W ostatnich dwóch, a nawet trzech miesiącach stale śledziliśmy postęp prac w tym rejonie mając nadzieję, że w czerwcu stan ścieżek będzie pozwalał na bezpieczne i w miarę bezkolizyjne przeprowadzenie biegu. Jednak utrzymujące się opady deszczu w ostatnich tygodniach i w efekcie tego bardzo wysoki poziom wód w Wiśle z falą kulminacyjną pod koniec maja sprawiły, że trasa w rejonie Centrum Olimpijskiego uległa podtopieniu, a prace w pozostałym rejonie zostały spowolnione, lub wręcz wstrzymane.
W poczuciu odpowiedzialności za bezpieczeństwo uczestników podjęliśmy decyzję o przeniesieniu biegu na teren Parku Kępa Potocka. Zdecydowana większość uczestników cyklu GPŻ doskonale zna ścieżki tego parku, jednak pragniemy Was zapewnić – trasa jest całkowicie odmienna od dotychczasowych i może Was pozytywnie zaskoczyć. Zapewniamy też, że będzie liczyć dokładnie 15 km. Nawierzchnia niemal w 100 % asfaltowa, tylko krótki odcinek ( ok. 150m na rundzie ) jest szutrowy - wyjaśnili organizatorzy, na dowód załączyli zdjęcia obrazujące, w jak katastrofalnym stanie znajduje się pierwotnie wytyczona trasa i udostępnili mapkę nowej, na której do wykonania zaplanowano 4 pętle. Nie powiem, żebym była uszczęśliwiona kolejnymi zawodami na Kępie Potockiej, ale sama przecież narzekałam niedawno, że budowy w Warszawie idą bardzo wolno i w związku z tym byłam w stanie pojąć to, że inaczej się nie dało. Wsiadłam więc przedwczoraj około 13.40 na rower i już o 14.00 zjawiłam się w biurze zawodów.
Czekam na Was na Kępie Potockiej. I zdradzę Wam w sekrecie, że babeczki też czekają. Sprawdziłam osobiście. Na zdjęciu uwiecznić postanowiłam Andrzeja Chomczyka ze sztukakadru.pl - nadwornego fotografa biegów organizowanych przez ENTRE.pl. W końcu nie można całe życie kryć się za obiektywem. |
- Wciąż nie ma Sylwka. Gdzie on jest? - kątem ucha usłyszałam zaniepokojony głos Pawła Zacha, koordynatora biegu. Kim jest pan Sylwek? Pan Sylwek (czyli Sylwester Karczewski) to człowiek, który odpowiada za oznaczenie trasy, a jego nieobecność to znak, że wciąż się z tym nie uporał. Brałam udział w wielu imprezach organizowanych przez ENTRE.pl, ale taka sytuacja nie miała miejsca nigdy wcześniej. "Niedobrze..." - pomyślałam.
Nie pamiętam dokładnie, ile minut minęło, gdy zjawił się wreszcie pan Sylwek. Na jego spokojnej zazwyczaj twarzy malowało się zdenerwowanie.
- Jestem Wam winien wyjaśnienia... - pan Sylwek chwycił za mikrofon i zaczął opowiadać, jak odpowiedzialna ze remont firma budowlana mimo umów i deklaracji na 200 metrach planowanej trasy zdjęła chodnik i zrobiła wykopki, jak w ostatniej chwili trzeba było zmienić trakcję pętli, jak w związku ze zmianami okazała się za krótka, jak musiał znaleźć gdzieś dodatkowe 1,5 km, abyśmy mogli przebiec obiecane 15 km, jak w związku z tym nie dało rady zrobić oznaczeń poszczególnych kilometrów, które ENTRE.pl robi zawsze...
Po tym przemówieniu pretensji do organizatorów nie miał raczej nikt. Właściwie to należały im się nawet słowa podziwu za zachowanie zimnej krwi i szybkie znalezienie wyjścia awaryjnego. Na żadne dyskusje nie było już jednak czasu, bo strzał z pistoletu padł, a niestrudzony pan Sylwek wsiadł na rower i pilotował nas, byśmy się nie zgubili na tej naprędce zmodyfikowanej trasie.
Co mogę napisać o samym biegu? Bieg jak bieg... Czasem ktoś wyprzedził mnie, czasem ja wyprzedziłam kogoś. Czasem ktoś zdublował mnie, czasem ja zdublowałam kogoś. Gdzieś w połowie drogi na rowerze minął mnie pan Sylwek i przypomniał o konieczności liczenia okrążeń. Dzięki temu, że trasa składała się z pętli, dość często widywałam męża, który (naprawdę nie wiem, co mu się stało) postanowił przyjechać na Kępę, by mi pokibicować. Na ostatnim okrążeniu zaś wsiadł mi na ogon (a zarazem na ambicję) jakiś mężczyzna, przez co odnalazłam w sobie dość sił, by przyspieszyć i nie dać mu się wyprzedzić aż do samego końca. Nawet usłyszałam potem od niego słowa podziękowania za nadanie dobrego tempa (no no no... to się porobiło... ja jako zając...).
- A teraz metę przekracza kolejna pani. Małgosia, która przed biegiem pomagała nam jako wolontariuszka - po dość ostrym finiszu usłyszałam głos Pawła Zacha. Ja odczytałam te słowa jako podziękowanie, a dla Was stanowić one mogą wyjaśnienie, dlaczego na Kępie Potockiej zjawiłam się już o 14.00, mimo iż bieg zaczynał się dopiero o 18.30.
Szczerze mówiąc, nie napracowałam się specjalnie jako wolontariuszka, a moja pomoc dotyczyła głównie części imprezy przeznaczonej dla dzieci i młodzieży. I powiem Wam, że nie żałuję, iż swój wolny od pracy dzień przeznaczyłam na wolontariat. Bo miło było spędzić ten czas w zacnym gronie innych wolontariuszy i organizatorów - to jedno. I - to drugie - dobrze było się przekonać na własne oczy, że... ach ta dzisiejsza młodzież... nie jest taka straszna, jak ją malują. To naprawdę fajne dzieciaki, które nie tylko siedzą przed kompem i telewizorem. Z przyjemnością obserwowałam, jak się ścigają i jak sobie nawzajem kibicują. "Dawaj, Danka!", "Szybciej, Marianka!" - doping wśród dziewcząt z rocznika 2000-2001 był wyjątkowo gorący. Ostatecznie w kategorii tej zwyciężyła Marianna Paruszewska - rówieśniczka i imienniczka mojej chrześnicy. Myślałam nawet, że w związku z tym będzie to dobry moment, by napisać coś o sportowej karierze mojej Marianki i o jej niechęci do zawodów dla dzieci i młodzieży, ale... chyba zostawię to sobie na jakąś inną okazję. Bo wpis i tak zrobił się już długi, a ja chciałabym jeszcze przytoczyć parę liczb.
- Ciekawe, czy wygra Polak? - gdy siedzieliśmy w biurze zawodów, zastanawiał się jeden z wolontariuszy, Hubert.
- Jakiś Polak z pewnością wygra. Chyba nie startują tu reprezentanci innych krajów - zażartowałam z niego, wiedząc, że na myśli ma bardzo konkretnego Polaka - dobrze znanego w warszawskich kręgach biegowych Sebastiana Polaka, zwanego Słonikiem.
I rzeczywiście po trzecim indywidualnym zwycięstwie cały cykl wygrał Polak. Ba, zwyciężyło nawet dwoje Polaków, bo wśród kobiet zwyciężczynią okazała się Ilona o tym samym nazwisku.
Tutaj znajdują się pełne wyniki cyklu. |
A jeśli o mnie chodzi...
06.04.2013, bieg 1: Kępa Potocka.
Miał być pierwszy w tamtym sezonie bieg wiosenny, a wyszedł ostatni zimowy (http://www.bieganie.pl/?show=1&cat=7&id=5092). Zamiast medalu na mecie dostałam kubeczek "zbieracze endorfin". Właśnie piję z niego kawę :)
02.05.2013: Bieg Flagi, Cytadela. Na zdjęciu może nie widać, ale wbiegam z potwornym bólem. Wtedy myślałam, że nabawiłam się kontuzji kolana. Najprawdopodobniej była to jednak klasyka gatunku: pas biodrowo-piszczelowy. A ja... niestety... zamiast jechać potem do domu, musiałam wsiąść w samochód i jechać na nocne zdjęcia do pracy. Kontuzja wyłączyła mnie z biegania na 3 tygodnie.
09.06.2013: bieg 4, Nad Wisłą.
W dzień między swoimi urodzinami a imieninami podczas losowania nagród zgarnęłam buty biegowe Puma. A potem z gromadą Zabieganych Po Uszy poszliśmy na piwo i przeżyliśmy gradobicie :) (fotorelacja znajduje się tutaj)
W wielu różnych miejscach i w wielu różnych momentach przytaczałam wspomnienia z zeszłorocznej edycji Grand Prix Żoliborza. Nigdy jednak nie chwaliłam się żadnymi zeszłorocznymi cyferkami. Bo i nie było czym. W klasyfikacji generalnej w kategorii K-30 zajęłam 7. miejsce na... 7 sklasyfikowanych pań, a w open kobiet wraz z innymi dziewięcioma paniami zajęłam ostatnie 20. miejsce na 29 sklasyfikowanych pań.
Z tegorocznej edycji jednak pozostanie mi w pamięci nie tylko wiele wspomnień (jak choćby te, które w notkach "biegowa kuroniówka" i "pętla" opisałam na blogu), ale również świadomość progresu. W kategorii K-30 miejsce zajęłam, co prawda, dopiero dziewiąte, ale za to na 16 sklasyfikowanych pań. Gdybym startowała w kategorii K-20, ze swoim zbiorczym wynikiem (02:38:22 brutto) byłabym piąta, a gdybym startowała w kategorii K-40, byłabym trzecia. W rezultacie w klasyfikacji open kobiet na 33 panie byłam 15.
- O! Ty też na rowerze! - mijając nas, krzyknął do mnie jeden z uczestników GP Żoliborza, któremu przed zawodami osobiście wydałam pakiet startowy, a który okazał się potem zdobywcą 3. miejsca w M-40 (biegający po sąsiedzku Andrzej Ignatowicz, Trucht Tarchomin Team). No właśnie... Czemu ja na zawody biegowe pojechałam rowerem, a nie - by oszczędzić nogi - komunikacją miejską? Może powinnam wyjaśnić to jakoś racjonalnie. Tak jak racjonalnie wyjaśniłam to, dlaczego na Kępę Potocką przybyłam kilka godzin przed zawodami. Ale... wyjaśnienia nie mam żadnego. Duathlonu póki co nie planuję. To jeszcze nie ten etap progresu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz