piątek, 4 grudnia 2015

zastępcza forma pisania o bieganiu

 Potrawa z ziemniaka

Niedziela, o której ostatnio pisałam miała swoją drugą część. Po biegu do mnie i do brata  dobiły nasze drugie połówki i razem udaliśmy się do pobliskich Grooli - lokalu, którego główną gwiazdą jest pieczony ziemniak. Pośród żartów (chociażby z tego, że na nasz super fajny rodzinny niedzielny obiad pochłaniamy coś tak powszedniego jak ziemniaki) ucięliśmy sobie pogawędkę o fizjoterapii.

Mój mąż ma podejście do fizjoterapii kompletnie nieentuzjastyczne. Piter jest zwolennikiem zasady "teraz, mistrzu, sam się lecz", a jego recepta na wszelkie dolegliwości jest prosta i zawsze ta sama: trzytygodniowa przerwa od jakiejkolwiek aktywności fizycznej. A potem samo wszystko przejdzie. No cóż... Rzadko różnimy się z mężem w poglądach, ale w tej sprawie parę razy zdołaliśmy się poprztykać. Bo z aktywności fizycznej nie zrezygnowałam, lecz ją ograniczyłam. Bo tupnęłam wreszcie (tą zdrową nogą, ofkors) i oznajmiłam, że MUSZĘ udać się do fizjoterapeuty.

O wizycie u fizjoterapeuty zaczął przebąkiwać też mój brat. Narzekał ostatnio na ból kolana, podczas Biegu ENTRE wyraźnie utykał i odnotował przez to najgorszy czas w historii swoich startów w Parku Moczydło. 

O ironio, najwięcej do powiedzenia w temacie fizjoterapii miała osoba niebiegająca, czyli bratowa (o jej chorobie pisałam gdzieś tu i tam). Dla niej rehabilitacja to nawet nie ziemniak, to chleb powszedni. Coś, co skutecznie stopuje zanikanie jej mięśni i sprawia, że wciąż może się poruszać na własnych nogach.
- Trafiłam niedawno na takich młodych, zaangażowanych rehabilitantów - opowiadała, sącząc piwo. - Ależ oni mnie wymęczyli. Następnego dnia ledwo chodziłam. Tak mnie wszystko bolało.
- Znaczy... Zakwasy miałaś - stwierdziłam. - A skoro miałaś zakwasy, to znaczy, że wciąż masz mięśnie. Chyba lepiej jest nie móc chodzić przez to, że mięśnie cię bolą, niż przez to, że ich nie masz.
- No - bratowa uśmiechnęła się zadowolona.
Jakże dziwnie i banalnie w tym kontekście wyglądają nieszczęścia nas - biegaczy.


Każdy ma obowiązek być szczęśliwy
  
Niedziela, o której ostatnio pisałam, miała też swoją część trzecią. Wieczorem, już w domu, Piter zrobił na kolację... znowu ziemniaki. A konkretnie - na moją specjalną prośbę - frytki belgijskie. Z własnej inicjatywy dorzucił do garnka z olejem obierki, które po uprażeniu okazały się całkiem smacznymi (a nawet godnymi zachwytu) chipsami. Potem zaś uwaliliśmy się (i dosłownie, i na łóżku) i obejrzeliśmy sobie film "Hector and the Search for Happiness" (w tłumaczeniu na polski: "Jak dogonić szczęście"). Jego opis na Filmwebie brzmi krótko: "Psychiatra przemierza świat w poszukiwaniu definicji szczęścia".

Od dawna powtarzam, że dla mnie szczęście tkwi w drobiazgach, a nie wielkich celach czy przedsięwzięciach. 
- Szczęściem jest zjeść pieczone ziemniaki w małym rodzinnym gronie. Szczęściem jest zjeść usmażone przez ciebie frytki belgijskie i te chipsy z obierków. Szczęściem jest tu i teraz poleżeć z tobą i obejrzeć film... - powiedziałam nie ruszając się z łóżka, podczas gdy główny bohater filmu w poszukiwaniu definicji szczęścia musiał zjechać kilka kontynentów, zawrzeć kilka nowych znajomości, przeprowadzić wiele rozmów i zapisać złotymi myślami cały notes.

- Dużo ludzi myśli, że szczęście można kupić.
- Dużo ludzi myśli, że szczęście to być bogatszym albo ważniejszym.
- Dużo ludzi widzi swoje szczęście tylko w przyszłości.
- Szczęściem mogłaby być wolność kochania więcej niż jednej kobiety na raz.
- Unikanie nieszczęścia nie jest drogą do szczęścia. 
- Narkotyki - co to za szczęście, które sprawia, że inni są nieszczęśliwi?
- Niektórzy twierdzą: Jeśli chcesz być szczęśliwy, to zadbaj o siebie.
- Szczęście to iść za głosem powołania.
- Szczęście to być kochanym za to, kim się jest.
- Strach wyklucza szczęście. 

Jak na ilość przebytych przez głównego bohatera kilometrów prawdy te nie grzeszą głębią i są raczej banalne (za co w różnych recenzjach polały się słowa krytyki), ale jakoś w ogóle mi to nie przeszkadzało. Po pierwsze: w niedzielne popołudnie po kilku ębszych inny rodzaj głębi nie był mi potrzebny do szczęścia. Po drugie: w pogoni za głębią nie oglądałabym raczej romantyczno-komediowego filmu, lecz sięgnęłabym po lekturę klasyków filozofii. Po trzecie: z natury uważam, że mówiąc o szczęściu ciężko uniknąć banału, a bardziej banalnie niż ogólne prawdy o szczęściu brzmią tylko ogólne prawdy o miłości. Po czwarte: potrawka z batatów. Słodkich ziemniaków, znaczy się.

- A pani co daje szczęście? - podczas podróży z Azji do Afryki główny bohater zapytał czarnoskórą kobietę, siedzącą obok niego w samolocie.
- Dom, rodzina... - zaczęła wymieniać. - Jadł pan kiedyś prawdziwą potrawkę z batatów? - zapytała wreszcie. Gdy główny bohater zaprzeczył, zaprosiła go na ten prosty posiłek do swojego rodzinnego domu, a tam - pośród domowych gwarów i niczym nieskrępowanej radości - zabawa trwała na całego.

Morały po tej wizycie nasuwały się oczywiste (daruję więc je sobie) i takie bliskie mojemu pojmowaniu szczęścia. Bardzo bliski był też ciąg dalszy. Główny bohater porwany został przez miejscowy gang i uwięziony w celi. Pobito go, zastraszono, grożono z pistoletu... Od śmierci uratowało go jednak pewne złote pióro (nie będę wdawać się w szczegóły). Uwolniony Hector biegnie co tchu przed siebie, śmiejąc się wniebogłosy. Szczęście to czuć, że się naprawdę żyje - w notesie głównego bohatera pojawia się kolejna złota myśl, a ja...
- To co? - uśmiechnęłam się do Pitera. - Wygląda na to, że bieganie daje szczęście.

  
Ta ostatnia niedziela

 - Czy mógłbyś nam zrobić zdjęcie? - przed startem drugiej rundy ‪#‎CityTrail‬ poprosiliśmy chłopca w czapeczce z charakterystyczną zielono-biało-czerwoną żyletą.
- Jasne – zgodził się entuzjastycznie chłopiec. - No to uśmiechamy się wszyscy.
I wszyscy się uśmiechnęli.
- A teraz wszyscy robią głupie miny!
No cóż... Naprawdę głupią zrobiłam ja. Ale to była zła mina do dobrej gry. I nie mówię tu o udanym, szybkim biegu czy nagłym i olśniewającym powrocie do formy. 





Była pogoda. Przyjemna i słoneczna.
Była pogawędka z Olą. Trochę o bieganiu, trochę o starzeniu się, trochę o życiu. Odbyta podczas biegu, a jakże... Bo żadna z nas nie miała formy na ściganie się i żadna z nas nie czuła chęci szybkiego pędu do mety. 5 km pokonałyśmy w czasie 30:42 netto, a i tak byłyśmy uśmiechnięte od ucha do ucha. Bo, jak mówi jeszcze jedna złota myśl z filmu, nie powinniśmy się zajmować pogonią za szczęściem, lecz szczęściem, które daje pogoń.

Foto by City Trail

Była pomidorówka (tak się City Trail po zawarciu paktu z Nationale Nederlanden rozwinął) jedzona w towarzystwie Artura z ENTRE.pl.
- To ty nie należysz do naszego klubu? - zdziwił się Artur.
- Nie.
- A tak często pomagasz przy naszych biegach...
- Bo was lubię. Ale oficjalnie należę do Teamu ASA - Biegiem po Zdrowie. Chyba że mnie wywalą za nieobecności na treningach.

Team ASA - Biegiem po Zdrowie. Foto by Piotr Bętkowski

Na zakończenie zaś była tradycyjna posiadówka w Maku w towarzystwie osób, które przez te nieobecności widuję coraz rzadziej. To był naprawdę dobry (rzekłabym nawet: banalnie szczęśliwy) kawałek niedzieli. A po niej nastąpił poniedziałek, kiedy to już nie tupałam nogą (nawet tą zdrową), tylko po prostu poszłam do fizjoterapeuty i już. Ale o tym następnym razem.

3 komentarze:

  1. o no to ja trzymam kciuki za te fizjoterapię, żebyś "miała" zakwasy;) a z tymi kontekstami to jest tak, że dopadają nas zazwyczaj w "zwykłych-niezwykłych"chwilach... co prawda ja na razie "czarnowidzę", ale zgadzam się, że szczęście to te małe rzeczy i umiejętność cieszenia się nimi...

    OdpowiedzUsuń
  2. ziemniory!! uwielbiam :))) gotowane, zapiekane i chyba w każdej innej formie :)
    a o szczęściu... cóż. podzielam Twój pogląd. w pełni :) ale to na pewno wiesz :)
    mam nadzieję, ze fizjoterapeuta zrobił Ci dobrze, a raczej Twojemu pośladkowi. czekam zatem na relację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i zastępczy ale piękny wpis. Czasem naprawdę ciężko się zatrzymać na chwilę i samemu sobie wytłumaczyć co jest naszym szczęściem a warto bo może się okazać że składa się właśnie z prostych rzeczy i nie trzeba do tego fajerwerków (czyt. kasy, luksusów).

    OdpowiedzUsuń