poniedziałek, 16 grudnia 2013

dobranocka o Uszatych

 Na dobranoc - dobry wieczór 
miś pluszowy śpiewa Wam. 
Mówią o mnie Miś Uszatek, 
bo klapnięte uszko mam. 

Jestem sobie mały miś, gruby miś, 
znam się z dziećmi nie od dziś. 
Jestem sobie mały miś, śmieszny miś, 
znam się z dziećmi nie od dziś! 

Ruszył wczoraj cykl przygotowawczy do drugiej edycji Orlen Warsaw Marathon. Rozpisują się w związku z tym różne portale (od strony internetowej OWM począwszy, a na bieganie.pl skończywszy), że jest on otwarty i bezpłatny, że pod okiem profesjonalnych trenerów będzie można regularnie budować formę biegową, że oprócz zajęć praktycznych uczestnicy treningów otrzymają zaproszenie do udziału w oficjalnych testach obuwia i na trójwymiarowe skanowanie stopy w ramach tzw. badania Foot ID, że dodatkową atrakcją będą wizyty gości specjalnych - wybitnych postaci świata biegowego, że dzięki 70-procentowej frekwencji można zostać zwolnionym z opłaty za pakiet startowy...

Ruszył wczoraj cykl przygotowawczy do drugiej edycji Orlen Warsaw Marathon. Rozpisują się w związku z tym różne portale. O tym jednak, że wśród uczestników treningów można spotkać naprawdę niesamowitych ludzi, nie przeczytacie chyba nigdzie. No chyba że tutaj. Bo tak się składa, że od lutego do kwietnia tego roku byłam stałą bywalczynią treningów do pierwszej edycji OWM - i tych, które przy współudziale portalu bieganie.pl organizowane były w soboty w Lasku Bielańskim, i tych, które przy współudziale Sklepu Biegacza organizowane były w niedziele w Parku Skaryszewskim.

Maraton i przygotowania do niego to nie tylko kwestia walki z organizmem i jego wydolnością. To również możliwość poznania wielu ciekawych osób. Biegacze wydają mi się czasem zupełnie odrębnym gatunkiem ludzkim. Zresztą... Potwierdził to również mąż, który (jako świeżo upieczony debiutant na 10 km podczas tej samej imprezy) miał okazję wziąć udział w naszym pomaratońskim pikniku. Gdy nasza (jak to mawiał trener) "banda" się żegnała, stwierdził, iż wreszcie rozumie, dlaczego o treningach mawiałam, że to kolonie - napisałam parę dni po przebiegnięciu swojego pierwszego maratonu. Parę dni po przebiegnięciu swojego pierwszego maratonu zaczęłam też odczuwać tęsknotę za tymi "kolonijnymi znajomościami". I dotarło do mnie, że - choć dotychczas miałam zwyczaj ograniczania kręgu znajomych do niezbędnego minimum - wcale nie chcę zrywać tych kontaktów.

"A może byśmy tak utworzyli miejsce, w którym moglibyśmy się dzielić informacjami, gdzie i kiedy trenujemy i startujemy, by łatwiej nam się było namierzyć?" - zaproponowałam więc. I tak od słowa do słowa powstał pomysł założenia na fejsie własnej grupy biegowej, ogłoszony został casting na jej nazwę, a potem nie pozostało nic innego, jak tę grupę założyć, zaprosić do niej znajomych i napisać WSTĘPNIAKA.

No więc rzutem na taśmę niezależne i niezawisłe jury (w składzie: ja) zdecydowało, że najlepszą nazwą dla naszej grupy będzie: "zabiegani po uszy", którą wymyślił Paweł Żuk (owacjom nie ma końca). Uzasadnienie? Ano takie, że uwielbiam dwuznaczności. A ja nie dość, że od jakiegoś czasu lubię sobie pobiegać, to jeszcze, gdy zdarza mi się pracować (nastąpi to lada moment), zabiegana jestem po uszy i umówienie się ze mną graniczy z cudem.

Nie przypuszczałam jeszcze wówczas, że uda mi się zjednoczyć grono osób z tak bardzo różnym bagażem światopoglądowym, życiowym, biegowym i zawodowym. Nie wierzyłam, że to wszystko przetrwa. Nie sądziłam, że wejdzie na stopę towarzyską. A już na pewno nie myślałam, iż przyłączą się do nas osoby, których nigdy w życiu nie widziałam na oczy. Tymczasem w ciągu paru miesięcy istnienia grupy obskoczyliśmy wspólnie (choć w różnych zestawach) wiele imprez nie-tylko-biegowych, wykryliśmy między sobą wiele dość tajemniczych powiązań (dłuuugo by o tym opowiadać), dorobiliśmy się koszulek, naklejek oraz napoju izotonicznego ;) z własnym logo (według projektu mojego brata), podczas 35. Maratonu Warszawskiego utworzyliśmy oficjalny team, sklasyfikowany na 54. miejscu w Otwartych Drużynowych Mistrzostwach Polski... Grupa - ku mojemu zaskoczeniu - nie dość, że nie umarła śmiercią naturalną (jak to po początkowym entuzjazmie bywa), to jeszcze się rozrosła - dołączyły do niej osoby, które niedawno nawet nie myślały o bieganiu.


Zabiegani Po Uszy, Uszaci... Udekorowani medalami, ubrani w pamiątkowe koszulki z Biegu Powstania Warszawskiego bądź w niebieskie koszulki z charakterystycznym logo... Tak prezentowali się 27.07.2013 po minięciu mety. Tak też stawili się po mnie, gdy tego dnia około północy kończyłam pracę. Naszej późniejszej posiadówki w parku i nocnej włóczęgi po centrum Warszawy nie zapomnę nigdy.


Ruszył wczoraj cykl przygotowawczy do drugiej edycji Orlen Warsaw Marathon. Historia zatoczyła koło. Organizatorzy rozpisują się na temat frekwencyjnego rekordu, jaki pobity został w Warszawie. A jak moje wrażenia z treningu? Gdybym miała ująć to za pomocą jednego - dwóch słów, to powiedziałabym: ORGANIZACYJNY CHAOS. Choć mam nadzieję, że - jak w mitologii greckiej - był on tylko na początku. Poza tym... Miło było zobaczyć te wszystkie zabiegane po uszy mordki. I te, z którymi zimą tego roku okupowałam alejki Skaryszaka, i te, które szeregi Uszatych zasiliły nieco później. I te, które maratoński debiut mają już za sobą, i te, które dopiero go planują.

 Paulina, Klaudyna, Ania

Iza i Paweł

Jacek i Agatka

Jak widać, wszyscy zrobili sobie zdjęcia z gościem specjalnym inauguracyjnego treningu - Jerzym Skarżyńskim. Nie wiem tylko, dlaczego na zdjęciach nie znalazł się Krzysiek Politowski. Bo moja nieobecność jest dla mnie zupełnie jasne. Gnałam  już w tym czasie na randkę z mężem. W fitness klubie, a jakże... Bo bieganie - bieganiem, ale (na co podczas treningu pan Jerzy nas uczulał) niezwykle ważne jest, by - dla uniknięcia kontuzji - wzmacniać mięśnie. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.

Pora na dobranoc,
bo już księżyc świeci.
Dzieci lubią misie,
misie lubią dzieci.  


PS. Autorka w pełni utożsamia się z postacią z dobranocki. Wciąż jest dość pulchna, a do tego klapnięte (lewe) uszko ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz