z cyklu: ACHY I OCHY PRZED OWM, cz.6: Jadę sobie tramwajem na rozgrzewkę do Adidas Runners Warsaw. Podchodzi kanar. "O nie... - myślę sobie. - Będę musiała grzebać w torebce, żeby znaleźć miesięczny." Po czym... Pokazuję numer startowy, który mam na wierzchu, słyszę "dziękuję" i jadę dalej.
No więc... Jechałam sobie wczoraj z rana na Bieg OSHEE (znaczy się... bieg na 10 km towarzyszący Orlen Warsaw Marathon). Trochę dumając, trochę drzemiąc, trochę obserwując biegaczy, którzy nie byli tak incognito jak ja, pielęgnowałam w sobie pozytywne nastawienie, które w postaci różnych achów i ochów (kto czytał na fejsie, ten wie) udzieliło mi się dnia poprzedniego. Minęłam przystanek na Kruczej, minęłam Muzeum Narodowe... Gdybym chciała dojechać bezpośrednio na Stadion Narodowy, gdzie znajdowało się miasteczko biegaczy oraz start, przystanek Most Poniatowskiego też bym ominęła. Ale nie ominęłam. Tutaj, a konkretnie na ulicy Solec 38, był mój...
POSTÓJ NR 1 - Adidas Runners Warsaw
To właśnie tutaj trenuję, odkąd po kilkumiesięcznej przerwie wróciłam do biegania. To właśnie tutaj pod okiem Edyty Duklanowskiej ma się odbyć rozgrzewka - zorganizowana spontanicznie i poza grafikiem.
foto by Emilia Cesarek |
10 minut truchtu, trochę ćwiczeń, w drodze na stadion przez Most Poniatowskiego jeszcze kilka 20-sekundowych tempówek... Nie powiem... Ta rozgrzewka daje mi wiele:
- rozruszanie nieco śpiącego jeszcze organizmu,
- motywację ze strony grupy i trenerów,
- możliwość ominięcia wszelkiego rodzaju szatni i depozytów w miasteczku biegacza i zostawienia swoich rzeczy w szafce zamkniętej na kluczyk,
- świadomość, że biegnięcie w długim rękawku to słaby pomysł. Long Sleeve w ostatniej chwili ląduje w szafce.
POSTÓJ NR 2 - strefa startowa
Rozgrzewka wymyślona przez Edytę kończy się tam, gdzie zaczynają się strefy startowe. Tutaj wszyscy się rozchodzą i zajmują z góry upatrzone pozycje. Ja udaję się do strefy na czas 00:55:01 - 01:00:00. Po pierwsze: przestrzegam etykiety biegacza. Tak się zadeklarowałam, więc do szybszych stref na chama pchać się nie będę. Po drugie: wciąż nie wróciłam do optymalnej formy. W swoje siły nie wierzę tak bardzo, że nawet złamanie godziny na 10 km wydaje mi się mało prawdopodobne. Po trzecie: umówiona jestem tutaj (przy pacemakerze na 57:30) z Anią i Magdą. Każdej z nas aktualnie coś doskwiera, więc umowa jest taka: w ramach wsparcia próbujemy biec razem. No chyba, że któraś poczuje przypływ mocy...
O 9.00 następuje sygnał do startu. Ruszają maratończycy, ruszają uczestnicy Biegu OSHEE. Ze swojej odległej strefy startowej mozolnie docieram do maty, od której zaczyna się pomiar czasu, przekraczam ją i... tu nieoczekiwanie następuje...
POSTÓJ NR 3
- To jakiś żart? - pytam koleżanek i klnę siarczyście bynajmniej nie pod nosem. Bo... powiem szczerze... w niejednym biegu masowym brałam udział, ale z korkiem tuż za linią startu nie spotkałam się nigdy.
- W zeszłym roku było to samo - próbuje pocieszyć mnie Magda. Ale wątpliwe to pocieszenie. Wręcz przeciwnie. Skoro już wcześniej były z tym problemy, to dlaczego organizatorzy nie wymyślili jakiegoś rozwiązania? Ot, można na przykład jak na Biegu Niepodległości puszczać zawodników falowo. Większość z nich bierze przecież udział w takim biegu, żeby mieć fachowy i oficjalny pomiar czasu.
Wiodąc tego rodzaju pogawędki w ciągu 2 minut pokonujemy jakieś 150, może 200 metrów. Tutaj trasa się rozszerza, tłum przerzedza, a my wreszcie możemy zacząć biec. Właściwie to nie wiem, co we mnie wstępuje. Może to przebłyski pozytywnego nastawienia z poprzedniego dnia, może to efekt solidnej rozgrzewki, może to sportowa złość (zwana też totalnym wkurwem), może to echo piosenki Fisza Emade (o znamiennym tytule "Biegnij dalej sam"), puszczonej mi dzień wcześniej przez męża... Może... W każdym razie dość szybko zostawiam dziewczyny i... dalej biegnę sama.
Dalej biegnę sama. Bez żadnych postojów, bez tracenia czasu na punkt z wodą, której nie potrzebuję. Biegnę naprawdę równym i miarowym tempem. Jak pokaże mi później Endomondo, nie posiadając zegarka, który umożliwiłby mi kontrolowanie się, po feralnym początku wchodzę w okolice tempa 05:40 - 05:45 i - tak sama z siebie - utrzymuję je aż do...
POSTOJU NR 4, czyli mety
Na mecie przez ten cholerny "falstart" mam mieszane uczucia. Ale powoli nad moją złością zaczyna brać górę radość i zadowolenie. Jeszcze niedawno 10-kilometrowej trasy nie dawałam rady przebiec w całości w tempie poniżej 06:00. Teraz mi się to udało - i to nawet poniżej 05:50. Dzięki czemu moje wymarzone "poniżej godziny" stało się niespodziewanym "sporo poniżej godziny". Gdy na telefon przychodzą oficjalne wyniki (00:58:40), oprócz tradycyjnych kategorii czasowych brutto i netto, ustanawiam nową kategorię: "netto netto", odejmuję od podanego czasu przymusowy postój i... wiem swoje. Tych "achów i ochów" dla mnie samej już nikt mi nie odbierze.
cieszę się, że coraz lepiej i dalej nieustająco trzymam całe 4 :) no i standardowo gratulacje i buziaki dla Was :)
OdpowiedzUsuń