01.09.2013. Duma mnie rozpiera. Pierwsze miejsce chrześnicy na 5 km w jej kategorii wiekowej to najlepszy (wybacz, Piter!) rocznicowy prezent, jaki dostałam. |
08.06.2013
Chrześnica zasponsorowała mi dużą porcję dumy. Bo ze swoim wynikiem na 100 m nie dość, że zdeklasowała wszystkie kobiety i większość facetów, to jeszcze zachwyciła jednego z trenerów, który zaczął coś przebąkiwać bratu o działającej przy Skrze grupie lekkoatletycznej. Dumą też napawa mnie to, że chrześnica łamie wszelkie stereotypy. Bo okazuje się, że wysportowana, ładna blondynka może być w dodatku inteligentna. W najbliższy piątek jeden pan burmistrz uściśnie jej dłoń za wybitne osiągnięcia w nauce. Błagam! Niech Was tylko nie rozwali jej entuzjazm ;) Bardziej niż te wszystkie sukcesy i zachwyty razem wzięte cieszy ją możliwość zrobienia swej ukochanej cioci "kszsz... kszsz...". A wszystko to podobno moja wina.
Przynależność Marianny do działającej przy Skrze grupy lekkoatletycznej po jakichś trzech miesiącach stała się tzw. faktem dokonanym. W międzyczasie czymś naturalnym stało się również to, że razem z nami uczestniczyła we wszystkich zawodach na 5 km, w których regulamin zezwalał na udział dzieci w jej wieku. W 2013 roku ukończyła Bieg Konstytucji, Samsung Irena Women's Run, Bieg Powstania Warszawskiego, wspomnianą już Wielką Ursynowską... Trzaskała z nami te piąteczki jak szalona, z biegu na bieg poprawiając życiówki, aż wreszcie stanęła na najwyższym stopniu podium w swojej kategorii wiekowej. Na fali tych sukcesów zaczęliśmy więc namawiać ją z bratem na udział w którymś z biegów dla dzieci i młodzieży. Jej odpowiedź brzmiała jednak "nie". "Ale dlaczego?" - pytaliśmy. "Bo nie". "Ale masz duże szanse na zwycięstwo. Może wygrasz jakąś fajną nagrodę". Ani wizja zwycięstwa ani możliwość zdobycia nagrody nie okazały się dla niej wystarczająco kuszące.
Po kilku miesiącach systematycznych treningów na Skrze, a zarazem przerwy od biegania z nami w zawodach, nadszedł XXIV Bieg Konstytucji i chęć złamania 25 minut. Już pisałam, że mimo złej pogody Marianna biegła z nami dzielnie ramię w ramię, że ustanowiła swoją nową życiówkę na 5 km (25:25) i zajęła drugie miejsce wśród dziewczynek ze swojego rocznika (z najlepszą przegrała o 29 sekund). Nie pisałam jednak, że pewien niedosyt pozostał, a wraz z nim pojawiły się plany, by poprawić czas następnym razem.
Zaproponowałam Mariannie, że znów pobiegniemy razem w Samsung Irena Women's Run, jeśli będę mogła. Bardzo chciała, ale ostatecznie ja nie mogłam. Zaproponowałam jej, że pobiegniemy razem w Biegu Powstania Warszawskiego, Bardzo chciałam, ale tym razem nie mogła ona. Zaproponowałam jej wreszcie, że pobiegniemy razem w Wielkiej Ursynowskiej. Termin był bardzo sprzyjający. Ja mogłam, ona mogła, nawet brat mógł, lecz... W dniu startu wyglądało na to, że nie bardzo jej się chce.
No nie poszedł ten bieg tak, jak sobie wymarzyłam. Ledwo przebiegłam jakieś pół kilometra, rozwiązała mi się sznurówka. "Pewnie już ich nie dogonię" - pomyślałam mocując się z butem i tracąc cenne sekundy. A jednak biegło mi się niezwykle lekko i udało mi się nadrobić stracony czas. Lecz gdy już byłam blisko brata i chrześnicy, z niepokojem zauważyłam, że Marianna zaczyna zostawać w tyle. Przez moment zawahałam się: gonić brata i dać się poprowadzić na jakiś dobry czas czy zwolnić i pobiec razem z chrześnicą. Moment ten był jednak bardzo krótki, a decyzja - bardzo prosta.
Gdy minęłyśmy z chrześnicą tabliczkę z oznaczeniem pierwszego kilometra, mój stoper pokazał czas 05:00. "Nie jest źle" - pocieszyłam Mariannę i zaczęłam wypytywać, co się dzieje. "Bolą mnie kolana" - usłyszałam. Dałam jej kilka porad, jak choć trochę ulżyć tym kolanom. Marianna jednak uparcie odrzucała każdą z nich. I w sumie nic w tym jej uporze dziwnego. Jak świat długi i szeroki wiadomo, że podczas chrztu mój zły duch emanował na to biedne dziecko. Takie zapieranie się czy stawanie o-koniem - to, przyznaję się bez bicia, cała ja.
Podczas mijania tabliczki znaczącej drugi kilometr stoper pokazał czas 10:40. "Ujdzie" - pomyślałam i już zaczynałam kombinować, że można by troszeczkę podkręcić tempo. "Nie jest jeszcze z nami tak najgorzej - pocieszałam. - Zobacz, jak dużo osób biegnie za nami". Mina chrześnicy i słabnąca prędkość nie wróżyły jednak niczego dobrego. Na półmetku musiałam więc wreszcie zapytać:
- To co robimy? Przerywamy bieg?
- Nie wiem - odpowiedziała cichutko
- Idziemy?
- Nie wiem - odpowiedziała jeszcze ciszej.
- Czyli biegniemy dalej?
- Nie wiem - tej odpowiedzi domyśliłam się chyba z ruchu warg. Bo Marianna jak świat długi i szeroki znana jest z tego, że mówi baaardzo cicho.
Około trzeciego kilometra postanowiłam zignorować stoper. Marianna przeszła do marszu.
- No więc o co chodzi z tymi kolanami? - zapytałam. - Naprawdę tak bardzo cię bolą?
- Tak. Byłam u lekarza, a prześwietlenie wykazało, że mam zwapnienie.
- Jak to? W tym wieku? - nie dziwcie się, proszę, że się zdziwiłam. Nie mam dzieci, to nie wiem. - Myślałam, że to raczej problem ludzi starszych.
- Wszystko przez to, że za szybko rosłam i kości nie nadążały - wyjaśniła mi Marianna.
- No to teraz będę zwracać się do ciebie per wapniaku - stwierdziłam, a chrześnica po raz pierwszy od dłuższego czasu się zaśmiała. Jak świat długi i szeroki znana jest z tego, że jak mało kto bierze moje głupie żarty na klatę.
Przeszłyśmy sobie tak gawędząc około dwustu metrów. Humor chrześnicy trochę się poprawił, więc rzuciłam hasło, byśmy sobie wyznaczyły punkt, od którego zaczniemy na powrót biec.
- Bo jak go sobie nie wyznaczymy będziemy już tak szły bez końca - wyjaśniłam. - To co? Zaczynamy biec od tamtego znaku?
_ Nie wiem.
Tak, tak... To że niemal na wszystkie pytania Marianna odpowiada "nie wiem" to również prawda znana jak świat długi i szeroki.
Na ostatniej prostej...
- Skoro już tak się wleczemy, to może zatrzymajmy się tuż przed linią mety, poczekajmy aż dobiegną wszyscy i wbiegnijmy na samym końcu - zaproponowałam. - To byłoby coś. Nigdy nie ukończyłam biegu jako ostatnia.
W momencie, gdy chrześnica oprotestowała mój pomysł, na horyzoncie pojawił się brat i dzięki swojemu telefonowi zadał kłam innej prawdzie znanej jak świat długi i szeroki. Ano takiej, że Marianna nigdy nie uśmiecha się na zdjęciach.
I tak z czasem 00:32:04 doturlałyśmy się do mety. Czy też... przepraszam... ja się doturlałam. Bo... gówniara jedna... zero szacunku dla dorosłych... tuż przed linią mety postanowiła wyprzedzić mnie o jedną sekundę.
A tak zupełnie serio... zastanawiam się od niedzieli nad startem Marianny. Czy ta niechęć to naprawdę kwestia bolących kolan? Czy może jednak poczuła, że wywieramy na niej zbyt dużą presję? Tak czy owak, na opinię lekarza czekać trzeba będzie aż do 10. października (tja...), a co do tej presji... W poście zamieszczonym na fejsie z okazji Dnia Dziecka napisałam: "Dzieciaki! Wszystkiego dobrego z okazji Waszego święta! Jesteście najlepsze bez względu na to, czy wygrywacie i stajecie na podium!" A Marianna jest dzieckiem najlepszym z najlepszych. Bo moim jedynym. Choć tylko chrzestnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz