W drodze ze sklepu w Galerii Mokotów do sklepu w Arkadii, który lada moment ma się otworzyć, trafiłam na jakiś czas do New Balance - Złote Tarasy.
- No i jak idą rozmowy rekrutacyjne? - zapytałam gdzieś pomiędzy układaniem ubrań a układaniem butów Michała, swojego przyszłego kierownika.
- Przyszły dwie fajne osoby - odpowiedział Michał. - Ale jedna z nich nigdy wcześniej nie pracowała jako sprzedawca.
- No wiesz... Ja też nie miałam takiego doświadczenia przed podjęciem pracy w New Balance.
- Naprawdę? - zdziwił się Michał. - A co robiłaś?
- Byłam filmowcem - przyznałam się bez bicia.
- Naprawdę??? - Michał zdziwił się jeszcze bardziej, a potem wyznał: - Trzy razy zdawałem w Łodzi na reżyserię, ale się nie dostałem. Myślałem potem nawet o prywatnej szkole Lindy, lecz w końcu trafiłem tutaj.
- No widzisz... Ja przepracowałam na planie filmowym kilkanaście lat. I też trafiłam tutaj.
- No i jak idą rozmowy rekrutacyjne? - zapytałam gdzieś pomiędzy układaniem ubrań a układaniem butów Michała, swojego przyszłego kierownika.
- Przyszły dwie fajne osoby - odpowiedział Michał. - Ale jedna z nich nigdy wcześniej nie pracowała jako sprzedawca.
- No wiesz... Ja też nie miałam takiego doświadczenia przed podjęciem pracy w New Balance.
- Naprawdę? - zdziwił się Michał. - A co robiłaś?
- Byłam filmowcem - przyznałam się bez bicia.
- Naprawdę??? - Michał zdziwił się jeszcze bardziej, a potem wyznał: - Trzy razy zdawałem w Łodzi na reżyserię, ale się nie dostałem. Myślałem potem nawet o prywatnej szkole Lindy, lecz w końcu trafiłem tutaj.
- No widzisz... Ja przepracowałam na planie filmowym kilkanaście lat. I też trafiłam tutaj.
A potem... Potem wróciłam do układania ubrań i butów. Byłam gdzieś
pomiędzy wiązaniem sznurówek w modelu 410 a wiązaniem sznurówek w modelu
420, gdy do sklepu wszedł mężczyzna i... co nie zdarza się często...
- Dzień dobry - powiedział miłym i uprzejmym głosem.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, a po kilku sekundach dotarło do mnie, że to przecież Wojtek Mecwaldowski we własnej osobie.
Podczas całej jego wizyty biłam się z myślami: podejść do niego czy nie podejść? Z jednej strony pracowaliśmy razem (jeśli mnie pamięć nie myli, byłam świadkiem jego fabularnego debiutu), a z drugiej... to było tak dawno temu, ja się od tego czasu zmieniłam... Z pewnością mnie nie pamięta, z pewnością mnie nie pozna - uznałam w myślach i przystąpiłam do wiązania sznurówek w modelu 430.
Wojtek zaczął się już zbierać, rzucił wszystkim pracownikom grzeczne "do widzenia", jedną nogą był już praktycznie poza sklepem i wtedy...
- Ojej, to ty! - usłyszałam i powitana zostałam jak stara, dobra znajoma.
Pogadaliśmy sobie jakiś czas. Opowiedziałam mu swoich wahaniach, opowiedziałam mu, jak to się stało, że jestem tu, gdzie jestem...
- A ty... zagrałeś dobrą, docenioną przez recenzentów rolę w fajnym filmie, więc pewnie... - miałam właśnie stwierdzić, że pewnie na brak propozycji nie narzeka, gdy Wojtek mi przerwał.
- Mówisz o "Dziewczynie z szafy"?
- Tak - potwierdziłam.
- Od tego czasu telefon praktycznie milczy.
- Czy my mamy prawo go znać? - po wyjściu Wojtka zapytali mnie kolega i koleżanka z pracy.
- Tak - odpowiedziałam. - Z ekranu. To aktor.
"Ojej, jaką śmieszną rolę zagrał tu, a jaki zabawny był tam...." - kolega i koleżanka zaczęli mówić jedno przez drugie. A ja... jeśli jeszcze czasem bywało mi przykro, że nie bawię się już w kręcenie filmów, to właśnie przykro mi być przestało. Bo rozumiem, że takie proste spisywaczki cyferek jak ja bez problemu można zamienić na młodsze, tańsze, milsze, ładniejsze i zdolniejsze, ale... tego, że telefon Mecka tak po prostu milczy, nie jestem w stanie pojąć.
(16.09.2014)
- Dzień dobry - powiedział miłym i uprzejmym głosem.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, a po kilku sekundach dotarło do mnie, że to przecież Wojtek Mecwaldowski we własnej osobie.
Podczas całej jego wizyty biłam się z myślami: podejść do niego czy nie podejść? Z jednej strony pracowaliśmy razem (jeśli mnie pamięć nie myli, byłam świadkiem jego fabularnego debiutu), a z drugiej... to było tak dawno temu, ja się od tego czasu zmieniłam... Z pewnością mnie nie pamięta, z pewnością mnie nie pozna - uznałam w myślach i przystąpiłam do wiązania sznurówek w modelu 430.
Wojtek zaczął się już zbierać, rzucił wszystkim pracownikom grzeczne "do widzenia", jedną nogą był już praktycznie poza sklepem i wtedy...
- Ojej, to ty! - usłyszałam i powitana zostałam jak stara, dobra znajoma.
Pogadaliśmy sobie jakiś czas. Opowiedziałam mu swoich wahaniach, opowiedziałam mu, jak to się stało, że jestem tu, gdzie jestem...
- A ty... zagrałeś dobrą, docenioną przez recenzentów rolę w fajnym filmie, więc pewnie... - miałam właśnie stwierdzić, że pewnie na brak propozycji nie narzeka, gdy Wojtek mi przerwał.
- Mówisz o "Dziewczynie z szafy"?
- Tak - potwierdziłam.
- Od tego czasu telefon praktycznie milczy.
- Czy my mamy prawo go znać? - po wyjściu Wojtka zapytali mnie kolega i koleżanka z pracy.
- Tak - odpowiedziałam. - Z ekranu. To aktor.
"Ojej, jaką śmieszną rolę zagrał tu, a jaki zabawny był tam...." - kolega i koleżanka zaczęli mówić jedno przez drugie. A ja... jeśli jeszcze czasem bywało mi przykro, że nie bawię się już w kręcenie filmów, to właśnie przykro mi być przestało. Bo rozumiem, że takie proste spisywaczki cyferek jak ja bez problemu można zamienić na młodsze, tańsze, milsze, ładniejsze i zdolniejsze, ale... tego, że telefon Mecka tak po prostu milczy, nie jestem w stanie pojąć.
(16.09.2014)
- Wiesz... - powiedziała mi kiedyś Martyna, moja trenerka z Teamu ASA - Biegiem po Zdrowie. - Znam sporo osób, którym bieganie otworzyło nowe perspektywy zawodowe.
To było w czasach, gdy po wielu miesiącach bezrobocia dojrzałam do rezygnacji z pracy w branży filmowej. Nie miałam wtedy jeszcze jasnej wizji tego, co mogłabym robić. Bo niby co mogłaby robić prawie czterdziestoletnia humanistka (z wykształcenia polonistka i filozofka) po kilkunastu latach kręcenia filmów, seriali i teatrów TV? Wiedziałam, że jakkolwiek bogata i imponująca jest moja "filmografia", dla normalnego pracodawcy nigdy nie będę poważnym kandydatem na pracownika. No więc nie miałam jasnej wizji swojej przyszłości zawodowej, ale byłam przekonana co do jednego: chciałam, by nowa praca tak jak poprzednia miała związek z moimi pasjami. Tak się złożyło, że od dwóch lat na szczycie moich pasji znajduje się bieganie i (nie ma się co czarować) to pewnie ten fakt zadecydował, że w połowie maja moje CV doczekało się odzewu od ludzi z sieci sklepów New Balance i zatrudniona zostałam na stanowisko sprzedawcy w sklepie w Galerii Mokotów. Tak, wiem, wszyscy mi powiedzą, że praca sprzedawcy to nic takiego, ale... nie ukrywam i nigdy nie ukrywałam, że dla mnie było to olbrzymie wyzwanie i prawdziwa rewolucja. O tym, przez jaką gamę stanów emocjonalnych przeszłam w związku z tą zmianą, doskonale wiedzą ci, którzy przez ostatnie 4,5 miesiąca mieli okazję ze mną biegać. Wiedzą oni również - choć to niektórym wyda się nieprawdopodobne - że praca sprzedawcy stała się dla mnie w wielu momentach źródłem satysfakcji. Zwłaszcza, gdy sprzedaż dotyczyła kolekcji biegowej. Cieszyli mnie ludzie, którzy wyrażali swe zadowolenie, iż podczas dobierania butów biegowych trafili właśnie na mnie. Cieszyli mnie ludzie, którzy zadowoleni z wyboru wracali po więcej. Cieszyli mnie ludzie, którzy wracali, by przyznać mi rację (np. w związku z wybranym przeze mnie dla nich rozmiarem obuwia). Niektóre z tych osób z pewnością na długo zapamiętam wraz z zakupionym przez nich modelem.
- Czy poznaje mnie pani? - zagadnął mnie kiedyś pewien klient.
- No jasne - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. W końcu spędził w "moim" sklepie sporo czasu i sporo czasu przegadaliśmy o jego planach maratońskiego debiutu i kupowaliśmy buty dla jego kolegi przez telefon. - Wybraliśmy "Bostony", a dla kolegi "Nowe Jorki". I jak? Dobrze się sprawują? - zapytałam
- Tak. A teraz proszę wybrać coś dla naszych żon.
- Czy poznaje mnie pani? - ten sam klient zaczepił mnie na stoisku New Balance na expo w przededniu 36. Maratonu Warszawskiego. Wszystkie symptomy związane z debiutem na królewskim dystansie miał w pełni. "A jak się ubrać?", "a jak pobiec?", "a jak to?", "a jak tamto?"... Pogadaliśmy jakiś czas, a gdy już się zbierał...
- A wiesz... - (tak, tak, nie wiadomo kiedy, jakoś tak naturalnie przeszliśmy na ty) - ...nie spotkasz mnie już w Galerii Mokotów. Przeniesiona zostałam do nowego salonu New Balance w Arkadii.
- Wiem, zauważyłem... Byłem tam niedawno.
No właśnie... Bo moje ostatnie spotkanie z tym klientem odbyło się w dniu dla mnie bardzo wyjątkowym. W dniu gdy awansowana na zastępcę kierownika wzięłam udział w otwarciu największego sklepu New Balance w Polsce.
Taka sytuacja...
- Ojej, ale mi ciepło. Muszę usiąść - stwierdził wczoraj jeden z panów odwiedzających nasz sklep.
- Fakt - potwierdziliśmy. - Atmosferę mamy tutaj gorącą.
- Ale nie o to chodzi. Ciepło mi się zrobiło z wrażenia na widok tej biegowej ścianki.
No jak tak, to my się mu wcale nie dziwimy. Część biegowa New Balance - Arkadia to nasza prawdziwa duma.
- Wiesz... - powiedziała mi kiedyś Martyna, moja trenerka z Teamu ASA - Biegiem po Zdrowie. - Znam sporo osób, którym bieganie otworzyło nowe perspektywy zawodowe.
I miała rację. Dziś - doceniona za swoją pracowitość, sumienność i zaangażowanie - czuję się jedną z takich osób. Nawet jeśli jeszcze czasem ręce drżą i serce mocniej wali, gdy pojawia się jakaś filmowa propozycja nie do odrzucenia. Nawet jeśli jeszcze czasem zdarza mi się trafić na pokaz filmu, przy którym pracowałam i znaleźć w nim jakąś cząstkę siebie. Nawet jeśli czasem zdarza mi się spotkać z ludźmi z branży filmowej i przypomnieć sobie wspólnie spędzony czas - po brzegi wypełniony intensywnymi emocjami. Nawet jeśli...
Wchłonięta, przetrawiona i wysrana. Takie mniej więcej odczucia
towarzyszą mi po obejrzeniu premierowego pokazu "Między nami dobrze
jest" Grzegorza Jarzyny. Przy czym niewiele to ma wspólnego z samym
"widowiskiem filmowo-teatralnym", a raczej z... Zresztą... nieważne...
Dzisiejsze zmęczenie, kilka kieliszków wina i świadomość, że jutro na
nogach będę od 5.00 do nieskończoności, nie pozwalają mi dłużej
rozkminiać tego stanu emocjonalnego. Nie pozostaje mi nic innego jak
wskoczyć w "swoją pościółkę w prosiaczki i... chrapś, chrapś...
Strasznym jestem śpiochem".
(29.09.2014)
Tak właśnie napisałam niedawno na swoim prywatnym profilu na fejsie. Rozkminka mojego stanu emocjonalnego z tamtego wieczoru była jednak zupełnie banalna. Ot po prostu w tamtym miejscu i w tamtym gronie poczułam się jak ktoś zupełnie obcy. Poczułam, że to już nie jest mój świat.
Moja Córa jakiś czas temu szarpnęła sie na buty New Balance (raczej nie z najnowszej serii) i wystawia im opinię" Najwygodniejsze buty jakie kiedykolwiek miałam! super!" Do tego przyznaję: baaaardzo ładne!! Nie biegam, ale może jak kiedyś i ja się szarpnę.. to zacznę biegać? Kusi mnie....;)
OdpowiedzUsuńmmadziulak