągałam się z pójściem na konsultację do fizjoterapeuty? Ano jak zwykle z powodów przyziemnych - finansowych. Pal licho 70 zł wydanych jednorazowo (tyle zapłaciłam ja, ceny jednak zazwyczaj są nieco wyższe), ale... nigdy nie wiadomo, czy na jednej wizycie się skończy, czy za chwilę nie trzeba będzie inwestować w jakieś narzędzia wspomagające, farmaceutyki... Nigdy nie wiadomo, czy za chwilę 70 zł nie zamieni się w 700.

Kiedy wreszcie dojrzałam do wizyty u specjalisty (argument koronny: dostałam od mamy tak zwaną kasę na Mikołaja), wahałam się przez moment, czy wracać do zeszłorocznego fizjoterapeuty - Mikołaja, czy wybrać inną osobę. Taką, która spojrzałaby na mój pośladek świeżym okiem. Taką, dzięki której miałabym pewność, że diagnoza postawiona rok temu była słuszna. No ale skoro kasa była na Mikołaja...

- Wygrzebałem z archiwum twoją kartę - na wstępie spotkania oznajmił Mikołaj.
- Może niepotrzebnie. Teraz będziesz się sugerował.
- No dobra... - Mikołaj odłożył kartę. - To co się dzieje?
Opowiedziałam Mikołajowi, co się wydarzyło przez ostatni rok. Opisałam rodzaj bólu, wskazałam jego miejsce, opowiedziałam, w jakich sytuacjach pośladek daje znać o sobie, zademonstrowałam ćwiczenia, które sprawiają mi trudność...
- Czy trenujesz jakoś teraz?
Opowiedziałam Mikołajowi, że chwilowo zarzuciłam bieganie, ale za to chodzę na basen i częściej bywam na fitnessie.
- No wiesz... Muszę coś ze sobą robić, bo od braku ruchu zaraz przybieram na wadze - tłumaczyłam się Mikołajowi jak mała, nieposłuszna dziewczynka, która boi się, że dostanie rózgę.
- I bardzo słusznie. Bo co ma pośladek do brzucha, pleców, klatki piersiowej czy rąk? - Mikołaj mnie pochwalił, a potem... - Mogę ci jedynie powtórzyć to co rok temu.


Mikołaj podszedł do szkieletu i zobrazował mój problem. Jego imię bez zmian: przyczep tylnych mięśni udowych (w tym dwugłowego, o którym mówił Jerzy). Rzecz ponoć u biegaczy nagminna. Nie wiem tylko dlaczego nie trąbi się o niej tak często i gęsto jak o ITBSie.

Potem Mikołaj pomasował mnie gdzie trzeba, nakleił tejpa i zabrał na salę gimnastyczną, gdzie pokazał kilka ćwiczeń wzmacniających. Nie zabronił fitnessu, nie zabronił biegania. Mam omijać tylko to, co nadwyręża mój przyczep. I biegać muszę powoli.
- To znaczy... Możesz biegać szybko - sprecyzował Mikołaj. - Ale nie wydłużając kroku, lecz zwiększając kadencję.
Zadałam też pytanie o rolowanie. Że zacytuję: "Zdania są podzielone, moim zdaniem warto ale nie w każdym przypadku. W Twoim tak, ale dużo ważniejsze są te ćwiczenia. Rolowanie będzie wartością dodaną - to taki masaż bez masażysty".
I to by było na tyle. Moja codzienność wygląda teraz jak na obrazku poniżej. Na efekty czekam.




- Nie wiem, kiedy się u Ciebie pojawię - żegnając się, uprzedziłam uczciwie Mikołaja. - Nie mam kasy.
- Rozumiem. Będziemy się kontaktować na fejsie.
I faktycznie. Mikołaj jest ze mną ciągle na łączach: odpowiada na głupie pytania, dopytuje o postępy. Jedyne, w co muszę zainwestować, to kurs gejszy. Muszę się nauczyć ładnie drobić kroczki. Bo jakoś nie potrafię biegać szybko bez wydłużania kroku. Cholera... Wiedziałam, że na 70 złotych się nie skończy. Życzcie mi więc na święta... bogatego Mikołaja ;)

6 komentarzy:

  1. Wiem, że to boli (może inaczej niż pośladek) ale...kasa wydana zgodnie z zaleceniem-na Mikołaja (tak, mamy trzeba słuchać;)), a Ty masz rozsądną diagnozę, konkretne zalecenia i... uniknęłaś wyrolowania przez te wszystkie rady rodem z dr Googla:)
    Spełniam życzenie i życzę Ci bogatego Mikołaja oraz nie polecam naturyzmu- to nie ten klimat;)

    OdpowiedzUsuń
  2. no to ja Ci pożyczę przebogatego Mikołaja:) że tak powiem znam te boleści i z diagnozą i fizycznymi przypadłościami i ciociami i wujkami dobra rada... nawet ostatnio usłyszałam to co od dawna wiem, że moja przypadłość to nie choroba, a jak to nazwano schorzenie... co ja się w te 13lat z tą cholerą kasy nawydawałam na rehabilitantów i fizjoterapeutów to już moje, ale pocieszę Cię, efekty są, główny to taki, że w ogóle chodzę, bo katuję się ćwiczeniami codziennie... no popatrz nie wiedziałam, że moja "pijana jaskółka" to takie cudowne działanie ma;) muszę ją częściej uskuteczniać, bo może mój gruszkowaty się będzie do mnie częściej uśmiechał, zamiast kurczyć bez sensu;) radzić nic nie będę, bo ja nie Mikołaj ( no i tak przystojna żem nie jest;) i tak sobie myślę, że do wiosny to cholerstwo Ci odpuści, a jak nie to poproszę kolegę małżonka Twego niech siłą że tak powiem "czarodziejskich rąk własnych" cholerę wypędzi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do wiosny - powiadasz. Kurczę, liczyłam na to, że przejdzie do końca roku. Bo na styczeń mam bogate plany biegowe :) Ale nic tam. Potraktuję je towarzysko i rekreacyjnie, przezimuję jakoś, a potem rozkwitnę na wiosnę :)

      Usuń
  3. super, ze wiesz co dolega i co robić aby to zaleczyć. a największe super, ze to robisz :)
    tych kroczków gejszy co prawda nie potrafię sobie wyobrazić (to znaczy sama nie umiem tak drobić), ale myślę, ze wszystko jest do okiełznania.
    życzę mega bogatego Mikołaja :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kroczków gejszy - po dłuższym namyśle - nie będę się uczyć. Bo co, jak razem z kroczkami podłapię też mentalność gejszy?

      Usuń