wtorek, 14 października 2014

w drodze po Koronę Maratonów Polskich, przystanek piąty i ostatni: nie do poznania

PROLOG
czyli
w drodze po Koronę Maratonów Polskich, przystanek pierwszy
(nigdy niepublikowany na blogu):
35. PZU Maraton Warszawski

28.09.2013, MOWA ANTYMOTYWACYJNA PRZED MARATONEM

Przygotowałam dziś do biegu stopy. Odebrałam pakiet startowy. Jak wygląda koszulka 35. Maratonu Warszawskiego, większość uczestników wie już od dawna. I wie ta większość, że jest na niej miejsce na wpisanie czasu. Jedni sugerują, by po biegu wpisać na pamiątkę ten, który się osiągnie, inni zaś, by przed biegiem w ramach motywacji wpisać ten, który planuje się osiągnąć.

Jakie są zatem moje plany?

W erze przed "zabieganymi po uszy", w tygodniu przed swoim maratońskim debiutem, wzięłam pod lupę wszystkie rady dotyczące maratonu, jakie podesłał mi brat, i dzień po dniu publikowałam na fejsie swój "antyporadnik biegacza". Podśmiewałam się w nim trochę z tych porad, by pokazać, że niektóre z nich ciężko jest biegaczom-amatorom wcielić w życie. Podśmiewałam się w nim trochę z tych porad, by pokazać, że są bardzo ogólnikowe i nie uwzględniają indywidualnych potrzeb i predyspozycji biegaczy. Również obserwacje, jakie poczyniłam podczas maratonu, pokazały, że wiele zawartych w nich przewidywań i założeń po prostu się nie sprawdziło. Bo każdy z nas jest inny, każdy przygotowuje się do maratonu i znosi jego trudy na swój sposób, każdy też wiąże z nim inne plany.

Jakie są zatem moje plany?

Dzień po maratońskim debiucie zamieściłam na fejsie post:

"- Mogę wam coś doradzić? - na pierwszych kilometrach maratonu zaczepił mnie i Iza Binkowska starszy pan, zwany dalej Dziadkiem Dobrą Radą. - Nie gadajcie tyle, bo to zabiera energię i nie będziecie miały siły biec.
- Ale jak będziemy sobie rozmawiać, szybciej nam minie czas - wiedziałyśmy z Izą swoje.

I tak gadki szmatki, wzajemna motywacja, czas mijał, kolejne kilometry też i... no cóż... Moje założenie było takie, by w ogóle doczłapać się do mety i zmieścić się w limicie czasowym, czyli w sześciu godzinach.
I może faktycznie trzeba było posłuchać pana, bo założenie niestety rozminęło się z rzeczywistością. Metę minęłam po 04:55:24. A dziadek przybiegł za nami."

I podśmiewałam się trochę z Dziadka Dobrej Rady. Bo przecież nie wszyscy muszą całą energię wkładać tylko w bieg, nie wszyscy mają w planach bicie rekordów. Niektórym wystarczy fakt, że maraton ukończą, a niektórym tylko, że wezmą w nim udział.

Jakie są zatem moje plany?

Umówiona jestem z jedną taką Nola Szule na klub dyskusyjny. Porozmawiamy sobie o życiu, sztuce, facetach, pogodzie czy czymkolwiek. Być może nawet opowiem jej o tym, że jak zakładałam grupę "zabiegani po uszy", nie przypuszczałam, iż uda mi się zjednoczyć grono osób z tak bardzo różnym bagażem światopoglądowym, życiowym, biegowym i zawodowym. Że nie wierzyłam, iż to wszystko przetrwa. Że nie sądziłam, iż wejdzie na stopę towarzyską. A już na pewno nie myślałam, iż przyłączą się do nas osoby, których nigdy w życiu nie widziałam na oczy i wspólnie utworzymy oficjalny maratoński team.

Jakie są zatem moje plany?

Prędkość? Tempo? Zakładany czas ukończenia? Rzecz w tym, że w zasadzie nie mam planów. Oprócz tego, by nie napinać się, nie dać się zwariować i nie przestać czerpać z tego radości. Z teamem "zabiegani po uszy" zadowoli mnie nawet ostatnie miejsce.

30.09.2013, THE DAY AFTER THE MARATHON

Nie miałam żadnych planów odnośnie tempa, prędkości i czasu, a jednak udało mi się poprawić poprzedni rezultat o 25 minut.
Nie miałam żadnych planów w związku ze startem "zabieganych po uszy" w mistrzostwach drużynowych, a jednak na 65 sklasyfikowanych drużyn znaleźliśmy się na 54. miejscu.
Nie miałam żadnych planów, by namawiać znajomych na kibicowanie, a jednak poza Justyna która zaoferowała się przejąć ode mnie tuż po starcie ciepłą bluzę, natknęłam się na trasie na Piotrka Nowaka, który wzruszył mnie swoim "Gosia, chcesz wodę albo izotonik?", a potem jeszcze zrobił mi kilka fot, które będą jednymi z nielicznych dowodów mojego udziału w 35. Maratonie Warszawskim. A jednak na stadionie czekało kilka osób, które wołały mnie, gdy jak sarenka (podobno) finiszowałam i mijałam linię mety - czego i tak nie widziałam ani nie słyszałam.
Nie miałam w planach żadnych odcisków, a jednak po raz pierwszy w mojej biegowej karierze zdarzył się jeden. Dzięki czemu mogłam się przekonać o troskliwości męża, którego sobie kiedyś wybrałam, i o nieskuteczności plastrów, które dostałam w pakiecie startowym.

Miałam w planach napić się po maratonie piwa. I się napiłam. Zdecydowanie za dużo.
Miałam w planach zjeść po maratonie kurczaka w cieście kokosowym z frytkami. I zjadłam. Zdecydowanie za dużo i za późno.

Z braku planów zawodowych miałam w planach na jesień: wyjechać gdzieś z Piterem, odpocząć sobie, zrobić w domu wielkie porządki, wziąć udział w kilku imprezach biegowych, pospotykać się z krewnymi i znajomymi, ponarzekać na brak pracy, zarejestrować się jako bezrobotna... A jednak wczoraj wieczorem, gdy po trudach nie-tylko-maratońskich wróciłam wreszcie do domu, przeczytałam pewną wiadomość, odbyłam pewną rozmowę telefoniczną i... w ciągu paru chwil nastąpiła zmiana planów.

Nie miałam w planach nie mieć syndromu "the day after the marathon" (dla niewtajemniczonych: http://www.youtube.com/watch?v=m-hCuYjvw2I), a jednak - niewiarygodne - nie mam.
Taaak... zde-cy-do-wa-nie... nie-plany wychodzą mi znacznie lepiej. Ba, jestem mistrzynią nie-planów.


 CZĘŚĆ ZASADNICZA

Tak czytam sobie swoje zeszłoroczne fejsbukowe wpisy, swoje wspomnienia z początków drogi po Koronę Maratonów Polskich i oprócz rozrzewnienia nachodzi mnie taka oto refleksja: przynajmniej dwie rzeczy w ciągu tego roku z kawałkiem pozostały niezmienne: wciąż jestem mistrzynią nie-planów (tylko że teraz to się nazywa "wielką improwizacją") i wciąż przed maratonami maluję paznokcie. Ba, z tych pomalowanych paznokci uczyniłam nawet motyw przewodni całego cyklu (patrz: Dębno, Kraków, Wrocław).

09.10.2014

Większość osób szykujących się na Poznań zastanawia się od jakiegoś czasu, jak powinien wyglądać ich okres przygotowawczy w ostatnim tygodniu przed maratonem. Ja zaś - ponieważ i tak przygotowywać się nie mam kiedy (ach te uroki awansu) - swoje problemy w związku z ostatnimi szlifami przedmaratońskimi ograniczyłam do problemu wyboru lakieru do paznokci.
Brałam pod uwagę pełną nadziei zieleń, żałobną (pożegnalną) czerń, pełną temperamentu czerwień, aż w końcu... Uznałam, że zamykam pewien cykl, koło się domyka, a ja w pewnym sensie wracam do punktu wyjścia, zatem najlepszym kolorem byłby ten, w którym zaczynałam drogę po Koronę Maratonów Polskich - ten, w którym w zeszłym roku przebiegłam 35. Maraton Warszawski.
Z tym mocnym postanowieniem poszłam wczoraj do salonu kosmetycznego i... W stanie totalnego zmęczenia i niewyspania (ach te uroki awansu)... No co tu dużo mówić. Na moich paznokciach wylądowało Dębno. Fatalna pomyłka.





DĘBNO
POZNAŃ
PODRÓŻ Samochodem. Po pozytywnych doświadczeniach z Wrocławia znów postawiliśmy na Polski Bus. Szybko, tanio... no i... po drodze można było zająć się robótkami ręcznymi (czytaj: produkcją koron).
PASTA PARTY Makaron był smaczny, pożywny i w cenie pakietu. Tu jedyne niepozytywne zaskoczenie: za zjedzenie makaronu trzeba było dopłacić 2 zł. A nie wyglądał on na tyle zachęcająco, by ten koszt ponieść.
NOCLEG Sala gimnastyczna, przy czym... „niespodzianka - okazało się, że biegacze są gatunkiem właściwie niechrapiącym.” Sala gimnastyczna, przy czym... nie wiem, jakbym spała, gdyby pary stoperów nie pożyczył mi Paweł Potempski :)
PLANY Oficjalnie: nie miałam żadnych. Nieoficjalnie: marzyło mi się złamanie 04:30, a przynajmniej zrobienie nowej życiówki. Byłam świeża, wypoczęta, dopiero zaczynałam sezon biegowy, za sobą miałam przyzwoicie przetrenowaną zimę, a mimo to nie udało się. Czas 04:32:46 był dla mnie rozczarowaniem. Oficjalnie: ukończenie. Nieoficjalnie: też ukończenie. Byłam zmęczona, niewyspana, od dłuższego czasu nie trenowałam, jak należy (z powodów wciąż tych samych, o których pisałam w poprzedniej notce), maratonem w Poznaniu kończyłam sezon biegowy, a mimo to... czasem 04:14:01 ustanowiłam swój nowy rekord i poprzednią życiówkę poprawiłam o 12 minut i 11 sekund.
BIEGANIE W GRUPIE To był jeszcze etap, gdy myślałam, że dobre rezultaty mogę osiągnąć jedynie biegnąc w grupie, że potrzebuję motywacji w postaci innych osób, że towarzystwo pozwoli zapomnieć o trudach królewskiego dystansu. Maraton w Poznaniu udowodnił z całą mocą, że jedynym źródłem motywacji jestem ja sama, że najlepsze rezultaty osiągnąć mogę tylko i wyłącznie, gdy będę biegła swoim tempem, nie dostosowując się do nikogo i słuchając jedynie własnego organizmu, własnego oddechu i bicia własnego serca.
KIBICE „Na starcie powitały nas tłumy kibicujących mieszkańców. Trzeba przyznać, że podobnie jak organizatorzy i pomagający im wolontariusze kibice w Dębnie są wyjątkowo przyjaźnie nastawieni do zawodników. Widać było, że ta impreza to dla nich naprawdę wielkie święto. I to święto, które obchodzą tylko raz do roku, wobec czego - w przeciwieństwie do warszawiaków - nie mają zbyt wielu okazji, by przestać lubić biegaczy.” Kibice z Poznania przebili tych z Dębna po całości i sprawili, że moja teoria dotycząca zaangażowania kibiców w Dębnie legła w gruzach. Okazało się, że duże miasto, które ma więcej niż jedną masową imprezę biegową w roku, też może kochać biegaczy. Co tam się działo - tego się nie da opisać, a ile dobrych kapel uprzyjemniało nam drogę swoją muzyką – tego się nie da policzyć.
POGODA Nie dla biegaczy. Spór na temat prognozy pogody stał się jednym z gorętszych tematów dzień przed maratonem. Brat obstawiał słońce i temperaturę powyżej 20 stopni. Paweł Potempski – zachmurzenie i temperaturę około 17 stopni. Na szczęście starszy brat nie zawsze ma rację. Tym razem pogoda okazała się mniej gorąca niż sama dyskusja i sprzyjała biegaczom.
TRASA „Składała się ona z czterech pętli - dwóch mniejszych, prowadzących ulicami Dębna i dwóch większych, prowadzących ulicami trzech miejscowości: Dębno - Dargomyśl - Cychry - Dębno.” Tak jak lubię, jedno duże okrążenie. Najbardziej emocjonująca część trasy: odcinek prowadzący przez INEA Stadion. Profil trasy: nie najłatwiejszy, sporo podbiegów. Do wglądu tutaj: http://marathon.poznan.pl/strefa-zawodnika/trasa/
PUNKTY ODŚWIEŻANIA I ODŻYWIANIA „Punkty odświeżania (zaopatrzone w wodę) oraz punkty odżywiania (zaopatrzone w wodę, izotonik, herbatę, banany, pomarańcze, ciastka i kostki cukru) rozmieszczone były dość gęsto. Ale... tu pojawił się drugi zarzut wielu uczestników: w niektórych dość szybko zabrakło wody i/lub kubeczków.” Punkty rozmieszczone co 5 km. Mnie to wystarczyło, ale według niektórych powinny być rozmieszczone gęściej. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby zwyciężyła prognoza pogody mojego brata.
Za to organizacja punktów (rozmieszczenie na bardzo długim odcinku i po obu stronach ulicy) oraz zaopatrzenie (woda, izotoniki, cukier, czekolada, banany i pomarańcze) bez zarzutu. I, oczywiście, wszystko w białych rękawiczkach :)
ODŻYWIANIE W TRAKCIE BIEGU Tylko i wyłącznie to, co oferowane było przez organizatorów w punktach: banany i herbatniki. Czekolada popijana wodą z menu organizatora oraz... od jakiegoś czasu zaczęłam eksperymentować z żelami. Do Poznania, dzięki wygranej w konkursie portalu 4 Run (m.in. batonik marki Squeezy) i uprzejmości Karola, który sprezentował mi dwa specyfiki marki Enervit (żel oraz koncentrat z kofeiną), przyjechałam dobrze zaopatrzona. Nie tylko nie zaszkodziło, ale i pomogło.
TOI TOI „Wracając do mojego biegu z Anią i Grzesiem /.../, od samego początku umowa była taka, że osoba, która będzie musiała oddalić się na stronę, spręża się jak najszybciej i dogania resztę. I co tu dużo mówić... Jak zwykle zdradziły mnie TOI TOIe. Mniej więcej po przebiegnięciu połowy trasy utknęłam w jednym takim na dłużej. Strata do Ani i Grzesia zrobiła się na tyle duża, że nie zdołałam jej zniwelować. Co prawda jeszcze przez kilka kilometrów po wyjściu z niebieskiej budki bardzo się starałam nadrobić stracony czas, ale nie dość, że moje starania nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, to jeszcze osłabiły motywację i przyśpieszyły spotkanie ze "ścianą". „ Jeden pit-stop musiał być. Ale nawet on nie był w stanie wybić mnie z rytmu.
ŚCIANA „Zazwyczaj miewałam ją dopiero po 35. kilometrze. Teraz wyrosła na 30-tym!!! Od tego momentu odechciało mi się jakiejkolwiek walki, a bieg zaczął się przeplatać z marszem.” Brak. Nie licząc tego jednego pit-stopa, maraton przebiegłam od początku do końca w miarę wyrównanym tempem. W końcówce wciąż miałam wystarczająco dużo sił na finisz. Po raz pierwszy w związku z udziałem w maratonie nie odczułam żadnego dyskomfortu. No... może nie licząc tych kilku chwil przed startem. Bo ucisk w żołądku zdradzał, że poznańskim biegiem stresowałam się jak żadnym dotąd.
ODCZUCIA PO Fizycznie: „Po biegu nie stwierdziłam na stopach żadnych otarć, odcisków ani odprysków lakieru na paznokciach. Kładąc się wieczorem do łóżka, nie miałam nawet typowej dla mnie pomaratońskiej telepki. Następnego dnia rano obudziłam się bez żadnych zakwasów i innych syndromów dnia po maratonie. A od wtorku bezboleśnie wróciłam do cyklu treningowego.”

Psychicznie: niedosyt.
Fizycznie: Po biegu nie stwierdziłam na stopach żadnych otarć, odcisków ani odprysków lakieru na paznokciach. Kładąc się wieczorem do łóżka, nie miałam nawet typowej dla mnie pomaratońskiej telepki. Następnego dnia rano obudziłam się bez żadnych zakwasów i innych syndromów dnia po maratonie. A we wtorek (czyli dziś) bezboleśnie udaję się na trening Teamu ASA – Biegiem po Zdrowie.


 Psychicznie: spełnienie.
PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ Jak już zdobędę Koronę Maratonów Polskich, to... nigdy więcej żadnych maratonów. Cholera... Pobiegłabym sobie jakiś maraton... Po co czekać do przyszłego roku? Niech no tylko spojrzę w swój grafik i kalendarium biegowe na październik...

 EPILOG Z MORAŁEM

Wiem, że często bardziej przychylnym okiem patrzymy na zawody, w których dobrze nam poszło, ale... Poznań Maraton starałam się ocenić naprawdę rzetelnie i przed wystawieniem laurki wysłuchałam wielu opinii i wiele przeczytałam. Nie pozostaje mi nic innego, jak stwierdzić, że był to najlepszy tegoroczny maraton, w jakim brałam udział. Miał większy rozmach niż Dębno (w Poznaniu sklasyfikowano 6325 osób, a w Dębnie 2074), organizacyjnie kładł na łopatki Kraków (zresztą, to akurat nie było trudne), a nowoczesnością bił na głowę zabarwiony PRL-owską nutą Wrocław. Obiekty, infrastruktura i usługi, jakie dostali do dyspozycji biegacze, stały na naprawdę wysokim poziomie.

przyłapana gdzieś na trasie

Przeprowadziłam niedawno w pracy jakąś rozmowę z moim nowym kierownikiem (nie, nie, moja ukochana Ania nie została zwolniona za swoje poglądy o wybieganych pracownikach, lecz to ja - chyba w ramach uznania i nagrody - przeniesiona zostałam do nowego sklepu). Po krótkiej wymianie zdań...
- Rozumiem, że jesteś taką osobą, która nie lubi stać w pracy bezczynnie i zawsze musi coś robić? - usłyszałam. - I pewnie jesteś z tych, którzy lubią kończyć to, co zaczęli?
- Tak - potwierdziłam. A dziś jeszcze mogę dodać, że lubię kończyć mocno i z przytupem. I że w powiedzeniu, iż prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna, zamieniłabym tylko jedno słowo. W miejsce "mężczyzny" wstawiłabym "człowieka". Bo zasada nieosiadania na laurach i starania się o to, by dobre pozostawało nie tylko pierwsze wrażenie, obowiązywać powinna bez względu na płeć.

Wiem, że tę anegdotę przytoczyłam już w notce "coś się kończy, coś się zaczyna". Przywołałam ją przy okazji swojego ostatniego startu w cyklu "Szybko po Woli" (swoją drogą, finał tego Grand Prix odbył się, gdy byłam w Poznaniu, a u Janka Golenia czeka na mnie jeszcze medal i ponoć jakaś nagroda za ukończenie wymaganej liczby biegów i 4. miejsce w kategorii K-35), przywołuję ją i teraz - na dowód, że wówczas nie kłamałam.

God save the queen. Mocno i z przytupem + uśmiech przez łzy wzruszenia.

Co do tej fatalnej pomyłki na paznokciach zaś... Jak widać, poza kolorem paznokci 15. Poznań Maraton w niczym nie przypominał 41. Maratonu Dębno. Wszelkie symbole, porównania, znaki i przesądy powstają wyłącznie w naszych głowach. I tak naprawdę tylko od nas zależy, czy im ulegniemy, czy postaramy się je przełamać. Wszak, jak głosi staropolskie przysłowie, maraton biegnie się głową, a nie nogami. A już na pewno nie kolorem lakieru do paznokci.

królowie życia

2 komentarze:

  1. znowu to napiszę; nie biegam, ale jestem pewna, ze maraton biegnie się głową, bo w niej jest cała moc :) zresztą to tyczy się i innych inności:)
    a co do drobiazgów i mocy, to pewnie, ze uściski i ucałowania od Ciebie mi ją dadzą.
    na koniec. wielkie gratulacje. za koronę i za awans.
    ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle wciągąjąco:)

    OdpowiedzUsuń