sobota, 2 czerwca 2018

testerka niemarzeń

PROLOG

Wielokrotnie w zeszłym roku z ust mojego męża padały słowa w stylu: "fajnie by było to", "fajnie by było tamto", "bardzo chciałbym to", "bardzo chciałbym tamto"... I za każdym razem, gdy je słyszałam, docierało do mnie, że słyszę je nie po raz pierwszy i z pewnością nie po raz ostatni. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce. Pod koniec roku skatalogowałam te wszystkie chcenia i pragnienia - odrzuciłam te, które na dzień dobry wydały mi się nierealne, a na kartce zapisałam te, których realizacja była tak naprawdę w zasięgu ręki. Wystarczyło tylko dopilnować dat, planów urlopowych, terminów związanych z opłatami i logistyki związanej z dojazdami. Takie planowanie przyniosło sukces - doszedł wreszcie do skutku nasz wyjazd na skoki narciarskie do Planicy, zabrałam wreszcie chrześnicę na jej pierwszą podróż samolotem, lada moment wypłyniemy do Szwecji na Biegowy Potop... Ale oprócz tych rzeczy skrzętnie planowanych pojawiły się w międzyczasie na horyzoncie również rzeczy niespodziewane i nieoczekiwane.

Jakiś czas temu moją uwagę przykuł post zamieszczony na stronie Chcę To Przeżyć - Katalog Marzeń. "Zostań testerem marzeń!" - brzmiała myśl przewodnia wpisu, a ja pomyślałam, że to coś dla mnie i z zaciekawieniem zgłębiłam temat, zapoznałam się z regulaminem, wysłałam zgłoszenie. Nie nastawiałam się na zbyt wiele. Domyślałam się, że osób chętnych spełniać swoje marzenia jest całe mnóstwo. A jednak... W połowie maja otrzymałam maila zaczynającego się od słów: "Gratulujemy Marzycielu! Mamy dobrą wiadomość - wybraliśmy właśnie Ciebie! Serdecznie witamy w I. etapie projektu Chcę To Przeżyć!" 
Jako uczestniczka pierwszego etapu mogłam z określonej puli wybrać sobie do zrealizowania jedno marzenie. Przez dłuższy czas myślałam, że... tak zwyczajnie... zdecyduję się na coś, co bardzo lubię robić. W ostatniej chwili jednak coś mi strzeliło (słowo jak najbardziej na miejscu) do łba i wybrałam wizytę na strzelnicy.

Strzelanie z broni palnej do moich marzeń nie należało nigdy. Po pierwsze - jako humanistka - kojarzyłam je zawsze z samym złem: bólem, śmiercią, przemocą, wojną, zbrodnią, nielegalnym handlem, porachunkami mafijnymi, terroryzmem, zagładą ludzkości... Po drugie - byłam przekonana, że kompletnie się do tego nie nadaję. W czasach liceum raz jeden profesor od PO zabrał naszą klasę na strzelnicę. Ze wszystkich strzałów, jakie oddałam z karabinka kbks, żaden nie trafił w pole punktowane. Co się potem namęczyłam z podrabianiem tarczy na zaliczenie - to moje ;)

Dlaczego więc ostatecznie podjęłam taką decyzję? Ano pomyślałam sobie, że to przecież nie jest takie trudne dążyć do realizacji czegoś, co się lubi, czego się chce i pragnie. Pomyślałam, że ten projekt to jedyna szansa, bym zwalczyła swoje uprzedzenia i bym spróbowała czegoś, na co normalnie nikt by mnie nie namówił. I tak... krok po kroku... zostałam testerką (swoich) niemarzeń.

KILERÓW DWÓCH

W strzelnicy PM Shooter na warszawskiej Pradze (ul. Wojnicka 2) zjawiłam się ostatniego dnia maja (w Boże Ciało, a jakże) w samo południe (nie mogło być inaczej). Towarzyszył mi mąż. W przeciwieństwie do mnie w kwestiach strzeleckich Piter nie jest nowicjuszem. Jako żołnierz (czyli całe wieki temu) miał do czynienia z bronią i - z tego, co mi opowiadał - całkiem lubił wizyty na strzelnicy. W dodatku przebąkiwał coś ostatnio, że chętnie by sobie tę umiejętność odświeżył. Rachunek więc był prosty. Gdy tylko otrzymałam swój voucher na strzelanie, drugi taki sam zakupiłam w Katalogu Marzeń dla Pitera w ramach prezentu imieninowego.



W recepcji na Wojnickiej bardzo szybko się nami zajęto - sprawdzono vouchery, przydzielono Instruktora (w ferworze walki zapomniałam zapytać go o imię), wydano słuchawki (jakby co - te żółte są lepsze ;) ) i zaprowadzono do sali strzeleckiej. Nie powiem... Typowo "praska" architektura, tarcze nowe, tarcze podziurawione, odpryski na ścianach, przydymione szyby oddzielające stanowiska, góry łusek na podłodze... To wszystko wprowadzało pewien element grozy.



Pan Instruktor zapytał nas na wstępie o nasze doświadczenie z bronią, a potem rozpoczął krótkie szkolenie. Opowiedział, co wolno, a czego nie (przykazanie najważniejsze: nigdy nie celuj z broni do innej osoby!!!), jak trzymać pistolety, jak je odkładać, jaką zachować postawę, jak patrzeć, gdzie celować, jaki zrobić gest, gdy coś będzie nie tak i jakie istnieją niebezpieczeństwa, gdy nie będziemy stosować się do zasad. Opowiedział coś o amunicji, coś o broni, coś o jakichś spustach, jakichś muszkach i jakichś szczerbinkach. Coś mi się wydaje, że podczas tej przemowy musiałam wyglądać mało inteligentnie.

A potem... Tarcza odjechała na swoje miejsce, pistolet numer 1 (CZ P-07 Kadet, cały arsenał dostępny w PM Shooter można obejrzeć tutaj) został załadowany i... na pierwszy ogień (dosłownie i w przenośni) poszedł Piter. Ja jeszcze się nie czułam gotowa psychicznie. Co więcej, widok strzelającego Pitera nie ułatwiał sprawy. Przyznaję się bez bicia: najbardziej przerażały mnie wypadające z pistoletu łuski. Byłam przekonana, że jak tak trafiają rykoszetem w Pitera, to to strasznie go boli, a może nawet parzy.
Gdy Piter oddał dziesiąty (ostatni) strzał i odłożył broń, tarcza podjechała do nas. Instruktor pochwalił Pitera: 9 celnych strzałów, w tym jakieś dziewiątki i dziesiątki. Jak nic, wyczuł rękę i oko killera ;)



Do mnie Instruktor podszedł jak do dziecka specjalnej troski. Ułożył w moich dłoniach broń, poprawił sylwetkę, przypomniał jak mierzyć... Wystarczył jeden strzał, bym poczuła ulgę i spokój. Osiem trafień w tarczę (za niewielką ilość punktów), 1 trafienie niepunktowane (w kartkę, na której narysowana jest tarcza). Jak dla mnie to i tak było mistrzostwo świata albo też "beginner's luck".



Jako kolejny pistolet w dłoniach Pitera wylądował CZ 75 Kadet. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... Celność Pitera była stuprocentowa, a jego postawa i zachowanie pokazywały, że to dla niego nie pierwszyzna. Podczas jego strzelania Instruktor spokojnie mógł się napić kawki. Przy moim jednak nie pozwolił sobie na to nigdy. Wciąż patrzył, przypominał, upominał, poprawiał...
- A którym okiem ty patrzysz? - zapytał, gdy moja druga seria miała się ku końcowi.
- Yyyyy... - moja elokwencja nie znała granic.
- Wiesz, że wszystkie twoje strzały idą na środek sali, a nie w tarczę?
Próbowałam się jeszcze bronić słabym wzrokiem, astygmatyzmem i ześlizgującymi się z nosa okularami...
- Masz jeszcze ode mnie w prezencie 5 strzałów.
- Ale ja nie chcę...
- Nie dyskutuj! Zobaczymy, jak ci pójdzie, gdy będziesz patrzyła drugim okiem.
Ocena po serii z Kadeta CZ 75 nie była dla mnie łaskawa. Zaledwie 3 trafienia na 15 strzałów. Gdyby nie te 5 gratisowych nabojów od Instruktora, odnotowałabym spektakularne zero.

Jedno z nielicznych ostrych zdjęć zrobionych przez Pitera. Podczas strzelania fot najwidoczniej ręce trzęsły mu się o wiele bardziej niż podczas strzelania do tarczy.


Podczas trzeciej serii poczułam się trochę jak w filmie. Jego głównym bohaterem został niezwykle stylowy i elegancki Browning Buck Mark, a jego przeciwnikiem tajemniczy człowiek-tarcza. Piter rozprawił się z nim bez mrugnięcia okiem, a ja...
- Na uwagę zasługuje to trafienie nad głową - Instruktor pokazał dziurkę w tekturce, za pomocą której człowiek-tarcza przymocowany był do uchwytów. - Bardzo ładny strzał ostrzegawczy - Instruktor chyba dość szybko się zorientował, że najlepszą bronią na moje spięcie są żarty i poczucie humoru. Mój humor miał się jednak dobrze nie tylko za sprawą jego żartów. Dwie kulki poszły tuż nad prawym ramieniem, pięć - w prawy bark i dwie w łeb. Żaden nabój nie przepadł w akcji, a zły i podstępny człowiek-tarcza z pewnością nie przeżył. Co więcej, wraz z nim umarły wszelkie moje stereotypy i uprzedzenia związane z wizytą na strzelnicy.



Na zakończenie człowiek-tarcza odjechał nieco dalej, a na scenę wkroczył karabinek. Sukcesy Pitera pominę milczeniem, a moje... Nie spodziewałam niczego dobrego. Broń była ciężka, miałam ją przy samej twarzy, unoszący się z niej dym podrażniał mi oczy, łzy ciekły mi po policzkach... Niemniej... Wciąż tuliłam się do karabinka jak do pluszowego misia.
- Jak będziesz chciała odpocząć, to daj znać. Nie musisz oddawać dwudziestu strzałów za jednym zamachem - doradzał Instruktor. Nie posłuchałam. I tak doszliśmy do momentu, który wszyscy znają już z Facebooka.

Foto by Pan Instruktor. Dzięki pisaniu wiem, że jestem praworęczna. Dzięki bieganiu wiem, że jestem prawonożna. A dzięki strzelaniu z karabinka wiem, że jestem... lewooczna.


- Osiemnaście na dwadzieścia - Instruktor zliczył moje trafienia na człowieku-tarczy. - Nieźle... Bo myślałem, że będzie zero - dodał, a jego sceptycyzm po moich wyczynach z bronią krótką wcale mnie nie zdziwił. - Jak widać, stworzona jesteś do karabinka.
- Widocznie potrzebuję przedłużenia swojej męskości - zażartowałam, gdy opadły już ze mnie wszystkie emocje.



GDY EMOCJE JUŻ OPADNĄ...

Po wszystkim podziękowaliśmy Instruktorowi za pomoc i opiekę, poprosiliśmy o pokazanie broni, z której strzelaliśmy, w katalogu... Piter ekscytował się, że po ponad 20 latach od ostatniej wizyty na strzelnicy, choć wzrok już nie tak sokoli jak kiedyś, wciąż nieźle potrafi posługiwać się bronią. Ja również czułam się dowartościowana. W najśmielszych snach nie spodziewałam się, że tak dobrze mi pójdzie. Miałam nawet obawy, iż będę tak pudłować, że stanę się obiektem kpin wszystkich osób obecnych na strzelnicy.

- Ja naprawdę bałam się tego całego strzelania - tuż przed wyjściem zwierzyłam się Instruktorowi i... uwaga, uwaga... tu będzie obowiązkowy wątek biegowy... - Mamy z mężem taką swoją trasę biegową, która prowadzi koło strzelnicy. Mam wrażenie, że ilekroć słyszę rozlegające się z niej strzały, intuicyjnie przyspieszam.
- Jak widać, dzięki strzelaniu można wykonać fajny trening interwałowy - skwitował Instruktor.

Następnego dnia wybraliśmy z Piterem do biegania właśnie tę trasę, o której opowiadałam Instruktorowi. Gdy byliśmy w pobliżu strzelnicy i usłyszeliśmy huk, uśmiechnęliśmy się tylko do siebie. Interwałów nie było. Bo wiedziałam już, że nie takie strzały straszne jak je malują i że istnieją naboje, które mogą nafaszerować ofiarę bardzo pozytywnym ładunkiem. Przekonałam się, że zabawy z bronią to niekoniecznie samo zło. Jeśli potraktuje się je jako sport, to pomogą zapanować nad emocjami, popracować nad precyzją, wypielęgnować spokój i opanowanie, zwiększyć pewność siebie, przełamać lęki i zdobyć umiejętność zachowania zimnej krwi. Naprawdę warto czasem realizować swoje niemarzenia.

2 komentarze:

  1. No niezły obrót sytuacji z tą Twoja ilością trafień :D Ciekawa jestem jak mi by poszło ;)

    OdpowiedzUsuń