czwartek, 28 listopada 2013

no więc...

No więc odbyło się wczoraj pierwsze tej jesieni bieganie po śniegu. Prawie 20 km, przy delikatnym przymrozku, trasą wiodącą w dużej mierze tuż nad Wisłą, po jej prawej stronie, z widokiem na zachodzące słońce i krwistoczerwone niebo w międzyczasie, z możliwością rozwalania skorupek lodowych na zamarzniętych kałużach, w towarzystwie... hmmm... miał długą siwą brodę i czerwoną kurtkę... tak... to musiał być święty Mikołaj... choć... dla niepoznaki kazał się nazywać zupełnie innym imieniem.




No więc miałam wczoraj wreszcie okazję rozbiegać w warunkach bojowych buty trailowe, które z myślą o zimie nabyłam latem w outlecie Asicsa.
Jak wrażenia? Nie, nie... żadnych testów. To nie ten blog. Ale za to piosenkę o butach mogę sobie zaśpiewać.





No więc... Tykająca we mnie bomba została rozbrojona, a ja czuję się gotowa na podbój zbliżającego się dużymi krokami (w siedmiomilowych butach?) półmaratonu w Toruniu. I nie przerazi mnie już żadna grupa. Nawet składająca się z 4600 mikołajów, reniferów i śnieżynek.

2 komentarze:

  1. i tak trzymaj:) do boju bluerabbit!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja bym pobiegał po śniegu... Nie mogę się doczekać aż spadnie.

    OdpowiedzUsuń