środa, 28 czerwca 2017

nowo narodzona

No więc na czym to ja stanęłam? Pochwaliłam się ostatnio, że dzielnie trenuję i w stosunku do zeszłego roku odnotowuję progres. Poprawiłam czasy, opanowałam wreszcie swoje stopy...
Co się wydarzyło od poprzedniego wpisu? Pod koniec maja zrobiłam sobie wycieczkę do Aradu w Rumunii i ukończyłam tam pierwszy od roku półmaraton (z relacją wciąż nie mogę się uporać, a z pewnością zasługuje na osobny wpis). Czerwiec zaś przebiegał pod znakiem walki z demonami przeszłości - pod znakiem kończenia biegów i cykli, w których w zeszłym roku przez kontuzję (mimo iż byłam zapisana i opłacona) nie udało mi się wziąć udziału.

04.06.2017

Najpierw był charytatywny Memoriał im. Zofii Morawskiej, organizowany przez Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. Uczestnicy mieli do dyspozycji 90 minut i pętlę o długości 3,3 km. Rzecz polegała na tym, by w regulaminowym limicie wykręcić jak najwięcej kółek, bo za każde sponsor zapłacić miał na rzecz podopiecznych towarzystwa 20 zł. Mnie i Piterowi - zgodnie z planem - udało się przebiec po 4 kółka (na trasie zdublowała nas m.in. brązowa medalistka z Rio - Oktawia Nowacka). Łącznie zaś uczestnicy wykonali ponad 1200 okrążeń. Super impreza, super organizacja, super biegacze, super sprawa, super zastrzyk gotówki dla potrzebujących.



07.06.2017

Później była 3. runda GP Żoliborza (10 km). Bieg miał się odbyć na wymagającej, pełnej podbiegów trasie wokół Cytadeli. Niestety ze względu na remont obiektu powtórzona została trasa z rundy drugiej - Bulwary Wiślane. Jak już napisałam na FB, bawię się w ten cykl od 2013 roku. Najpierw byłam zwykłą uczestniczką, potem również wolontariuszką, a nawet członkiem ekipy organizującej bieg. Podczas rundy kończącej tegoroczny cykl ogarnęło mnie przeczucie, że coś się kończy. To już nie jest ta sama impreza co kiedyś...

foto by Andrzej Chomczyk. Sztuka Kadru

10.06.2017

Jeszcze później był Bieg Marszałka w Sulejówku. Że zacytuję swojego własnego Facebooka: "BIEG MARSZAŁKA, 10 km. Tu zawsze jest świetna zabawa i gorąca atmosfera. Nie tylko za sprawą pogody :)". A był to taki dzień:

koszulka techniczna z magiczną datą 10.06;
mnóstwo gości (nie tylko krewnych i znajomych),
na 10 kilometrowej trasie wypas: wspaniali kibice + 3 punkty z wodą (2 oficjalne i 1 od mieszkańców) + 4 kurtyny wodne (2 oficjalne i 2 od mieszkańców) × 3 okrążenia;
na mecie znowu dużo wody (nawet takiej z cytrynką i pomarańczą), medal i rzutem na taśmę złamana godzina (oj bardzo nie chciało się przebierać nóżkami w ten upał, oj bardzo);
wypasiona uczta: tradycyjnie chleb ze smalcem i małosolnymi, grochówka, ciasto, herbatka i kawka (z ekspresu przelewowego od Woseby);
kiermasz ciast i miejscowe lody (jakby komuś nie wystarczył poczęstunek od organizatora);
fotobudka, koncerty i wiele innych atrakcji...
X Bieg Marszałka w Sulejówku. Taką piękną imprezę imieninową miałam :)





25.06.2017

A najpóźniej była 3. runda Wieliszewskiego Crossingu. Muszę przyznać, że podeszłam do niej z pewną taką nieśmiałością. Wieliszewska Trasa Crossowa, którą organizator w tym roku postanowił zafundować nam latem, to trasa z całego cyklu najdłuższa (około 13,5 km - niby nie tak wiele, ale mnie aktualnie wszystko powyżej 10 km napawa lękiem) i najtrudniejsza (Endomondo pokazuje: łącznie w górę 242 m, łącznie w dół 255 m, a wszystko to, nie licząc pierwszego i ostatniego kilometra po asfalcie, leśnymi dróżkami - mchy, paprocie, wystające korzenie, kamienie, gdzieniegdzie piaskownica). No i pogoda... Przed startem - niby chmurka, niby rześki wiaterek, ale jak tylko ruszyliśmy, powietrze zdawało się stanąć w miejscu, zrobiło się parno i duszno, a słońce wyglądające od czasu do czasu zza chmurki przypominało, że parę dni temu zaczęło się lato.



Ruszyłam spokojnie, bez szaleństw. Zobaczyłam plecy Ani, koleżanki z Adidas Runners Warsaw... Przez jakiś czas biegłam w grupie z mężem, bratem, Michałem i Olą. Gdzieś w naszym pobliżu biegł również kolega z Tarchomina, Sławek. Naiwnie myślałam, że pobiegniemy tak razem dla zabawy do samego końca, ale... Jako pierwszy od grupy oderwał się Piter. Potem, za jakiś mniej więcej kilometr, odskoczyła Ola z Marcinem. Zerwał się również Michał, który postanowił ich dopędzić. "Wygląda na to, że z naszego teamu jak zwykle przybiegnę ostatnia" - pomyślałam i przyspieszyłam odrobinę. Wyprzedziłam jedną osobę, drugą... I w tym momencie odezwał się zdrowy rozsądek: "Prrr... szalona, przed tobą jeszcze jakieś 11 km". Uspokoiłam tempo, uspokoiłam oddech i... za parędziesiąt metrów minęłam Michała. Pościg za Olą i Marcinem kosztował go tak wiele, że musiał przejść do marszu. Tym bardziej uspokoiłam tempo, tym bardziej uspokoiłam oddech. Nie chciałam podzielić losu Michała.


foto by Przetarty Szlak

Tak więc... Wszyscy moi znajomi byli daleko przede mną, Michał był już daleko za mną, wokół mnie biegli sami obcy... Wróć. Prawie sami obcy. Od samego początku, to z przodu, to z tyłu, gdzieś w pobliżu mnie majaczyła sylwetka Sławka. Jego obecność mnie motywowała i dodawała otuchy, a jego zielona koszulka BNT działała trochę jak czerwona płachta na byka: gdy ją widziałam przed sobą, musiałam nacierać.



Sławek - maj hiroł, foto by Przetarty Szlak

Na tej zabawie ze Sławkiem niepostrzeżenie mijały kolejne kilometry. Nie licząc krótkiego postoju przy basenie (chwała zań organizatorom!), ani na moment nie przeszłam do marszu. Nawet najgorsze podbiegi, gdy większość szła, ja pokonywałam w truchcie. Wolnym, bo wolnym, ale truchcie. Stuknął mi w ten sposób już dziewiąty, a może nawet dziesiąty kilometr, gdy między drzewami mignęły mi AeRowe koszulki Ani i koleżanki z Adidas Runners Warsaw oraz rzeźnicka koszulka Oli.
- Ola, coś się stało? - zapytałam.
- Umarłam - usłyszałam w odpowiedzi i pobiegłam dalej. Minęłam koleżankę z ARW i Anię, za sobą zostawiłam też Sławka.

Ostatni kilometr to powrót na asfalt. Zmiana nawierzchni z miękkiej na twardą, brak drzew rzucających cień i delikatny podbieg ciągnący się niemal do samej mety nie sprzyjały finiszowi. Mozolnie stawiałam krok za krokiem...
- Ciśnij! - wyprzedzając zachęcał mnie Sławek.
- Nie mam siły - wycharczałam i znów przed sobą zobaczyłam jego zieloną koszulkę.

- Jak ta dziewczyna w różowym wolno biegnie... Może by ja tak łyknąć? - tuż przed ostatnim zakrętem znowu odżyłam. Łyknęłam wspomnianą dziewczynę, dogoniłam Sławka i na ostatnich dwóch metrach zdołałam się jeszcze wpakować przed niego na metę. Moja mina na zdjęciu mówi wszystko. Miny Pitera i Marcina, którzy na mecie zobaczyli mnie przed Anią, Olą i Michałem, też były bezcenne. Bo przecież ostatnimi czasy to ja kazałam na siebie najdłużej czekać.




Czytałam potem w domu na fejsie, jak różnych znajomych sponiewierała ta trasa i ta pogoda, jak umierali, jak zaliczali zgony... A ja... po krótkim odpoczynku wsiadłam na rower, pojechałam na BODYBALANCE porozciągać się na wszystkie możliwe strony, wypiłam buteleczkę BCAA, którą podarował mi instruktor... Kebab zjedzony na kolację smakował jak nigdy, a ja czułam się jak nowo narodzona. I niby wiem, że w moim bieganiu wciąż nie ma szału, a mojej formie wciąż brakuje błysku, ale w tej chwili najważniejsze jest to, że ćwiczenia na rozcięgna podeszwowe przygotowane przez ProReh i wkładki ortopedyczne, których używam podczas treningów, przyniosły właściwe rezultaty. Moje stopy też czują się jak nowo narodzone.