wtorek, 22 grudnia 2015

przebudzenie mocy

Gdy ma się problem z przyczepem mięśni udowych tylnych, największy ból dupy nie polega na tym, że podczas biegania boli cię dupa, lecz na tym, że inni biegają coraz szybciej, podczas gdy ty biegasz coraz wolniej i obserwujesz, jak czasy osiągane przez ciebie podczas zawodów stopniowo oddalają się od twoich życiówek. Może nie zbyt wyśrubowanych, ale jednak...
- Na ile biegniesz? - słyszysz przed startem.
- Na ukończenie - odpowiadasz na odczepkę, dodajesz, że ten bieg traktujesz treningowo, a w duchu myślisz: - Żeby chociaż 5 km przebiec poniżej 30 minut, a 10 km poniżej godziny.
- Na ile biegniesz? - słyszysz przed kolejnym startem.
- Na ukończenie - opowiadasz i... faktycznie tak myślisz. Modlisz się w duchu, by w ogóle dotruchtać do linii mety i nie przejść do marszu. Nie dodajesz nawet nic o tym, że ten bieg traktujesz treningowo. Jesteś już bowiem na etapie, gdy imprezy biegowe traktujesz czysto towarzysko. Bo jak tu przykładowo nie wziąć udziału w takim cyklu City Trail, skoro można spotkać tam tak wielu znajomych wśród uczestników i jeszcze parę znajomych wśród organizatorów?

No więc zjawiłam się w ostatnią niedzielę na trzeciej rundzie cyklu City Trail...


Po załatwieniu formalności, przywitaniu się z niezliczoną ilością znajomych, dobiegnięciu na linię startu (to dobry pomysł, że start oddalony jest od biura o około 1,5 km - rozgrzewka dzięki temu musi być) i obowiązkowym selfie ustawiłam się w ostatniej strefie razem z Olą. Tą samą, z którą przegadałam całe 5 km w rundzie drugiej i osiągnęłam wybitny rezultat 30:42. Nie trudno się domyślić, że po sygnale do startu znów zaczęła się nasza pogawędka - trochę o bieganiu, trochę o starzeniu się, trochę o życiu i...tym razem było również coś z zakresu kultury i sztuki. Opowiedziałam Oli, jakie filmy obejrzałam w kinie w listopadzie. Opowiedziałam, na jaki film chciałbym się wybrać po świętach. Pochwaliłam się wreszcie, że wieczorem idę z Piterem na nowe "Gwiezdne Wojny".


O filmie J.J. Abramsa napiszę to, co napisałam już na fejsie: "Jedna taka Rey bardzo szybko i bardzo dużo biegała, żeby uciec przed ciemną stroną mocy. Miała nawet bardzo fajne rękawki biegowe". Brzmi enigmatycznie? Dla tych, którzy nigdy nie widzieli "Gwiezdnych Wojen", pewnie tak. Ale wydaje mi się, że fani sagi od razu zrozumieli, o co chodzi. Może się nawet domyślili, że Rey - biegając tak i uciekając - sama odkryła w sobie moc. Tyle, że jej jasną stronę.


Byłyśmy z Olą już na ostatniej prostej, gdy...
- Wiesz co, Ola... Mam wrażenie, że mimo naszego gadania biegniemy szybciej niż ostatnio - stwierdziłam.
- Wydaje ci się.
- Nie. Na serio.
Ola nie dowierzała. Cóż... Nie biegam z zegarkiem. Pewnie wiele na tym tracę. Ale dzięki temu też coś zyskuję: lepiej potrafię się wsłuchać w swój organizm. Bo z tym bieganiem jest trochę jak z jazdą samochodem. Im dłużej prowadzisz, tym więcej potrafisz wyczytać z mruczenia silnika. Przychodzi czas, że bez patrzenia w kontrolki wiesz, z jaką jedziesz prędkością, kiedy zmienić bieg...
- A teraz, Ola, przyśpieszamy! - na ostatnich 200, może 300 metrach postanowiłam finiszować. Zgodnie z zaleceniem, jakiego fizjo Mikołaj udzielił mi korespondencyjnie, gdy pochwaliłam mu się, że idzie ku lepszemu. "Spróbuj już zwiększać tempo - doradził. - Ale jak tylko poczujesz ból - natychmiast zwolnij!"
- Dawaj, Ola! Szybciej! - darłam się, nie zwalniając. Bo test, na szczęście, wypadł pomyślnie. Bólu nie poczułam, a trasę... tak, tak... miałam rację... trasę pokonałyśmy o prawie 2 minuty szybciej niż poprzednio. 28:56 - nie brzmi, co prawda, zbyt efektownie, gdy 5 km biegało się poniżej 24 minut, ale daje nadzieję, że mój przyczep się przebudził i przechodzi na jasną stronę mocy. 


Oby tylko było to prawdziwe przebudzenie mocy, a nie leniwe otwarcie oka podczas przewracania się na drugi bok. Bo niestety w tej mojej rehabilitacji często zdarza się tak, że po zrobieniu dwóch kroków w przód, jeden robię w tył. A plany od stycznia są ambitne. I nie myślę tu o kolejnej rundzie City Trail czy o tych wszystkich Wedlach, Chomiczówkach, WOŚPach i Wieliszewskich Crossingach, na które się zapisałam. Myślę tu o planach treningowych, które wpisałam w swój kalendarz: o ćwiczeniach wzmacniających od Mikołaja (2 razy dziennie), o legendarnych zajęciach Ortorehu na Siennickiej (raz w tygodniu), o tych wszystkich treningach funkcjonalnych, interwałowych, siłowych i stabilizacyjnych w moim fitness klubie (2 razy w tygodniu, w różnych konfiguracjach)... Bieganie też, oczywiście jest w planach. Nie będę, co prawda, popierdzielać jak Ava z łysą oponą (nie licząc tej, którą wyhodowałam na brzuchu), ale z pewnością znajdzie się czas i na podbiegi, i na interwały, i na... improwizację. Niech moc będzie ze mną, gdy wraz z nowym rokiem przechodzić będę do kategorii K-40.

4 komentarze:

  1. trzymam zatem nadal kciuki za przebudzenie mocy. aby było prawdziwe.
    a tak przy okazji,to brakuje mi Twoich recenzji filmowych, dzięki którym obejrzałam filmy, po które pewnie sama z siebie bym nie sięgnęła.

    OdpowiedzUsuń
  2. zatem zdrowego rewersu na te święta i nowy rok...

    OdpowiedzUsuń
  3. to ja Ci życzę, żeby te mięśnie w końcu się przyczepiły i ból pupy minął, żebyś osiągnęła maksimum mocy i na pełnej prędkości wbiegła do K-40, wykręcając coraz lepsze czasy bo... prawdziwe bieganie zaczyna się po 40-tce;)

    OdpowiedzUsuń
  4. masz rację. kiedyś świąteczna byłam wcale, a właściwie nie lubiłam tego czasu, ale od jakiegoś powoli zaczęło mi to sprawiać jakąś tam frajdę. jak nic, to te co-siedmioletnie zmiany charakteru :)
    ja też Cie lubię i mam nadzieję, że Twoje święta były bardzo dobre, a pośladek nie śmiał nawet o sobie w sposób minimalny przypomnieć.
    ad ps1. a na nartach nie chciałabyś pojeździć? :) ja poszusować na desce- już tak, więc trochę śniegu na pobliskich stokach by się przydało, bo to co widzę na nich, to na razie wielkie nieporozumienie.
    ad. ps 2 tak. owszem. zauważyłam :)

    OdpowiedzUsuń