piątek, 13 czerwca 2014

jeszcze jeden jubileusz

Pamiętacie pana, o którym pisałam na początku poprzedniej notki? No więc parę dni temu znowu wpadł do "mojego" sklepu.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, które niedawno pan miał! - zagaiłam.
- Dziękuję. A wy tu tak witacie wszystkich stałych klientów? - zapytał.
- Nieee... - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Pana zapamiętałam przez to, że miał pan urodziny kilka dni przede mną - dodałam. Również zgodnie z prawdą. Ale już nie zagłębiałam się w szczegóły. Jak ten, że pamięć mam przedziwną i że płacili mi kiedyś za nią producenci filmów i seriali. Oraz jak ten, że ciężko nie pamiętać o kimś, o kim się pisało na blogu.

No dobra. Dość. Dziś wcale nie miałam pisać o sobie ani o panu Rafale, lecz o zupełnie innym czerwcowym bliźniaku. Bo dziś mija okrągły rok, odkąd... Ale po kolei.

W zeszłym roku, wczesną wiosną, natknęłam się przypadkiem na Facebooku na stronę "Biegam na Tarchominie". "Ooo... to super, że oprócz mnie ktoś tutaj biega" - pomyślałam, ale ponieważ wówczas byłam jeszcze fejsowym dzikusem, nawet nie chciało mi się zostawiać żadnych komentarzy, lajków czy innych polubień. Drugi raz wpadła mi w ręce ta strona tuż po I Orlen Warsaw Marathon. Moją uwagę przykuła wówczas seria zdjęć jej autora (Jacka Bułyka) w towarzystwie mamy, żony i malutkiej córeczki z imprezy, w której ja sama brałam przecież udział. Twarz Jacka wypatrzyłam też na zdjęciu grupy na 04:30, w której biegło parę znajomych osób, a którą prowadził mój trener Filip. Temat do rozmów pojawił się więc mimo woli. I tak od słowa do słowa nawiązała się znajomość (póki co tylko internetowa), a ja zostałam stałą bywalczynią strony "Biegam Na Tarchominie". Zresztą stałych bywalców przybywać tam zaczęło z każdym dniem. Aż wreszcie Jacek rzucił pomysł, by umówić się na jakiś wspólny trening i poznać się osobiście. Nie musiał nas zbyt długo przekonywać. 13 czerwca 2013 roku odbył się 1. biegowy czwartek BNT. O 21.00 pod pocztą na Nowodworach zjawiło się 12 osób.

Jedenastu apostołów biegania na Tarchominie. Dwunasty, czyli sam prezes Jacek, na zdjęciu - jako fotograf - jest nieobecny. Nieobecni nie mają racji? Nie, nie... Prezes ma zawsze rację ;)

Parostatkiem w piękny rejs...
Popłynęliśmy razem stateczkiem - 8-kilometrową trasą, dzięki której Maciek Zieliński wygrał niegdyś jeden z pierwszych konkursów BNT. Tempo było konwersacyjne (w końcu miał to być bieg zapoznawczy) i do dziś pamiętam, iż konwersacja ze Zbyszkiem Mamlą przyniosła wiedzę, że mamy wspólnego znajomego - że mój były sąsiad biega w barwach Truchtu Tarchomin Team. Zresztą... Czas pokaże, że takie tempo zdominuje kolejne biegowe czwartki BNT, a ich idei bliżej będzie do idei obiadów czwartkowych (z tą tylko różnicą, że nie wykluczą kobiet) niż do morderczych treningów. Ot, zamiast spotkać się na pogaduchy przy piwie my prowadzić będziemy biegowy klub dyskusyjny.

Dziś (w piątek 13-go!!!) mija dokładnie rok. W tym czasie dzięki zaangażowaniu Jacka grupa rosła w siłę, dorobiła się własnych koszulek, zaczęła pojawiać się dość licznie na wielu imprezach biegowych (nie tylko w Warszawie), wzięła udział w licznych konkursach, w których do wygrania były pakiety startowe, różne gadżety bądź garderoba biegowa załatwione przez prezesa, zyskała wsparcie firmy Nessi - Odzież Sportowa, a ostatnio także sklepu Fast Foot... Przez rok funkcjonowania czwartków z BNT środowisko biegowe na Tarchominie bardzo się zintegrowało, wiele nowych osób odkryło w sobie talent biegowy, wiele zyskało motywację do regularnego trenowania, wiele poprawiło znacząco swoje wyniki... No i przede wszystkim... zaczęliśmy się spotykać prywatnie: wspólne wypady do knajpy (naszą specjalnością okazało się karaoke), wspólne sylwestry, wspólne wyjścia do kina i na koncerty, jeden z reprezentantów BNT był nawet moim i męża bożonarodzeniowym niespodziewanym gościem... Powstało kilka par i zawiązało się wieeele przyjaźni. Wsparcie, którego udzielała sobie grupa, w wielu przypadkach nie ograniczało się tylko do wsparcia sportowego. Chyba nie przesadzę, jak napiszę, że niemal w każdej sytuacji niemal każdy mógł tu liczyć niemal na każdego.

Dziś mija dokładnie rok, ale huczne obchodzenie urodzin BNT mamy już za sobą. 5-go czerwca, podczas okrągłego 50. biegowego czwartku, Jacek zorganizował wielką fetę. Oprócz osób, które z mniejszą lub większą częstotliwością przywdziewają charakterystyczne białe lub zielone koszulki, pojawili się biegacze reprezentujący Zabieganych Po Uszy, Trucht Tarchomin Team, Pączki Tarchomin Team, Night Runners i wielu, wielu innych. Myślę, że przybyli oni pod pocztę na Nowodworach (tak jak i godzina 21.00 miejsce zbiórki pozostało bez zmian) nie tylko po to, by wylosować jedną z wielu nagród (zdaje się, że było ich ponad 50), które Jacek zdobył od wspierających nas firm.

Jak napisał Jacek: 88 biegających marynarzy i jeden pies na statku podczas 50 treningu BNT :)

foto by Endomondo
Z osób, które były na pierwszym treningu, pojawiła się równo połowa. Spośród ważnych w historii BNT postaci zabrakło mojej Emilki, zabrakło Radka Selke... No i przede wszystkim zabrakło Maćka - autora trasy, po której poruszaliśmy się i tym razem. Cóż... Maciek z powodów zawodowych wydeptuje teraz biegowe ścieżki w Wiedniu. Mam nadzieję, że znajdzie tam sobie jakąś namiastkę BNT i że jak najszybciej ściągnie do siebie żonę i dzieci. Bo bardzo za sobą tęsknią.

Foto by najwspanialsza i niezastąpiona Ewa Kiec.
Więcej zdjęć znajduje się tutaj.
O mały włos (ach ten niełaskawy grafik...) na wielkiej fecie nie byłoby również mnie. Ale... jak to napisałam 3-go czerwca: Zaczęłam robić w pracy podchody, żeby się zamienić i w najbliższy czwartek iść na rano. No bo jak to? Byłam w elitarnej grupie inaugurującej czwartki z Biegam Na Tarchominie a miałoby mnie nie być na jubileuszu??? W trakcie podchodów okazało się jednak, że grafik w międzyczasie uległ zmianie sam z siebie. Ot, takie zrządzenie losu.
Choć... Patrząc na zdjęcie obok, zaczynam podejrzewać, że to nie los mi dopomógł, ale... Tak jak niedawno babcia wymodliła mi pracę, tak teraz moją obecność wymodlił Kuba Bez Fejsa, który na nasze biegowe czwartki przybiega specjalnie aż z Bielan. Kuba to jedna z moich ciekawszych BNT-owych znajomości, pełna tak dziwnych zbiegów okoliczności i  niespodziewanych przypadków... Znajomość, która zaczęła się od burzliwej dyskusji muzycznej, w której fani Iron Maiden (m.in. on) starli się z przeciwnikami tego zespołu (m.in. ja).

Powinnam teraz napisać jakieś ładne i budujące zakończenie, ale... zamiast tego mam ochotę wkleić pewien filmik. Nie, nie... Nie ten, który niedawno zafundował nam Jacek (żałuję, że nie mogę go tu pokazać), ale ten ze sceną zamykającą "Underground". Bo niektórzy członkowie BNT lubią słowiańskie rytmy, a finałowe słowa filmu Kusturicy (te, które pojawiają się na planszy) znaczą tyle co: "Ta historia nie ma końca".


Tu można znaleźć fejsową stronę BNT, a fajne artykuły z BNT w roli głównej przeczytać można tu i tam.

2 komentarze:

  1. a zatem kolejnych lat, tak fajnych jak ten :)
    ps. bardzo ładnie wyglądasz. w zielonym też Ci do twarzy :))

    OdpowiedzUsuń