wtorek, 12 listopada 2013

Bieg Niepodległości - zeszłoroczne wspomnienia

Mam sentyment do trzech warszawskich imprez biegowych - "Biegnij, Warszawo!", "Biegu Niepodległości" i biegu "Policz się z cukrzycą", który towarzyszy Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy.
Mam sentyment, bo to były moje trzy pierwsze tego typu imprezy.
Mam sentyment, bo te imprezy doskonale pokazują, jak bakcyl biegania dopadał coraz więcej osób w mojej rodzinie.
Mój drugi bieg WOŚP wciąż przede mną. Na tegoroczną edycję "Biegnij, Warszawo!" nie dotarłam ze względu na pracę, a wczorajszy Bieg Niepodległości... No cóż... Nie zakupiłam nań pakietu, gdyż miałam pracować. Dzień zdjęciowy jednak odwołano, a ja zostałam jedynie z zeszłorocznymi wspomnieniami. Wspomnieniami, które pewnie uleciałyby z pamięci, gdyby nie to, że zostały zapisane.

nurtujące pytania, część 2: w dobrym tonie

W niedzielę 11-go listopada o godz. 7.00 zadzwonił budzik. Żona, znając odpowiedzi na większość postawionych poprzedniego dnia pytań (ze względu na opuszczone rolety wciąż jeszcze tylko nie wiedziała, jaka jest pogoda), wstała z łóżka. A właściwie nie wstała, tylko wygramoliła się. Bo mimo masażu i maści biodro wciąż dawało jej w kość.

Kilka minut później była już w kuchni. Zachwycona słońcem, zaglądającym do niej przez okno (lepszej pogody nie mogła sobie wymarzyć), przyszykowała kawę i starannie obmyślone menu. Omleta z domowym dżemem jagodowym, który jakiś czas temu dostała w prezencie od swojego hiszpańskiego reżysera. Po śniadaniu miała jeszcze półtorej godziny, żeby się ogarnąć, spakować i ubrać w strój do biegania.

O 9.10, trzymając w dłoni kanapkę z pieczywa chrupkiego z miodem i bananem, wsiadła do autobusu, który ją i żonę jej kuzyna dowiózł na miejsce startu. Tam czekał na nie Brat.
- Jak chcecie się przebrać, to szatnia jest tam - poinstruował zaprawiony w bojach Brat. - A później rzeczy trzeba spakować w worek na trupa i odnieść do depozytu - Brat zademonstrował czarny plastikowy worek, załączony do pakietu startowego.
- Faktycznie, duży jest - rozwinąwszy swój worek, zauważyła Żona i niewiele myśląc zaczęła się do niego pakować. - Jakbym nie dała rady, będziecie mieli mnie w czym wynosić. A i cmentarz nie mieści się zbyt daleko. Na następnym skrzyżowaniu są Powązki - zarechotała Żona. Jej żart był jak zwykle w dobrym tonie.

Jakiś czas później cała trójka zabrała się wreszcie za rozgrzewkę, podczas której Żonę zaczęły nurtować różne niezwykle ważne pytania:
- A co będzie, jak zachce mi się sikać na trasie? A dlaczego wciąż tak bardzo boli mnie biodro? I co będzie, jak przez ten ból nie uda mi ukończyć biegu? Czy to nie będzie straszny obciach?

Około 11.00 Żona i żona kuzyna rozdzieliły się z Bratem. Brat udał się do sektora dla osób, które planowały przebiec 10-kilometrową trasę w 45 minut, one zaś powędrowały nieco dalej.
- Po pierwsze, to czerwone koszulki na lewo, a białe na prawo. A po drugie: pilnujcie się tego! - mężczyzna, który miał nadawać tempo ich sektorowi (tzw. zając), pokazał balonik z liczbą 60. - O! A tu też mam balonik! - patrząc na swój brzuch, postanowił zażartować.
- A ja mam dwa - zatrzymując wzrok mniej więcej w połowie drogi między brodą a pępkiem, postanowiła (jak zwykle w dobrym tonie) zażartować Żona.

O 11.09 odśpiewany został Hymn, a o 11.11 padł sygnał do startu. 8500 uczestników Biegu Niepodległości, uformowanych w żywą biało-czerwoną flagę, ruszyło. Żona, odpaliwszy w odtwarzaczu mp3 wybrany dzień wcześniej repertuar, też.

Lauft!



Może niektórzy uznają, że wybór Żony nie był w dobrym tonie. Może niektórzy zarzucą jej, że wprowadziła do tego pokojowego biegu faszystowską nutę. Niektórzy zaś, być może, zasugerują, że powinna była raczej włączyć sobie to:


Niemniej...
Lauft! Lauft!
W rytm Rammsteina Żona biegła, biegła, biegła...
Miło jej się robiło, gdy widziała grupki osób, które przyszły dopingować biegaczy: dorosłych bijących brawo, dzieci przybijające piątki, chór śpiewający dla nich przed Szkołą Główną Handlową...

Lauft! Lauft!
W rytm Rammsteina Żona biegła, biegła, biegła...
Czasem tylko irytując się, że jacyś piesi, nie bacząc na biegaczy, przebijają się przez biało-czerwoną masę.

Lauft! Lauft!

W rytm Rammsteina Żona biegła, biegła, biegła...
Tuż przed osiągnięciem mety pomachała Mężowi.
Tuż po jej przekroczeniu zaś odebrała dyplom i medal.
Delikatnie utykając, doszła na miejsce spotkania z rodziną.
Poskarżyła się wszystkim, że przez (po biegu jeszcze bardziej) bolące biodro pobiegła o 12 sekund gorzej niż poprzednio.
A teraz...
A teraz nurtuje ją pytanie, czy wziąć udział w Biegu Mikołajkowym, czy też nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz