Na fitness chodzę już jakieś 20 lat. Chodziłam na długo przed tym, zanim nieśmiało pomyślałam o bieganiu. Chodziłam, jak jeszcze byłam szczupła, chodziłam, jak już nie byłam szczupła, chodziłam, jak jeszcze byłam grubasem, chodziłam, jak już nie byłam grubasem. W tym czasie uczęszczałam do wielu różnych klubów. Biorąc pod uwagę fakt, że pracując w filmie często bywałam w rozjazdach - do bardzo wielu różnych klubów:
małych i dużych,
nowoczesnych i trącących myszką,
kameralnych i przeludnionych,
na wypasie i wyposażonych raczej ubogo...
Nigdy jednak specjalnie nie zwracałam uwagi na elegancki wystrój czy nowoczesny sprzęt. Przez te 20 lat wyrobiłam sobie pogląd, że najważniejszym wyznacznikiem jakości klubu są pracujący w nim instruktorzy - ludzie odpowiedzialni za atmosferę na sali i profesjonalnie prowadzone zajęcia. Bo co z tego, że klub będzie pomalowany na kolorowo, że stepy, maty i hantelki będą nowiutkie, jeśli choreografie będą do bani, a instruktorzy bez wyrazu?
Latem zeszłego roku na 100. biegowym czwartku BNT Piter wylosował miesięczny karnet do jednego z białołęckich fitness klubów.
- Chyba nie zostanę tutaj długo - pomyślałam, gdy próg tego klubu przekroczyłam po raz pierwszy. Niewielka sala, nędzny sprzęt (którego czasem zdarzało się brakować), podłoga i ściany domagające się remontu... - Wychodzę swój darmowy karnet do końca i wrócę na stare śmieci.
Po miesiącu jednak przestałam zwracać uwagę na te niedostatki i zostałam. Trochę wpływu na moją decyzję miał cennik klubu i uzależnienie od zajęć LessMillsa (kto nie miał okazji poznać programów, może poczytać sobie tutaj). Trochę wpływu na moją decyzję miała rodzinna atmosfera i przychodzący do klubu ludzie. Największy jednak wpływ na moją decyzję mieli fenomenalni instruktorzy: Viola, Piotrek i Renata. Ludzie z charyzmą, niezwykli profesjonaliści, którzy podczas wieloletniej pracy rozkręcili ten klub i przyciągnęli tłumy. Tłumy, które - tak jak ja - przychodziły tu tylko dla nich. Muszę przyznać, że frekwencja w tym klubie zaskakiwała mnie niejednokrotnie. Nawet podczas porannych zajęć w środku tygodnia sala bywała wypełniona po brzegi.
I żyłabym tam pewnie długo i szczęśliwie, ale... życie to niejebajka. Otóż... Któregoś styczniowego dnia dowiedzieliśmy się, że właściciele klubu chcą zaprowadzić nowe porządki. W relacjach instruktorów jak bumerang wracały hasła: "zwolnienia", "obniżki płac", "chamskie traktowanie", "obwinianie instruktorów o nierentowność klubu", "poszukiwania nowej pracy"... "Ale jak to? My nie chcemy nikogo innego. My tu chodzimy tylko dla was" - uczestnicy zajęć byli naprawdę zszokowani. Ja też. Bo nie dość, że mam alergię na zachowania pracodawców podpadające pod mobbing, to jeszcze... logiki w tym nie widziałam żadnej.
Na fitness chodzę już jakieś 20 lat. Chodziłam na długo przed tym,
zanim nieśmiało pomyślałam o bieganiu. Chodziłam, jak jeszcze byłam
szczupła, chodziłam, jak już nie byłam szczupła, chodziłam, jak jeszcze
byłam grubasem, chodziłam, jak już nie byłam grubasem. W tym czasie
uczęszczałam do wielu różnych klubów. Biorąc pod uwagę fakt, że pracując
w filmie często bywałam w rozjazdach - do bardzo wielu różnych klubów:
małych i dużych,
nowoczesnych i trącących myszką,
kameralnych i przeludnionych,
na wypasie i wyposażonych raczej ubogo...
Zawsze jednak myślałam, że bez względu na te różnice właścicielom klubów chodzi o jedno. Bynajmniej nie o charytatywne krzewienie kultury fizycznej, lecz o zysk.
No i tak rozkminiam od jakiegoś czasu: w jaki sposób właściciele klubu chcą zyskać na tych nowych porządkach. Bo póki co zyskał na nich inny białołęcki klub. Inny białołęcki klub przygarnął Violę, Piotrka i Renatę. Inny białołęcki klub przygotował dla osób z poprzedniego klubu kuszącą ofertę. Inny białołęcki klub z myślą o tych osobach zmodyfikował grafik i podpisał umowę z LesMillsem. Inny białołęcki klub znajduje się bliżej mojego domu, ma bardzo różnorodną ofertę i przedszkole dla dzieci trenujących rodziców. Inny białołęcki klub jest duży, zadbany, nowoczesny, świetnie wyposażony i relatywnie tani. Jedyny jego minus to konieczność zawarcia rocznej umowy. Ale że nie trzeba płacić za rok z góry, jakoś przełknęłam swoją dotychczasową niechęć do podpisywania lojalek i tak... Inny białołęcki klub jest aktualnie moim nowym klubem. Zresztą... Z tego, co zauważyłam podczas zajęć, nie tylko moim.
Od dłuższego czasu z różnych stron o tematyce fitnessowej wyje do mnie hasło "Be More Human”. Jakoś nigdy nie zastanawiałam się nad jego znaczeniem. Dopiero parę dni temu poszperałam w necie i zagłębiłam się w sens - jak się okazało - hasła przewodniego jednej z kampanii Reeboka.
"Be More Human” to coś więcej niż tylko kampania czy slogan - to
wezwanie, aby w pełni wykorzystywać swój potencjał. Ten unikalny punkt
widzenia został zawarty także w nowym symbolu marki - Reebok Delta. Jego trzy boki oznaczają trzy rodzaje zmian, jakie niesie ze sobą aktywny styl życia - fizyczną, psychiczną i społeczną - przeczytałam w jednym z artykułów. - W świecie napędzanym technologią, Reebok oddaje cześć zwykłym ludziom,
którzy zwracają się ku swojej cielesności, aby móc prowadzić lepsze,
pełniejsze życie. Dla nich fitness
nie jest wyłącznie aktywnością fizyczną - jest czymś, co usprawnia nie
tylko ich ciało, ale i całe ich życie. Poprzez fitness stają się oni
lepszymi rodzicami, lepszymi szefami, nauczycielami, parterami -
lepszymi, silniejszymi wersjami samych siebie.
Cóż... Te same kwestie niejednokrotnie podejmują biegacze, bez względu na to, w jakiej marce biegają. W moich rozważaniach fitnessowych chodziło mi jednak o inny aspekt "bycia bardziej ludzkim".
wiesz Małgoś poczytałam i doszłam do wniosku, że poprzedni szefowie Twoich instruktorów, chyba dawno nie brali czynnego udziału w fitnessie, może jakby pot spływał im soczyście po tyłkach, to w głowie by się dotleniło i rozjaśniło;) chociaż kto wie, może to przypadki "beznadziejne", bo ja nie fitnessuję, a rozumiem przekaz:) coś w tym jest;)
OdpowiedzUsuńA wiesz... pomyślałam dokładnie to samo. Gdyby ci szefowie ruszyli tyłki, to w myśl zasady "be more human", byliby... lepszymi szefami :)
Usuńto ja zacznę od końca. gdybym miała jakiegoś Sprytusia 'na stanie', a Wy bylibyście pewni, że takiego kota chcecie mieć z przyjemnością bym Was nim obdarowała:)
OdpowiedzUsuń'xoxo' to tyle co buziaki.
do tej notki podejdę...biznesowo. fitness klub to po prostu firma, ma przynosić zysk, słupki mają rosnąć, a krzewienie kultury fizycznej nazwijmy 'efektem ubocznym'. jednak żeby 'się kręciło' szef musi rozumieć filozofię prowadzonej działalności, znać ją i lubić. i tu zgadzam się z tym co napisała Sza i Ty w odpowiedzi-powinien wziąć tyłek w troki i ruszać się. nie ma innej drogi. a jeśli tak nie jest, niech zmieni branżę.