poniedziałek, 22 września 2014

coś się kończy, coś się zaczyna

Powoli kończy się sezon biegowy. Jeszcze tylko kawałek września, październik, a zawodów w kalendarium pojawiać się będzie znacznie mniej. Póki co jednak trwa istne szaleństwo. W Warszawie i okolicach w soboty i w niedziele potrafią się odbywać 3-4 starty dziennie. Ot, chociażby 07.09, kiedy ja biegłam sobie półmaraton na Festiwalu Biegowym w Krynicy, można było wystartować i w Biegu przez Most organizowanym na mojej Białołęce, i w Małej Mili Mareckiej, i w Otwockim Integracyjnym Biegu Ulicznym, i w Biegu z wózkiem... Tego dnia (czego akurat zupełnie nie rozumiem) w paradę weszły sobie także dwa biegi charytatywne (oparte ponadto na podobnej formule - wpłata na wskazany cel zależała od ilości okrążeń pokonanej przez uczestników): Onkobieg, organizowany przez Stowarzyszenie Pomocy Chorym na Mięsaki „SARCOMA” i Bieg Serca, organizowany przez grupę Spartanie Dzieciom (ci to zresztą dwoją się i troją: wracając z Wrocławia spotkaliśmy kilkoro ich reprezentantów na Młocinach - wracali właśnie z maratonu w Wilnie). Nie lepiej wyglądały kolejne weekendy. Gdybym 14.09 nie miała priorytetu pod tytułem 32. Wrocław Maraton, to czułabym się pewnie jak osiołek, któremu w żłoby dano. A gdybym na weekend 20-21.09 nie miała już od dawna innych planów, to z pewnością kompletnie pogubiłabym się w tej klęsce urodzaju. Jakie to były plany? W sobotę 20-go przebiec chciałam Grójecką Dychę (bo jestem przyjacielem tego biegu), a w niedzielę 21-go - wziąć udział w Szybko po Woli (bo to ostatni dzwonek, by zaliczyć trzeci bieg - bieg niezbędny do znalezienia się w klasyfikacji ogólnej całego Grand Prix). Niestety w ich pełnej realizacji przeszkodził mi mój zawodowy grafik, wedle którego swoje wszystkie wolne weekendowe dni września zużyłam już na Wrocław i Krynicę. To i tak cud (a właściwie nie cud, tylko kolejna uprzejmość mojej kierowniczki Ani, która twierdzi, że "wybiegany pracownik = dobry pracownik" i w niedzielę 21.09 ustawiła mi drugą zmianę), że dane mi było zakończyć cykl Szybko po Woli.

O cyklu Szybko po Woli - choć w dość dziwacznej formie - napisałam wiele (patrz notki "ślimak, ślimak, pokaż rogi..." oraz "smuga cienia") i przez dłuższy czas myślałam, że więcej napisać się już nie da. Ci sami ludzie, ten sam park, ten sam dystans, ta sama trasa, ten sam regulamin, to samo 4. miejsce w kategorii wiekowej... A jednak, gdy po biegu siedziałam razem z mężem w samochodzie, dotarło do mnie, że takie stałe czynniki bardzo dobrze pozwalają uchwycić zmiany. Nie tylko te, które dotyczą okoliczności przyrody (cykl zaczynał się wiosną, a skończy się w samym środku jesieni), lecz przede wszystkim te, które dotyczą mnie samej. Cztery i pół miesiąca - tylko tyle i aż tyle dzieli mój pierwszy i mój ostatni bieg w cyklu. Zaczynałam go jako osoba bezrobotna zwolniona z opłaty startowej, a skończyłam jako osoba pracująca, którą stać było na uiszczenie wpisowego. Zaczynałam go jeszcze jako reprezentujący wolny zawód filmowiec, a skończyłam już jako sprzedawca na etacie. Zaczynałam go jako osoba, której waga rozpoczynała się cyfrą 7, a skończyłam lżejsza o jakieś 4 kg (nie, nie, to nie dieta i trening, to raczej okoliczności związane z nową pracą) i teraz mogę się pochwalić cyfrą 6. Zaczynałam go jako biegaczka, której ciągle jakieś sekundy stawały na przeszkodzie, by na 10 km złamać 50 minut, a skończyłam...

foto by Piter - mój wierny kibic
21.09.2014
Rok temu w pierwszy dzień jesieni, tydzień przed Maratonem Warszawskim, wzięłam udział w Biegu Pileckiego na Żoliborzu i ustanowiłam natenczas nową życiówkę. Dziś też jest pierwszy dzień jesieni. Dziś też wzięłam udział w pewnym biegu. Co prawda w innym, w innym miejscu i tydzień po Maratonie Wrocławskim, ale... Nowa życiówka jest. Poprawiona o jakieś 45 sekund.* Z magiczną czwórką na przedzie.

*Tabele wyników pokazała, ze rekord poprawiony został o 49 sekund i wynosi teraz 49:26.








Przeprowadziłam niedawno w pracy jakąś rozmowę z moim nowym kierownikiem (nie, nie, moja ukochana Ania nie została zwolniona za swoje poglądy o wybieganych pracownikach, lecz to ja - chyba w ramach uznania i nagrody - przeniesiona zostałam do nowego sklepu). Po krótkiej wymianie zdań...
- Rozumiem, że jesteś taką osobą, która nie lubi stać w pracy bezczynnie i zawsze musi coś robić? - usłyszałam. - I pewnie jesteś z tych, którzy lubią kończyć to, co zaczęli?
- Tak - potwierdziłam. A dziś jeszcze mogę dodać, że lubię kończyć mocno i z przytupem. I że w powiedzeniu, iż prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna, zamieniłabym tylko jedno słowo. W miejsce "mężczyzny" wstawiłabym "człowieka". Bo zasada nieosiadania na laurach i starania się o to, by dobre pozostawało nie tylko pierwsze wrażenie, obowiązywać powinna bez względu na płeć.

Bardzo żałuję, że nie będzie mnie na biegu kończącym Grand Prix Szybko po Woli (gdy 12-go października inni uczestnicy będą biec po raz ostatni po trasie w kształcie ślimaka, ja będę właśnie finalizować mój najważniejszy tegoroczny plan biegowy - w drodze po Koronę Maratonów Polskich biec będę 15. Poznań Maraton). Ale jeszcze bardziej żałuję, że jednak nie udało mi się dotrzeć w tym roku na Grójecką Dychę. Bo bardzo chciałam zakończyć moją współpracę z organizatorami biegu jakąś fajną relacją na blogu. A tak... zamiast mocnego akcentu i przytupu zamieścić mogę jedynie takie oto zdjęcia:

Gdzie Wielka Improwizacja nie może, tam męża pośle. Z Grójeckiego Biegu Ulicznego Piter przywiózł mi medal, jabłka i czas lepszy niż wykręciłabym ja.
To na Grójeckim Biegu Ulicznym było tyle jabłek, a Piter mi przywiózł tylko kilogram??? No ja nie wiem... Niby pochodzi spod Radomia, a nie ma w sobie nic z chytrej baby. Chyba strzelę focha ;)

Zamieścić też mogę fragment "służbowej" korespondencji:

Hej,
jest mi niezmiernie przykro, ale nie będę mogła do Was przyjechać na bieg. Nie dało się ustawić grafiku tak, bym 20.09 miała wolne. Do końca jednak będę z Wami na posterunku. No i tak się zastanawiam, czy mojego pakietu nie mógłby wykorzystać mąż. Zrobiłby sobie jakieś foty, ja zamieściłabym je na blogu. Zrobiłabym taką mini-relację na "zakończenie" naszej współpracy
- napisałam któregoś dnia.

Jakie zakończenie współpracy ;) ? Zwieńczenie pewnego etapu :) - na mojego maila odpowiedział Mariusz.

No właśnie... Powoli kończy się sezon biegowy. Jeszcze tylko kawałek września, październik, a zawodów w kalendarium pojawiać się będzie znacznie mniej... Zima nie oznacza jednak końca biegania. Trochę odpoczniemy, trochę się wzmocnimy, opracujemy nowy plan treningowy, a potem... rozpocznie się przecież kolejny sezon, i kolejny, i kolejny... Po drodze pewnie będą jakieś stałe, pewnie będą jakieś zmienne, ale... o definitywnym zakończeniu będzie można powiedzieć dopiero... sami-wiecie-kiedy.

3 komentarze:

  1. Na klęskę urodzaju jest dobra metoda. Ustawić sobie kalendarz startów dużo dużo wcześniej, a potem już tylko... powtarzać sobie "No, trudno" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie dla mnie ta metoda. Jako pracownik centrum handlowego pracujące mam również weekendy, a miesięczny grafik dostaję z niewielkim wyprzedzeniem. To musi być naprawdę wyjątkowy start, bym miała sumienie prosić o uwzględnienie w grafiku mojej zajętości. Reszta pozostaje improwizacją ;)

      Usuń
  2. no i masz, tak patrzę na te jabłka i mi się zachciało. jak dobrze, ze mam jeszcze jedno. idę więc sobie je zeżreć :)

    OdpowiedzUsuń