czwartek, 30 sierpnia 2018

integracyjna wyprawa off-road

Jeśli masz ochotę na ekstremalną i szaloną przygodę... Jeśli uwielbiasz prowadzić i jazda w trudnych warunkach nie doprowadza Cię do pasji a przeciwnie - fascynuje, wzbudza w Tobie pozytywne emocje i motywuje do dalszej drogi...
Obdarz siebie i najbliższych, podzielających Twe pasje, 3-godzinną wyprawą samochodem terenowym z instruktorem, który będzie czuwał nad Waszym bezpieczeństwem!
Podczas niej pokonacie różnorakie przeszkody - czeka Was trawersy, strome podjazdy i zjazdy, piaszczysty teren, lasy, użycie wyciągarki. Być może będziecie mieli za zadanie wybudowanie mostu z bali nad jarem lub przejedziecie przez bagna używając do tego wyciągarek oraz lin znajdujących się w samochodzie. Wszystko przed Wami!


Tak brzmi opis wyprawy off-road, jaką można odbyć m.in. w okolicach Krakowa. Gdyby ktokolwiek zapytał mnie, czy uwielbiam prowadzić i jazda w trudnych warunkach nie doprowadza mnie do pasji, a wręcz przeciwnie - fascynuje, wzbudza we mnie pozytywne emocje i motywuje do dalszej drogi, odpowiedziałabym zdecydowanie: nie, nie i jeszcze raz nie. Jestem beznadziejnym kierowcą, jazda samochodem mnie stresuje, a świadomość, że mam pasażerów na pokładzie - jeszcze bardziej. Z tego też powodu, gdy wybierałam atrakcję do zrealizowania i zrelacjonowania w trzecim etapie projektu "Chcę to przeżyć", przejażdżkę terenowym autem odrzuciłam na dzień dobry. A jednak... Gdy zmuszona zostałam do rezygnacji z lotu balonem i stanęłam przed ponownym wyborem przygody z Katalogu Marzeń, zdecydowałam się właśnie na wyprawę off-road. Dlaczego? Ano dlatego, że była to jedyna z dostępnych mi atrakcji, na którą mogłam ze sobą zabrać towarzyszy - męża oraz brata. Mogłam im w ten sposób odwdzięczyć się za wsparcie i pomoc, jakich mi udzielali na poszczególnych etapach projektu. Mogłam im zrekompensować "utratę" jednego dnia wakacji. Mogłam wreszcie im zagwarantować, że staną się nie tylko obserwatorami, ale i uczestnikami mojej przygody.

troje muszkieterów gotowych do integracji

I tak... 29-go sierpnia punkt 16.00 na parkingu przy karczmie Rohatyna (tak na marginesie, zlokalizowanej w przepięknym miejscu: nad Zalewem na Piaskach w Kryspinowie) cała nasza trójka powitała instruktora Mariusza, reprezentującego team Integracja 4x4. Zajechał po nas Toyotą Land Cruiserem.

Nazywam się Toyota. Toyota Land Cruiser.

Samochody te, z tego, co się zorientowałam, stanowią zasadnicze wyposażenie parku maszyn organizatora, są niesamowicie wytrzymałe i radzą sobie nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Ale nie to jest najważniejsze. O ofercie Integracji nie zamierzam się specjalnie rozpisywać. Chętni zawsze mogą sobie zajrzeć na stronę internetową www.integracja4x4.pl czy fanpage na FB, gdzie zaczerpną z pewnością bardziej rzetelnych informacji, niż mogłabym udzielić ja. Co natomiast sprawiło, że wyprawę off-road uznałam za udaną?


(na dowód, że gęba mi się cieszyła, załączam jedno z ujęć)

1. Organizacja przebiegała bez zarzutu. Mariusz - organizator i instruktor w jednej osobie - bardzo szybko odpowiedział na moją wiadomość z propozycją terminu wyprawy, mimo iż przebywał na urlopie. Niezwłocznie odpowiadał na wszelkie moje SMS-y i zapytania, wiedząc o moich ograniczeniach terminowych, potrafił być elastyczny. W umówionym miejscu stawił się punktualnie, natomiast imprezę zakończył nieco po czasie - tak, żebym po drodze miała możliwość zrobienia zdjęć i nakręcenia filmików do relacji. Zresztą... Sam niejednokrotnie podpowiadał mi miejsca do ciekawych ujęć.

Mariusz, fura i zachód słońca

2. O bezpieczeństwo nie bałam się ani przez moment. W drodze na Jurę Krakowsko-Częstochowską Mariusz udzielił chłopakom wyczerpującego i przystępnego instruktażu na temat specyfiki prowadzenia samochodu terenowego. Było coś o sprzęgle, o trzymaniu rąk na kierownicy, o wykonywaniu nią obrotów, o ramie, o napędzie, o reduktorze... Tylko błagam, nie pytajcie mnie o szczegóły. Wiedząc, że za kierownicą siedzieć nie będę, nie skupiałam się na tym za bardzo ;) Grunt, że Marcin i Piter, którzy mieli zmienić Mariusza na miejscu kierowcy, bez problemu przyswoili wiedzę.

Oto, czym się zajmowałam, gdy Mariusz udzielał instruktażu ;)

3. W wyprawie off-roadowej liczą się nie tylko przeszkody i pokonująca je maszyna, ale również walory krajoznawcze. Mariusz zadbał więc o to, abyśmy zaczerpnęli trochę wiedzy na temat Jury - zarówno historycznej, jak i przyrodniczej. Wciąż opowiadał nam jakieś ciekawostki i anegdoty. Pokazał nam przepiękne pole golfowe.


("Mam tu dla ciebie takie bonusowe ujęcie" - oznajmił Mariusz, pokazując mi znalezioną piłeczkę golfową. Ujęcie jest, a i piłeczka została na pamiątkę.)

Muszę przyznać, że niejednokrotnie zazdrościłam mu podzielności uwagi. Prowadzić ożywioną rozmowę, jednocześnie kontrolując bezpieczeństwa na drodze i udzielając rad początkującym kierowcom terenowym - łał...

Przy pomniku upamiętniającym powstańców walczących przeciw Moskalom.


4. "Nie martwcie się o lakier na karoserii!" - zasugerował na początku wyprawy Mariusz. Tę lekcję Piter i Marcin przyswoili bardzo dobrze. Wreszcie dostali samochód, o który nie musieli się martwić tak bardzo jak o swój. To jednak, że nie musieli się martwić o lakier na karoserii, nie oznaczało, że nie muszą martwić się o nic. Konieczność pokonywania różnorodnych przeszkód przy równoczesnym dbaniu o bezpieczeństwo pasażerów z pewnością podniosła im poziom adrenaliny.

Proszę państwa, oto Miś...

A oto Piter tuż przed akcją.

5. Ja jako pasażer poziom tej adrenaliny z pewnością miałam nieco niższy, ale i tak podczas naszej wyprawy nie nudziłam się ani trochę. Podziwiałam widoki, słuchałam opowieści Mariusza, podpatrywałam, jak Piter i Marcin walczą z żywiołem, a w pogoni za ujęciami do relacji niejednokrotnie spociłam się tak jak chłopaki za kierownicą.


("Ojej... Jaka fajna ambona. Zatrzymajmy się! Zrobiłabym jakieś fajne ujęcie...")

Kamera! Poszła! Akcja! Oby tylko z tych wszystkich ujęć wyszło coś fajnego...

czwartek, 23 sierpnia 2018

z głową w chmurach

Józek, nie daruję ci tej nocy, 03.09.2011


„:( Józek odszedł...” - ostatniego dnia sierpnia dostałam SMS-a od brata.
Natychmiast do niego oddzwoniłam, żeby zapytać, jak z tym faktem radzi sobie chrześnica.
- Popłakała się. I od czasu do czasu, jak jej się nagle Józek przypomni, zaczyna na nowo.
Kim był Józek?


Na imprezach - niezwykłym kompanem do piwa i popcornu.
Z zawodu - gwiazdą filmową.
Dla chrześnicy – realizacją jej marzeń.
A tak poza tym... Niezwykle pociesznym białym szczurkiem z kawowymi łatkami na grzbiecie i z czerwonymi oczkami.
Gdy chrześnica była dziewięcioipółletnią dziewczynką, zapytałam ją o jej marzenia.
- Chciałabym iść na mecz Legii. Chciałabym mieć kota, ale na razie nie mogę. A skoro nie mogę kota, to mogłabym też mieć szczura – odpowiedziała.
Pracowałam wówczas przy serialu, w którym oprócz dużej ilości aktorów grała duża ilość zwierząt. M.in. Józek - „tresowany szczur, który tańczył”.
- Chcesz szczura? Będziesz miała szczura. Jeśli się uda, to takiego filmowego... - obiecałam.

I tak któregoś dnia, kiedy chrześnica kompletnie się tego nie spodziewała, przywiozłam jej pod połą kurtki małego Józka..
"Na Wyspach Bergamutach
podobno jest kot w butach /.../
i tresowane szczury
na szczycie szklanej góry.."

Wymarzony szczur przez dwa lata mieszkał z chrześnicą w jednym pokoju.
W ciągu tych dwóch lat chrześnica była też na kilku meczach Legii, którymi w międzyczasie zdołała się znudzić, i dorobiła się dwóch kotów, za którymi wprost szaleje. 
A ja jako dziecko marzyłam, żeby latać jak Adaś Niezgódka z „Akademii Pana Kleksa” i żeby mieć pierścień Arabelli.
Od tamtego czasu wiele razy leciałam samolotem i dorobiłam się kilku pierścionków.
Bo przecież marzenia się spełniają. Pod warunkiem, że pozostają w granicach zdrowego rozsądku.
"Jest słoń z trąbami dwiema
i tylko wysp tych nie ma!"


Ostatni etap projektu "Chcę to przeżyć" kończy się 3. września, a ja wciąż nie zrealizowałam swojego marzenia i - co za tym idzie - nie wypełniłam obowiązku napisania relacji. Z pewnością nie dlatego, że jestem opieszała czy mam problemy z organizacją czasu. Przyczyna ma poniekąd związek ze zdroworozsądkowością, o której była mowa w przytoczonym na początku wpisie. Brzmi enigmatycznie? Być może. No to po kolei...

Decyzję o wyborze atrakcji podjęłam natychmiast po ogłoszeniu wyników drugiego etapu. Bardzo szybko otrzymałam od Katalogu Marzeń swój voucher na lot balonem w okolicach Warszawy, a zaraz po wypełnieniu formularza rezerwacyjnego - bezpośredni numer do organizatora.

- Halo - po drugiej stronie słuchawki odzywa się męski głos. Nie słyszę ani nazwy firmy, ani nic o lotach balonem, więc czuję się zdezorientowana.
- Nie jestem pewna, czy dobrze się dodzwoniłam... - wyjaśniam panu, w jakiej sprawie dzwonię.
- Dobrze - potwierdza pan, a ja przechodzę do zasadniczej części rozmowy: próby rezerwacji.
Podaję pierwszy termin.
- Mam lot na wyłączność - odpowiada pan.
Podaję drugi termin.
- Mam lot na wyłączność - pan powtarza jak refren.
Podaję trzeci termin.
- Właściwie to ja nie mam wolnych weekendów. Jedyne wolne miejsce, jakie mam w najbliższym czasie, to czwartek w przyszłym tygodniu.
- Nie mogę. Pracuję.
- A nie może wziąć pani urlopu?
- Nie mogę - odpowiadam ku wielkiemu zdumieniu pana, kończę rozmowę i natychmiast informuję koordynatorkę "Chcę to przeżyć" o zaistniałych problemach, jak również o tym, że ostatnie dwa tygodnie sierpnia spędzam w Zakopanem. Może by tak udało się zrealizować lot w okolicach Krakowa? - uprzejmie zapytuję.
Agnieszka reaguje błyskawicznie, bez problemu wymienia mi voucher na lot balonem organizowany przez Balloon Expedition, możliwy do zrealizowania w różnych miejscach, m.in. w okolicach Krakowa. Wiedząc, że czas mnie nagli, telefon wykonuję najszybciej, jak się da. Niestety z Balloon Expedition nie da się umówić na konkretny termin. Osoby chętne do odbycia lotu wpisane zostają do bazy danych i czekają na znak-sygnał od organizatora, kiedy w ich okolicy odbędzie się lot.
- W weekend 11-12 sierpnia będziemy w Warszawie, a w kolejny latamy nad Jurą - informuje mnie pan Paweł.
- To super. Niech mnie pan w takim razie wpisze jako osobę chętną i na Warszawę, i na Kraków! - proszę, wyjaśniając przy okazji, jak to jest z tymi moimi terminami, urlopami i voucherami z Katalogu Marzeń. Pan Paweł zdaje się wszystko rozumieć. Rozmowę z nim kończę więc pełna dobrych myśli.

Nadchodzi piątek 10.08. Przez pół dnia jak na szpilkach czekam na informację od organizatorów. Ponieważ jednak telefon milczy, zaglądam na ich Facebooka, a tam... Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie kolorowy balon. Sam wpis jest jednak mniej kolorowy: "Jakie macie plany na weekend, Kochani? U nas weekend pod znakiem zapytania pod względem meteorologicznym..."
Aby rozwiać znak zapytania, piszę do pana Pawła, przy okazji przypominając o opcji Kraków i o terminie ważności swojego vouchera.W sobotę dociera do mnie odpowiedź: "Witam serdecznie, Warszawa odwołana. Planujemy wizytę na Jurze pod koniec przyszłego tygodnia. Bądźmy w kontakcie :) Coś na pewno wymyślimy". Po tej informacji nie jestem już tak pełna dobrych myśli. Zaczynam żałować, że wybrałam z Katalogu Marzeń atrakcję, która tak bardzo zależna jest od pogody. Myślałam, że lot balonem to brak adrenaliny i totalny relaks, a tymczasem w oczekiwaniu na pozytywne wieści żyję w permanentnym stresie.

No więc czekam na ten kontakt. Weekend i nasz wyjazd na wakacje zbliżają się dużymi krokami, a w eterze głucha cisza. W czwartek 16.08 postanawiam więc przypomnieć się sama. Podpytuję o dzień, miejsce, godzinę...
- Nie wiem - odpowiada pan Paweł. - Ciężko mi powiedzieć. To zależy od pogody, wiatru, dostępności przestrzeni powietrznej...
- Ale chociaż tak orientacyjnie... - drążę temat dalej, tłumacząc, że jechać będziemy z Warszawy i muszę to jakoś ogarnąć logistycznie.
- Nie wiem... Ciężko mi powiedzieć... Raczej to będzie sobota... Może około 5.30 rano, a może popołudniu...Wieczorem powinienem wiedzieć więcej.
Informuję pana Pawła, że 5.30 nie wchodzi raczej w grę, ale żeby bez względu na wszystko napisał mi wieczorem, jakie zapadły ostatecznie decyzje.
- Oczywiście - odpowiada pan Paweł, po czym... dzwoni do mnie we wtorek tygodnia następnego po interwencji koordynatorki Agnieszki, której w międzyczasie doniosłam, że czuję się... robiona w balona.

- Podobno chciała się pani ze mną skontaktować - zagaja pan Paweł, jakby nic się nie stało. Koniec końców dowiaduję się, że kolejny lot nad Jurą odbędzie się może w niedzielę 26.08, a może w poniedziałek 27.08, a może we wtorek 28.08... Oczywiście pod warunkiem, że dopisze pogoda i że uzbiera się grupa chętnych. Co do godziny - może rano, a może popołudniu... Oczywiście wszystko zależy od kierunku wiatru i dostępności przestrzeni powietrznej.
- A czy mógłby mi pan chociaż powiedzieć, skąd zazwyczaj zaczynacie swoje loty nad Jurą?
- Z Zawiercia - oznajmia pan Paweł i, oczywiście, obiecuje być w kontakcie.

Po tej rozmowie sprawdzamy z Piterem, w jakiej okolicy od Krakowa jest Zawiercie. Wychodzi nam prawie 100 km. Do tego ponad 100 km z Zakopanego do Krakowa.
- To bez sensu - stwierdzamy po dokonaniu bilansu zysków i strat. Nie licząc godziny lotu balonem (do którego i tak wsiadłabym tylko ja), byłby to cały dzień spędzony na jeżdżeniu samochodem w tę i z powrotem. A to wszystko i tak pod warunkiem, że zbierze się grupa, że dopisze pogoda, no i że pan Paweł faktycznie będzie ze mną w kontakcie.

Strasznie mi jest ciężko podjąć tę decyzję, bo od dawna mam mnóstwo pomysłów na relację związaną z lotem balonem. Miał być romantyczny wpis na blogu, miał być nie mniej romantyczny filmik z piosenką Lorien "Ciało na pół", miało być kilka mniej lub bardziej zabawnych GIFów, miało być kilka nawiązań filmowych, literackich i autobiograficznych, miałam sobie zanucić jedną z moich ulubionych piosenek Lecha Janerki: kolorowy odlot nad Paragwaj, kolorowe odpryski chmur...



Strasznie mi jest ciężko podjąć tę decyzję, ale ostatecznie... marzenia się spełniają. Pod warunkiem, że zostają w granicach zdrowego rozsądku. Mocno już powątpiewając w zdroworozsądkowość swojego lotu z Balloon Expedition, wysyłam panu Pawłowi swoją rezygnację.
"Dziękuję bardzo za informację :) Oczywiście szkoda, że nie zrealizujemy tego lotu. Rozumiemy jednak, że wakacyjny czas jest bardzo ważny!" - wyjątkowo szybko kontaktuje się ze mną pan Paweł. Oczywiście w jego "oczywiście szkoda" nie do końca wierzę. Natomiast z drugą częścią SMS-a nie wypada mi się nie zgodzić. Wakacyjny czas jest bardzo ważny. Zwłaszcza, że nie spędzam go sama, a z najważniejszymi na świecie osobami.

Moja rezygnacja z lotu na szczęście nie przekreśla mojego udziału w "Chcę to przeżyć". Z pomocą przy wyborze innej atrakcji przychodzi mi niezastąpiona koordynatorka projektu Agnieszka. W ciągu paru minut zasypuje mnie informacjami: co, gdzie i kiedy mogę zrealizować. Pierwsza myśl jest taka, że najbardziej zdroworozsądkowo byłoby wybrać SPA - relaksacyjny masaż ukoiłby moje nerwy, oczyszczająca maseczka przywróciłaby do stanu wyglądalności moją twarz zniszczoną od potu i słońca, a na przeszkodzie nie stanęłaby mi nawet burza z piorunami. Przezornie nie będę jednak zdradzać, na co się ostatecznie zdecydowałam. Do tego... Nie mam jeszcze żadnego pomysłu na ani na GIFy, ani na relację, ani na filmik i muzykę do niego, ani na żadne elokwentne nawiązania czy pierwiastki romantyczne. W stosownym czasie będę więc improwizować, a póki co chodzę sobie po górach z najlepszymi na świecie kompanami, wysokości zdobywam na własnych nogach, podziwiam widoki prawdopodobnie lepsze niż te z balonu i mimo wszystko nadal w myślach nucę Lecha Janerkę: Patrzcie, jak się lata, gdy dupsko jest wolne od bata. Oto jak się lata, kiedy stać nas na sny!



PS. Kręciliśmy dziś z bratem i mężem filmik o "moim nielocie balonem". Proces kręcenia i ilość nieudanych dubli pokazały, że te balony naprawdę są nieprzewidywalne ;)



czwartek, 9 sierpnia 2018

z cyklu "Poczytaj mi, mamo..." - bajka o czarownicy Małgorzacie

Za siedmioma górami (a konkretnie w GÓRACH ŚWIĘTOKRZYSKICH), za siedmioma lasami (a konkretnie w porastającej grzbiet łysogórski unikatowej i prastarej PUSZCZY JODŁOWEJ) żyła sobie CZAROWNICA Małgorzata.

Za dnia Małgorzata biegała z przyjemnością pomiędzy jodłami, modrzewiami, dębami i innymi drzewami rosnącymi na terenie ŚWIĘTOKRZYSKIEGO PARKU NARODOWEGO; ganiała za wiewiórkami i motylami, chłonęła zapachy tutejszych kwiatów, ziół i krzewów, lecz gdy nastała noc… Gdy nastała noc, wsiadała na miotłę i z wyciem wichru sfruwała na ŁYSĄ GÓRĘ. Tam podczas SABATU wraz z innymi czarownicami jadła, piła, tańczyła przy dzikiej muzyce, rzucała mroczne zaklęcia i hulała z biesami i czarnymi kotami, dopóki nie zapiał kur.

Z czasem jednak Małgorzacie coraz mniej podobały się wiedźmie praktyki jej zgorzkniałych koleżanek. Nie lubiła ciągnąć za ogony dinozaurów w JURAPARKU. Nie sprawiało jej przyjemności zrzucanie czapek z głów narciarzy szusujących po stokach SZWAJCARII BAŁTOWSKIEJ. Nie podobało jej się rzucanie zaklęć na piłkę – tak, by podczas meczów rozgrywanych na STADIONIE KORONY KIELCE nigdy nie wpadła do bramki. Żal jej było biegaczy, którym podczas PÓŁMARATONU WTÓRPOL, startującego znad ZALEWU REJOWSKIEGO w SKARŻYSKU-KAMIENNEJ czarownice zsyłały zawsze silny wiatr w twarz, tzw. „wmordewind”. Roniła łzy nad losem sędziwego BARTKA z ZAGNAŃSKA – dębu, któremu czarownice z upodobaniem strącały liście z gałęzi. Litowała się wreszcie nad RYCERZEM-PIELGRZYMEM z NOWEJ SŁUPI, który za swą pychę zaklęty został w kamień, a do swego celu – KLASZTORU NA ŁYŚCU – co roku przybliża się jedynie o ziarnko piasku. Czuła, że gdyby nie złośliwość jej towarzyszek, pokuta pielgrzyma mogłaby potrwać znacznie krócej.

Z bezsilnej złości i bezradności (bo cóż ona jedna mogła z tym wszystkim począć?) Małgorzata ciskała czasem kamieniami na GOŁOBORZACH, a czasem po prostu odrywała się podczas sabatów od grupy i odlatywała samotnie w bardziej cywilizowane rejony. Lubiła latać wokół wież CHĘCIŃSKIEGO ZAMKU, fruwała pod strzechami chat w MUZEUM WSI KIELECKIEJ w TOKARNI, pomagała wytapiać żelazo podczas DYMAREK ŚWIĘTOKRZYSKICH, kuła w PACANOWIE podkowy dla Koziołka Matołka, przysłuchiwała się muzyce dobiegającej z AMFITEATRU na terenie rezerwatu KADZIELNIA… Była też częstym gościem PAŁACYKU w OBLĘGORKU. Przechadzając się po posiadłości, która należała niegdyś do wielkiego pisarza Henryka Sienkiewicza, zatapiała się czasem w – zdawać by się mogło – nierealnych marzeniach.

Ano marzyło jej się, że spotka kiedyś kogoś, kto pokocha ją tak samo mocno jak Skrzetuski Helenę, jak Kmicic Oleńkę, jak Wołodyjowski swoją Baśkę. Marzyło jej się, że latem razem z tym kimś będą biegać, wspinać się po górach i siadywać w cieniu drzew, a zimą - jeździć na nartach, pić grzane wino i wspólnie przygotowywać sycący, gorący KOCIOŁEK. Marzyło jej się, że ten ktoś zabierze ją na jakiś huczny bal. Nie musiałoby to być gdzieś w dalekiej Europie, nie musiałoby to być w Paryżu… Wystarczyłby sylwester „MOULIN ROUGE” w HOTELU EUROPA w STARACHOWICACH, w którym – jak krąży legenda – zawsze świecą cztery gwiazdki. Pierwsza – w klubie muzycznym Iluzja, gdzie przy doskonałej muzyce można bawić się do białego rana. Druga - w apartamentach, gdzie można wyspać się wygodnie za wszystkie czasy. Trzecia - w kuchni, gdzie powstają dania: pyszne, zdrowe i aromatyczne, a stoły szwedzkie podczas śniadań nigdy nie są puste. Czwarta – w SPA. Podobno po wizycie w tutejszej strefie relaksu nawet Małgorzata przestałaby wyglądać jak czarownica. Ba, podobno nawet przestałaby mieć spięte od latania na miotle pośladki.

Marzyło się wreszcie Małgorzacie, by po tym wszystkim usłyszeć, jak ECHA LEŚNE rozgłaszają, że… Po tradycyjnym świętokrzyskim weselu, które trwało kilka dni i kilka nocy, Mistrz zabrał swoją Małgorzatę w podróż poślubną do pewnej JASKINI, a tam – pośród stalaktytów, stalagmitów i innych krasowych draperii skalnych… baju-baju… było im jak w RAJU.

Piotrze, drogi mężu, dobrze wiesz, że to tylko bajka, że większość opisanych zdarzeń i sytuacji jest fikcją literacką, że ani ze mnie czarownica, ani z Ciebie mistrz... Ale dobrze też wiesz, że w każdej bajce jest odrobina prawdy. A prawda jest taka, że marzy mi się, by razem z Tobą spędzić nadchodzącego sylwestra w Hotelu Europa w Starachowicach. Dlaczego akurat tam? Ano dlatego, że w naszym zwyczajnym życiu należy nam się odrobina bajki.


Przytoczona przeze mnie bajka może wydawać się dość dziwna. Napisana została bowiem pod koniec zeszłego roku na konkurs ogłoszony przez portal SWIETOKRZYSKIE i jako taka musiała spełniać szereg warunków W dowolnej formie literackiej trzeba było m.in. przedstawić atrakcje regionu świętokrzyskiego i nawiązać do oferty Hotelu Europa w Starachowicach, a nagrodą był wypasiony bal sylwestrowy. Ale... jak już stwierdziłam... w każdej bajce jest odrobina prawdy. Prawdy uniwersalnej. Jak choćby tej, że warto mieć marzenia. Jak choćby tej, że... jeśli się je chce naprawdę spełnić, to trzeba losowi dopomóc.
Większość wie, że w napisanie pracy konkursowej, która wyróżniałaby się na tle innych, włożyłam dużo czasu i serca. Ale warto było. Bo dzięki temu spędziłam z mężem najbardziej luksusowego sylwestra w swoim życiu. Dokładnie takiego, albo nawet i jeszcze lepszego jak ten w mojej bajce.
- Oby cały rok był dla nas taki sam jak sylwester - o północy przy lampce szampana życzyłam sobie i Piterowi. I...

marzenia - te duże i te maleńkie


Różne imprezy biegowe (jedna nawet z podium i pucharem), narty, kajaki, wypady nad morze, rzeczkę i jezioro, skoki narciarskie w Planicy, wycieczka z chrześnicą do Budapesztu, Biegowy Potop Szwedzki, zbliżające się dużymi krokami wakacje w górach...  Pod kątem realizowania marzeń ten rok był i wciąż jest naprawdę aktywny, luksusowy i niezwykły. Spełniają się nam marzenia codzienne i niecodzienne, duże i maleńkie, bardzo stare i zupełnie nowe, pospolite i wyjątkowe, cykliczne i jednorazowe, skrzętnie planowane i spontaniczne... Spełniają się wreszcie takie marzenia, o których nawet nie mieliśmy śmiałości marzyć. Awans do III etapu projektu "Chcę To Przeżyć"... Większość wie, że w ten projekt włożyłam dużo czasu i serca. Ale patrząc na relacje innych uczestników, nie sądziłam, że to się może udać. A jednak...


Nic dodać, nic ująć.

Dla uczestników III etapu organizatorzy przygotowali aż pięć atrakcji do wyboru:


foto by Katalog Marzeń

Wyprawa Off Road i pojedynek Lamborghini vs Ferrari - to kompletnie nie moja bajka. Samochodem, owszem, jeździć potrafię. Ale robię to tylko wówczas, kiedy muszę. O wiele bardziej bezpieczna (a nawet: najbezpieczniejsza) czuję się wówczas, gdy prowadzi Piter.

Dzień w SPA - biorąc pod uwagę mój aktualny stan wypalenia, przydałby się. Ale... Już za 1,5 tygodnia będą góry, będą piękne widoki, będą termy... Zdecydowanie wolę bardziej aktywny sposób relaksowania się.

Skok na spadochronie - oczywiście, to było to, co chodziło mi po głowie najbardziej. Ale...
- Jak dojdziesz do trzeciego etapu... - mąż w mój awans miał znacznie więcej wiary niż ja. - Proszę cię, nie wybieraj skoku na spadochronie.
Umówmy się... Jeszcze jakiś czas temu, gdy byłam czarownicą niemal taką jak ta z początku historii, walnęłabym pięścią w stół, tupnęłabym nogą, wsiadłabym na miotłę i poleciałabym po swoje. W nosie miałabym to, że ktoś w tym czasie się o mnie boi. Ale uniwersalnych prawd płynących z mojej bajki jest więcej. Jak choćby ta, że z wiekiem nawet najbardziej zatwardziałe czarownice się zmieniają, a dobry mąż jest jak muzyka: łagodzi obyczaje. 

Imponujące widoki… syk gorącego powietrza, napełniającego czaszę balonu… a potem już tylko cisza i nieokreślone poczucie zawieszenia w czasie i przestrzeni…
To tylko niektóre z atrakcji, które oferuje Lot  balonem! Wybierz jedno z dostępnych miejsc startu i rozpocznij niezwykłą podniebną przygodę. Na pokładzie bajecznie kolorowego balonu nie będzie miejsca na nudę. Zobacz świat z zapierającej dech w piersiach perspektywy, która kiedyś zarezerwowana była tylko dla ptaków. Dodatkowo, podróżujący z Tobą pilot, zapozna Cię z tajnikami latania balonem. Całości dopełni bezcenne uczucie wolności i błogiego spokoju, którego nie da się z niczym porównać. Przekrocz próg rattanowego kosza i wyrusz w podniebną podróż ku chmurom! Zapomnij o przyziemnych sprawach i oddaj się tej niezwykłej chwili. To niezapomniana przygoda na całe życie!
Każdy z nas marzył kiedyś o swobodnym unoszeniu się  w powietrzu i podziwianiu świata z perspektywy lotu ptaka.
Lot balonem jest właśnie spełnieniem takich marzeń.



Lot balonem. Może mało w nim adrenaliny, może mało w nim szaleństwa, ale... tu też jest przestrzeń, tu też jest powietrze... Wybór jest oczywisty. Bo są ludzie, dla których warto chodzić (albo i latać) na kompromis. A spadochron? Może wpiszę go obok snorkelingu w Egipcie i  żużlu na Stadionie Narodowym do naszego wspólnego katalogu marzeń na przyszły rok. I wtedy skoczymy oboje.