niedziela, 15 grudnia 2013

Hu! hu! ha! Nasza zima zła!



Dzieje się ze mną coś bardzo dziwnego                         Dzieje się ze mną coś bardzo pięknego
śnią mi się wilki                                                             śni mi się zamieć
śni mi się śnieg                                                              śni mi się mróz
śni mi się tajga przez tajgę biegnę                                przez zjednoczone stany lękowe
i bardzo męczy mnie już ten bieg                                  w śmierć zaprzężony ciągnie mnie wóz
śnią mi się wilki                                                             śni mi się zamieć
śni mi się śnieg                                                              śni mi się mróz
śnią mi się wilki                                                             śni mi się zamieć
śni mi się śnieg                                                              śni mi się mróz
śnią mi się wilki i śnieg                                                  śni mi się zamieć i mróz


Śnieg, zamieć, mróz... Faktycznie, to wszystko to był tylko sen. Pierwsza runda XI Zimowych Biegów Górskich w Falenicy zimowa była tylko z nazwy. A i falenicki las w niczym nie przypominał tajgi.
Magazyn "Bieganie"napisał o tym tak: http://www.magazynbieganie.pl/falenickie-biegi-gorskie-rozdanie-pierwsze/, a strona Festiwalu Biegowego tak: http://www.festiwalbiegowy.pl/festiwal-biegowy/wystartowaly-zimowe-biegi-gorskie-w-falenicy-superman-piotr-parfianowicz-zdjecia#.Uq2-ziff-4q.
Ja zaś ze swej strony napiszę krótko: dla mnie Falenica to nie zawody, lecz najlepszy z możliwych treningów przed kolejnym sezonem biegowym. I choć rezultat, jaki po minięciu mety pokazał mi stoper (na oficjalne wyniki trzeba jeszcze poczekać), na pierwszy rzut oka wydawał się mało satysfakcjonujący (bo gorszy od mojej życiówki na 10 km o około 10 min), ja z czystym sumieniem stwierdzam, że misja została wykonana. Ukończyłam swoją pierwszą górską dziesiątkę bez zmęczenia i zadyszki. Nie podeszłam pod żaden z 21 podbiegów. Po żadnym z nich nie zatrzymałam się też ani nie zwolniłam. Wbrew obawom po biegu nic mnie nie bolało i nic mi nie doskwierało. Co więcej... Dostałam niesamowitego pałera na cały dzień. A i apetyt dopisywał. Izotonik à la vibovit zaserwowany przez organizatorów, krupnik zrobiony przez mamę, który czekał na mnie w domu, i kawa, jaką tuż po powrocie sama sobie przygotowałam, smakowały jak nigdy.

 

Specjalne gratulacje i podziękowania dla Kuby. Gratulacje za 3. miejsce (mimo choroby!!!) na 3,33 km. Podziękowania zaś za krzepiący doping. Następnym razem będę musiała się postarać, żeby nie czekał na mnie na mecie aż tak długo.

1 komentarz:

  1. pozostaje mi zatem pogratulować i pocieszyć się razem z Tobą z Twych sukcesów :)

    OdpowiedzUsuń