niedziela, 24 listopada 2013

wyznania i wnioski

Po kilku dniach obijania się (a to bolące biodro, a to niespodziewany  dzień zdjęciowy, a to koncert, a to pokerek, a to imieniny wujka....) poczułam wreszcie zew krwi.
- Idziesz biegać? - zapytał mąż, widząc, że wrzucam na siebie strój biegowy.
- Idę - oznajmiłam i dodałam coś o tym, iż właśnie w tym momencie poczułam, że naprawdę chcę, a nie muszę czy powinnam.
- Ale wiesz, że trochę mży? - ostrzegł.
- Delikatna mżawka jeszcze nikomu nie zaszkodziła - stwierdziłam, a parę minut później stałam już przed klatką pod zadaszeniem, ustawiałam muzę w smartphonie, próbowałam uruchomić słuchawki i... dumałam nad tym, że mżawka, przed którą ostrzegał mnie mąż, nie jest żadną mżawką, lecz najnormalniejszym w świecie deszczem. Kolejne parę minut później byłam z powrotem w domu. Nie, nie... Nie stchórzyłam. Po prostu bluetoothy smartphona i słuchawek nie chciały się namierzyć. I potrzebowałam pomocy męża. A jeszcze kolejne parę minut później przemierzałam w najlepsze osiedlowe uliczki. W myślach dochodząc do wniosków - niebanalnych i wagi i najwyższej:

- a jednak nie jestem z cukru, skoro się nie rozpuszczam,
- jak dobrze, że założyłam czapkę z daszkiem, bo makijaż, którego nie zmyłam po wczorajszej imprezie, mógłby się rozmazać,
- denerwują mnie wypadające z uszu słuchawki (ale - uwaga, chwalę się - wygrałam je w konkursie, więc nie będę narzekać) i zbyt często rozwiązujące się sznurówki moich Pum (ale - uwaga, znowu chwalę się - wylosowałam je po ostatnim biegu w cyklu GP Żoliborza, więc... nie będę narzekać, a jak brat po raz enty podeśle mi instrukcję wiązania sznurówek, to i tak jej nie obejrzę),
- gdyby ciocia zobaczyła mnie w mokrym stroju biegowym, z pewnością nie uznałaby, że wyglądam jak księżniczka,
- nie taki ten deszcz straszny jak go malują - na zakończenie zaplanowanej trasy dorzucę sobie gratis jeden podbieg na Most Północny,
- nic się nie zmieniło, Prodigy wciąż jest jedną z najlepszych kapel do biegania. Zabawy biegowej z teledysku poniżej nie proponowałabym jednak nikomu, kto nie czuje w sobie wielkiej odwagi, zwanej niekiedy niezwykłą głupotą.


Nie miałam w planach dzisiejszej notki. Bo w pisaniu - podobnie jak w bieganiu - trzeba znaleźć czasem jakiś umiar.
Nie miałam w planach dzisiejszej notki. Ale... po kilku dniach epatowania na fejsie linkami do "wielkiejimprowizacji"...
- Fajny ten twój blog - stwierdziła siostra cioteczna. - Ale ma jedną wadę... - dodała i znacząco zawiesiła głos. - Za mało piszesz.

Ja? Za mało? No cóż... Do pisania - podobnie jak do biegania - potrzebna jest czasem motywacja. Więc niech jej będzie! Oprócz tego, że spłodziłam wpis, którego być nie miało, dorzucę jeszcze coś z archiwum, coś, co powstało u początków mojego biegania. I, uprzedzając jakiekolwiek pytania, przyznam się: tak, pisałam kiedyś bloga. Ze znajomych w realu nie wiedział o nim prawie nikt. Nawet mąż miał zakaz wstępu. Trwało to prawie trzy lata, lecz... z czasem coś tam się wypaliło, mnie coraz więcej przyjemności zaczęło sprawiać pisanie (w krótkiej fejsowej formie chociażby) dla osób, które znam i... przede wszystkim... po ponad roku biegania zrobiłam się chyba bardziej otwarta. Oto co bieganie robi z człowiekiem.

nie-dzielna Zawieszona podąża za modą
niedziela, 23 wrzesień 2012, 11:41  

Niedziela - czyli dziś. O godz. 7.00 dzwoni budzik. Zawieszona wstaje, wędruje do kuchni, wstawia dzbanek z kawą i czajnik z wodą na... nie na herbatę, na owsiankę. Po zjedzeniu jej odczekuje jeszcze jakąś godzinkę (żeby się ułożyła) i w ramach chęci zakonserwowania swej własnej zabytkowej osoby wskakuje w sportowe ubranie i w bardzo wygodne, choć niezwykle tanie (zakupione w Lidlu za jakieś 60 zł) buty do biegania.

Po kilku pierwszych krokach zaczyna żałować, że nie założyła czapki. Temperatura oscyluje w okolicach 10 stopni, a do tego wieje nieprzyjemny wiatr. Próbuje naciągnąć na głowę kaptur, ale ponieważ bluza młodością nie grzeszy, nie ma przy nim troczków i uparcie spada z głowy. Niby mogłaby go przytrzymywać, lecz... brakuje jej rąk. Bo dwiema, które ma, co rusz podciąga opadające podczas joggingu spodnie i majtki. Wciąż nie zdobyła się na zakup ubrań w mniejszych (królewskich?) rozmiarach.

Zawieszona wbiega na największy teren zieleni na swoim osiedlu - ciągnący się wzdłuż Wisły wał. Lubi tędy biegać. Wieczorem po pracy wybiera jednak osiedlowe uliczki. Nad Wisłą jest za mało (czy też raczej zero) światła i za dużo zarośli. Po sama-nie-wiem-ilu krokach (Zawieszona nie dorobiła się jeszcze krokomierza) rozgrzana już nieco zapomina o zbyt niskiej temperaturze i zimnym wietrze. Co więcej... Wciąż zielony wał, błękitne niebo i jaskrawożółte słońce każą jej zapomnieć o tym, że nadeszła jesień.

W miarę biegnięcia Zawieszona mija na wale różne osoby. Niektóre dzierżą w dłoni kije do nordic walking, niektóre wyszły na spacer z psem, niektóre jeżdżą na rowerach, a niektóre (ci dominują) robią tu dokładnie to, co ona. Większość biegaczy słucha jakiejś muzy. Zawieszona - nie. Wciąż nie nabyła iPoda, a słuchawki od komórki są tak beznadziejne, że co trzy kroki wypadałyby jej z uszu.

Po jakichś 30 minutach Zawieszona opuszcza wał i wbiega wgłąb osiedla. Bo chodzi o to, by tradycyjną trasę rozciągnąć nie tylko wzdłuż, ale i wszerz. Pomiędzy blokami przeważają osoby, które dokądś i po coś idą, dokądś i po coś jadą. Biegaczy jest mniej. Jeden z nich, widząc nadbiegającą z naprzeciwka Zawieszoną, unosi dłoń w geście pozdrowienia.

Po kolejnych 30 minutach Zawieszona na powrót jest pod swoim blokiem. Nie wiem (znów ten nieszczęsny brak krokomierza), ile kilometrów przebiegła. Zresztą... Najważniejsze, że nie uległa pokusie zatrzymania się, że stać ją było na przyspieszony finisz i że znowu zwiększyła dystans.

Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Warszawie już wiele lat temu zapanowała moda na bieganie. I nie mówię tu o odwiecznym biegu dokądś i po coś. Biega Brat Zawieszonej, biega jej reżyser, biega pewna aktorka z jej serialu, biega pewien aktor, czasem biega też Chrześnica. Uleganie modzie i reklamie może kojarzyć się ze słabością, snobizmem czy powierzchownością. Ale zawsze uważałam, że robić coś, bo się podoba a robić to samo coś tylko dlatego, że jest modne i rozreklamowane, to są dwie zupełnie różne sprawy.

Któregoś wieczoru w Lublinie Zawieszona podczas biegania natknęła się na swojego reżysera i wspomnianego wyżej aktora, wracających z pozdjęciowego piwa.
- No i jak ci się biega? - zatrzymali ją.
Zawieszona bardzo się starała zrobić jakąś minę z cyklu dorosłych i statecznych, żeby nie dać po sobie poznać, ile satysfakcji daje jej każde zwycięstwo odniesione w walce z własnym lenistwem i zmęczeniem. Bardzo się starała, ale rumieńce i szeroki uśmiech (podobno bardzo ładny), który bezwiednie cisnął jej się na usta, i tak zdradzał, że odpowiedź będzie brzmiała:
- Suuuper.

Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Warszawie już wiele lat temu zapanowała moda na bieganie. Od jakiegoś czasu nie ma właściwie miesiąca, by dla osób, które jej uległy, nie został zorganizowany co najmniej jeden bieg. Do udziału w najbliższym "Biegnij Warszawo" zgłosiła się również Zawieszona. Trenuje, choć nie zależy jej na osiągnięciu największej prędkości i zajęciu miejsca w czołówce. Jej plan to po prostu przebiec te 10 km i nie być ostatnią. Wszak... Nie chodzi przecież o to, by złapać króliczka, ale o to, by go gonić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz