czwartek, 5 czerwca 2014

kolaż

Było ostatnio coś o konkursie, z którego się wycofałam. Było ostatnio coś o New Balance. Dziś zaś będzie o konkursie, w którym do wygrania były buty New Balance. Nie, nie zwyciężyłam w nim (nagrodę sprzątnęła mi sprzed nosa pewna aktorka), ale pozostał mi po nim opis mojego najtrudniejszego biegu.

Biegałam grzecznie w weekend, a i owszem... W sobotę pokonałam najtrudniejszy bieg w cyklu "Wieliszewski Crossing", a w niedzielę odbębniłam czwartą zmianę w Accreo Ekiden - sztafecie, której trudność polega na tym, że moja słabość nie tylko obciążyłaby mnie, ale i całą drużynę. A jednak nie były to najcięższe biegi w moim życiu. Za najbardziej fatalny uważam start w IV Półmaratonie Szakala.
Był październik roku 2013. Praca rzuciła mnie do Łodzi. Gdy tylko dowiedziałam się o swoim wyjeździe, natychmiast przeszukałam internet, by namierzyć w okolicach jakieś imprezy biegowe i treningi. Porównałam je potem ze swoim grafikiem i... bingo! Wypatrzyłam, że w tamtejszych Łagiewnikach odbywa się bardzo interesujący półmaraton. Wiedziałam, że nie będzie on należał do łatwych. W końcu teren, na którym położony jest Las Łagiewnicki, nie na darmo nazywa się Parkiem Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich. Do tego mąż, którego namówiłam na wizytę w Łodzi i strzelenie przy okazji półmaratońskiego debiutu, dokładnie przeanalizował trasę i ostrzegał, że miejscami bieg będzie miał charakter niemal górski. Ale co tam... Miałam już na koncie niejeden półmaraton. Ba, na koncie miałam nawet dwa maratony, więc jakiś tam Szakal nie wydał mi się groźny.
Z początku szło mi nawet nieźle. Przepiękne okoliczności przyrody i pogody (polska złota jesień pełną gębą) oraz wzniesienia wznoszące się bardziej lajtowo niż warszawska Agrykola nie zwiastowały niczego złego. Aż tu... Przede mną wyrosła ściana. Nie taka psychologiczna jak ta maratońska, lecz jak najbardziej dosłowna. Podbieg, który zobaczyłam przed sobą, był niemal pionowy. Bluzgnęłam coś pod nosem i powoli zaczęłam się gramolić, łudząc się przy okazji, że jak dostanę się na szczyt, to potem będzie już tylko z górki. Niestety. Gdy podbieg został zdobyty, przed sobą zobaczyłam taki sam niemal pionowy zbieg, a potem kolejny taki sam niemal pionowy podbieg.
Po pokonaniu tych parowów zmęczona byłam jak nigdy, a tu przede mną do pokonania jeszcze prawie połowa dystansu. Aby ją sobie osłodzić, skupiłam się na podziwianiu krajobrazów. I w ten sposób... zaliczyłam ze trzy gleby (w tym raz bardzo boleśnie padłam na kolana). Gdyby nie to, że byłam w głębokim lesie, a jedynym środkiem transportu, jaki znajdował się w zasięgu wzroku, były moje własne nogi, zeszłabym z trasy.
Niemniej... bieg ukończyłam. Z wynikiem o prawie 30 minut gorszym od życiówki w półmaratonie ulicznym. Rezultat ten mówił sam za siebie, a przy okazji utarł mi to nosa i był prawdziwą lekcją pokory.


 (Powyżej słynne parowy w Łagiewnikach i seria moich najbardziej kompromitujących biegowych zdjęć. Proponuję prześledzić trakcję niebieskiego króliczka i pary w czerwonych koszulkach.)

No właśnie... New Balance, pokora... Myślałam, że cała sztuka bycia sprzedawcą opiera się na umiejętności obcowania z kupującymi, na znajomości produktów, które się oferuje oraz na dbałości o ład, porządek i ekspozycję w sklepie. Tymczasem każdego dnia pokornie uczę się nowych rzeczy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Cieszą mnie małe sukcesy i klienci, którzy albo ulegają mojej sile perswazji albo w odpowiedzi na mój uśmiech i zaangażowanie są po prostu mili. Odnotowuję sobie gdzieś różne historie. Jak tę z panem, który za moją pomoc chciał mi wręczyć napiwek (?!?), jak tę, którą niedawno opisałam na fejsie.

Siedziałam sobie wczoraj w "moim" sklepie (to znaczy stałam, bo w "moim" sklepie się nie siedzi) i zajmowałam się jedną z moich syzyfowych prac (tak, tak... tak to właśnie wygląda: robię coś, porządkuję, układam i kiedy wydaje mi się, że jestem bliska końca, do sklepu wpada tłum ludzi, a potem trzeba zaczynać wszystko od początku), gdy do środka wszedł jakiś mężczyzna. Zgodnie ze standardami obsługi klienta (których - o tym ciii... - nie opanowałam jeszcze do perfekcji, bo muszę przecież pozostawić sobie miejsce na improwizację) oderwałam się od roboty, wygłosiłam formułkę powitania, po czym...
- Ojej, to ty... Cześć... - dorzuciłam mniej formalne powitanie.
- Ojej, to ty... Cześć... - niemal równocześnie ze mną wyrzucił z siebie mężczyzna. A był nim nie kto inny jak Adam Klein - redaktor naczelny portalu bieganie.pl. - Ledwo cię poznałem.
- To normalne - zaczęłam się śmiać. - Ludzie, którzy spotykają się tylko na imprezach biegowych i treningach, często mają problem, by rozpoznać się w cywilu.
- No właśnie - potwierdził. - Zwłaszcza, że gdy cię zazwyczaj widywałem na treningach, byłaś w zimowych ubraniach.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę. Adam stwierdził, że to fajnie, iż tego rodzaju sklepy przyjmują do pracy ludzi biegających, a potem życzył mi powodzenia, poszedł na jakieś spotkanie, a ja znowu zaczęłam bawić się w Syzyfa.


No więc każdego dnia uczę się pokory, nabieram szacunku do niełatwej roli sprzedawcy, a w międzyczasie życie dopisało pewien epilog. Chłopak, który tak bardzo się chwalił swoim doświadczeniem w sprzedaży i udzielał mi genialnych rad w stylu "Nie ekscytuj się tak!", "Nie bądź nadgorliwa!", "Po co się tak starasz?", "Spokojnie, nie spieszy się...", "Tego i tak nikt nie doceni...", po zakończeniu okresu próbnego dostał wymówienie. Ewidentnie zabrakło mu tego czegoś na "p".

No więc odnotowuję gdzieś sobie różne historie. I rozpisałam się ostatnio na fejsie. Była anegdota z okazji Dnia Matki, była z okazji Dnia Dziecka. Było też coś w związku z szumnie obchodzoną w ciągu ostatnich dni 25. rocznicą wolności.

Sporo się mówi w ostatnich dniach o wolności. O tej wolności, której właśnie stuknęło 25 lat. Z tej okazji nawet wielki sportowiec - Robert Korzeniowski - zainicjował dziś bieg. "Bieg Wolności rozpocznie się 4 czerwca o godzinie 6:00 na Polu Mokotowskim. Robert Korzeniowski wystartuje od strony ul. Batorego na wysokości parkingu i wykona 12,5 okrążeń po 2 kilometry. Do biegu można dołączyć w każdym momencie. Mile widziane będą drużyny, które w sumie przebiegną 25 km, lub sztafety. Zachęcamy do włożenia ubioru w biało-czerwonej kolorystyce" - brzmi fragment opisu wydarzenia, lecz... Dziś nie skusiło mnie ani towarzystwo mistrza (bardzo go cenię, ale żeby zaraz się za nim uganiać?), ani miejsce (na Polu Mokotowskim byłam wczoraj na treningu z Teamem ASA - Biegiem Po Zdrowie, ten jeden raz w tygodniu mi wystarczy), ani tym bardziej pora. 6.00 rano? Gdybym, chciała tam dojechać ze swojego Tarchomina, to wstać bym musiała o 4.00. Słaba opcja, gdy w perspektywie ma się iść do pracy na popołudnie.
No więc stuknęło dziś 25 lat. Jedni się cieszą z wolnych wyborów, wolności słowa i wolnego rynku, inni wciąż twierdzą, że za komuny było lepiej, a ja... no cóż... Jeśli jest system polityczny, to jakikolwiek by on nie był, ciężko mi mówić o wolności. Bo zawsze się znajdzie jakieś "nie chcem, ale muszem" albo "chcem, ale nie mogem". A niewielką namiastką mojej wolności jest to, że mogę biegać, gdzie chcę, kiedy chcę i z kim chcę. Aby to uczcić wyruszam z domu około 9.00 w towarzystwie samej siebie, a pobiegnę tam, dokąd mnie oczy i nogi poniosą.


**********

Skoro zrobiło się tak politycznie, to... podczas dzisiejszego treningu wybrałam lewicę. To znaczy, po dotarciu do wału po raz pierwszy zdecydowałam się pobiec w lewą stronę, która - jak się zaraz okazało - jest bardziej dzika, nieokiełznana i nieujarzmiona niż strona prawa. Dziś nie będę jednak zamieszczać zdjęć wąskiej ścieżynki, na której ledwo się mieściłam, chaszczy wśród których się poruszałam, manowców, na które parę razy zeszłam, wysokich zroszonych traw, które momentami były wyższe ode mnie. Nie będę też zamieszczać zdjęć bujnej, soczystej zieleni, leniwie płynącej Wisły ani różnego rodzaju kwiecia, które pachniało i zachwycało kolorami. Dziś kilka zdjęć (wraz z opisami) tego, co zobaczyłam u kresu drogi:

 po lewej: "Mostek" przerzucony nad Kanałem Żerańskim.
po prawej: Nawet korciło mnie, żeby przejść nim na drugą stronę. Weszłam po drabince i... ta rdza szybko mnie zniechęciła. Kąpiel w Kanale Żerańskim nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej. 

po lewej: Elektrociepłownia Żerań to idealny przykład "starego" - tego sprzed 25 lat.
po prawej: Rdza, rdza i jeszcze raz rdza...

po lewej: Elektrociepłownia Żerań raz jeszcze. Na lewo ode mnie trasa tramwajowa, która prowadzi na Tarchomin. Dlaczego jej nie widać? Proste. Bo mimo wielu obietnic wciąż jej jeszcze nie ma.

po prawej: Rozkopany Most Grota. Skoro dziś się tyle mówi o byciu wolnym... Nie sądzicie, że ta i inne budowy w Warszawie idą bardzo... wolno?    
Rozpisałam się o tej wolności, a tak naprawdę oprócz systemu politycznego bardzo mocno ogranicza ją mój grafik. Nie jest on dla mnie zbyt łaskawy. Stąd moje posty na blogu wyglądają tak, a nie inaczej.

3 komentarze:

  1. :) posty wyglądają nadal ciekawie!

    OdpowiedzUsuń
  2. co do pracy....to uważam po 24 latach pracy wręcz przeciwnie-staraj się,a będziesz spokojna o swoją zawodową przyszłość :) nie mówię nadgorliwa ,tylko dobra w tym co robisz :)
    fajny blog,miło się czyta

    OdpowiedzUsuń