- Jak zwykle ja! - zgłosiłam się bez przekonania, pomna swych porażek we wszystkich poprzednich losowaniach. Gdy zobaczyłam jednak, że oprócz mnie zgłosił się chłopak, który przyszedł na trening po raz pierwszy...
- To ja już nie chcę - strzeliłam focha (a może uniosłam się honorem, sama nie wiem). I... - Przychodzę tu co sobotę niemal od samego początku, a pakiety i tak wygrywają ludzie, którzy przychodzą po raz pierwszy. Na dodatek - zadowoleni z wygranej - nie pojawiają się już tu więcej - wyjaśniłam, widząc zdziwienie grupy.
- No co ty... No co ty... Nie rezygnuj... - próbowali mnie przekonać.
- Nie. Bo po co mam się denerwować? - odpowiedziałam i przybyłego po raz pierwszy na trening chłopaka zostawiłam samego na placu boju.
- To on powinien zrezygnować - usłyszałam kątem ucha, gdy zbierałam kurtkę i worek, ale chłopak stał na placu boju niewzruszony.
I wtedy...
- To jeszcze ja wezmę udział w tym losowaniu.
- I ja...
- I ja...
Obok chłopaka stanęło kilka osób, będących już od jakiegoś czasu w posiadaniu pakietów. Losowanie się odbyło. Przybyły po raz pierwszy na trening chłopak nie wygrał, a szczęśliwy zwycięzca...
- Wylosowałem go dla ciebie - oznajmił i podał mi dłoń.
A potem...
- Jadę do centrum. Podwieźć kogoś? - zaproponował trener Bartek.
- A ja na Bielany!
- A ja na Ochotę!
Ludzie dobrali się w grupki podług kierunków, a trener Piotrek wsiadł na swój rower i pojechał szczytować w biegu po schodach na biurowiec Rondo.
Nie powiem... Jadąc samochodem z niemal obcym facetem w stronę Bielan (znamy się przecież tylko z treningów), czułam się wzruszona.
(Warszawa, 09.03.2013, po jednym z treningów do OWM, organizowanych przez bieganie.pl)
Zupełnie nie tak miał wyglądać dzisiejszy wpis. Miał być zupełnie o czym innym. Miał być długi i mocno feministyczny. Miał powstać w oparciu o mój ideologiczny zarzut pod adresem "10K Parking Relay". Miał... Ale chwilowo odłożyłam go na później. Bo mój poprzedni post sprawił, że pojawiło się coś, o czym warto napisać tu-teraz-natychmiast.
No więc... wywołał mój poprzedni post pewne poruszenie. Odezwał się ktoś (dziękuję, Radek), kto zechciał zaprosić mnie na gościnny występ w swojej drużynie. Odezwał się ktoś (dziękuję, Kuba), kto - mimo iż biegnie z innym teamem - zechciał nas wesprzeć i pobiec z nami na ostatniej zmianie (bo regulamin na to zezwala). Obruszyli się wreszcie Zabiegani Po Uszy. No jak to nie biegniemy? - padły głosy. I tak... Trzy osoby, które zgłosiły już wcześniej swój udział, potwierdziły go, ktoś, kto nie był zdecydowany, się zdecydował, i nagle okazało się, że do zamknięcia grupy brakuje tylko mnie. Wtedy to ja zaczęłam się wahać. Bo wysłałam w międzyczasie swoje zgłoszenie na casting na członka drużyny bieganie.pl... Bo a nuż mnie wybiorą... Bo... tak przyziemnie... bo pracy nie ma, bo idą święta, bo 30 zł piechotą nie chodzi... Wahałam się podczas wieczornego czatu z Zabieganymi, wahałam się, gdy kładłam się spać, wahałam się, gdy przewracałam się z prawego boku na lewy, wahałam się, gdy przewracałam się z lewego boku na prawy... Lecz... gdy wstałam rano, nie miałam już wątpliwości.
Drodzy selekcjonerzy! Możecie już nie brać mojego zgłoszenia pod uwagę. Mój team zmartwychwstał. Sami więc rozumiecie, że mimo nęcących koszulek itepe, itede istnieje coś takiego jak drużynowa solidarność. Pozdrawiam. I do zobaczenia na parkingu Arkadii :) - napisałam do redakcji bieganie.pl.
Zupełnie nie tak miał wyglądać dzisiejszy wpis. Miał być zupełnie o czym innym. Miał być długi i mocno feministyczny. Miał powstać w oparciu o mój ideologiczny zarzut pod adresem "10K Parking Relay". Miał... Ale chwilowo odłożyłam go na później. Bo mój poprzedni post sprawił, że pojawiło się coś, o czym warto napisać tu-teraz-natychmiast. A to coś to nic innego jak solidarność. Relacja, z którą coraz częściej spotykam się już tylko wśród biegaczy.
Piter tym razem z nami nie pobiegnie, ale - mam nadzieję - będzie nas zagrzewał do walki.
Fight! Fight! Fight!
Fight! Fight! Fight!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz