niedziela, 16 lutego 2014

rachunek sumienia


Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały


Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
 








Nie mieszkam w wysokiej wieży, lecz w bloku, który ma zaledwie dziewięć pięter (to nawet na solidny trening biegowy po schodach za mało). Nie mam żadnego parasola (a już tym bardziej takiego, który ochroniłby mnie przed nocą) - rzadko ich używam, a jeśli się jakiś trafi, to i tak gubię go natychmiast. Z pewnością natomiast, gdy tak siedzę sobie w domu, na odwrót i wspak bawię się słowami. Czytam, piszę, prowadzę fanpage mężowego Lorien, wiodę różne dyskusje, biorę udział w konkursach - zwłaszcza w tych, w których wykazać się trzeba umiejętnością składania słów... I ot na przykład jakiś czas temu natknęłam się na blogowy wpis pt. "Każdy biegacz to dupek". Wiem, że tekst napisany jest z przymrużeniem oka, że ma charakter humorystyczny, satyryczny i dużo w nim charakterystycznych dla tego gatunku uproszczeń i przesady, ale... tak jakoś naszła mnie ochota, by z nim podyskutować i coś w tej kwestii napisać. I to zupełnie serio.

Zarzut numer 1: Reguły ruchu drogowego mnie nie obchodzą.
Parę dni temu, podczas treningu Biegam Na Tarchominie, przebiegając dość liczną grupą przez pasy, minęliśmy dwóch policjantów.
- O jacy mili... Nawet nas nie zatrzymali - skomentowała to zdarzenie jedna z koleżanek.
- Przecież mieliśmy zielone światło - odpowiedziała inna.
- Ale nie wolno przebiegać przez pasy - padł wreszcie komentarz.
No dobra... Przyznaję się bez bicia. Nie znam biegacza, który nie złamałby żadnego przepisu ruchu drogowego. Ja sama nie jestem bez grzechu i nie zmieni tego faktu usprawiedliwienie, że robię to tylko wówczas, gdy nic mnie ani nikomu innemu nie grozi.

Zarzut numer 2: Przechwalanie się odpadającym paznokciem albo krwawiącymi sutkami.
Cóż... Widocznie jestem mało spektakularnym albo zbyt ostrożnym biegaczem, bo podczas mojej około półtorarocznej kariery biegowej krew się nie polała i tylko raz nabawiłam się odcisku (czym niniejszym się chwalę). Co więcej obracam się chyba wśród osób, które są równie mało spektakularne i równie ostrożne co ja. Bo większość z nich nigdy nie epatowała w moim towarzystwie takimi przypadłościami.

Zarzut numer 3: Bieganie po zatłoczonym chodniku.
Na moim osiedlu, na szczęście, chodniki są niezwykle puste, więc problem mnie nie dotyczy. Nie znam też chyba nikogo z zamiłowaniem do międzyludzkich slalomów. Ale rozumiem, że może być to irytujące. Mnie osobiście podczas różnego rodzaju imprez biegowych nic bardziej nie wkurza niż sytuacja, gdy grupka rozgadanych i niezwykle ślimaczących się znajomych blokuje całą szerokość trasy i zmusza do solidnego główkowania nad metodą wyprzedzenia ich. Że o stracie czasu nie wspomnę...

Zarzut numer 4: Bieganie jest dla egoistów i samotników.
No i to jest rzecz, z którą kompletnie się nie zgodzę. Po pierwsze dlatego, że daleka jestem od budowania stereotypów. A po drugie dlatego, że znam zbyt wiele osób, które biegać lubią towarzysko i tworzą różnego rodzaju grupy biegowe. Ot, chociażby moje osiedlowe Biegam Na Tarchominie... Team tworzą bardzo różne jednostki i na różnym stopniu zaawansowania. A jednak... Nawet ci bardziej wytrawni biegacze są w stanie trochę obniżyć swoje zwyczajowe tempo, a ci mniej wytrawni są w stanie nieco się podciągnąć tylko po to, by spotkać się razem w czwartkowy wieczór, pogadać o tym, co u kogo słychać, wymienić różnego rodzaju poglądy...

Zarzut numer 5: Medal dla każdego po wyścigu.
Może to faktycznie dziecinada, że za samo ukończenie biegu oczekujemy nagrody. I pewnie pogrąży nas - biegaczy fakt, że - dokonując opłaty startowej - sami za te medale płacimy. Ale... każdy może wydać swoje pieniądze, na co chce. Jedni kupią sobie fajki, inni skrzynkę piwa, a biegacze kupią sobie pamiątkowy medal. Jakby co, w wieku emerytalnym całą kolekcję sprzeda się na złom.

Zarzut numer 6: Męska dupa w legginsach.
To, czy ktoś się umie sensownie ubrać i dostosować garderobę do swojej sylwetki, zupełnie nie zależy od płci i od tego, czy ktoś biega czy nie. Mogłabym wyszukać w necie zdjęcia paru gustownie ubranych osób niebiegających. Mężczyzn w opiętych koszulkach, doskonale podkreślających olbrzymi brzuch i w za dużych spodniach, opadających mniej więcej do połowy tyłka... Dziewczyn w przykrótkich topach, spod których wystają tzw. miszelinki i w miniówkach, odsłaniających uda o średnicy, jaką mógłby się poszczycić Dąb Bartek... Mogłabym, ale... z czyjegoś wyglądu śmiać się nie wypada, a de gustibus non est disputandum.

Zarzut numer 7: Bieganie jest nudne.
Jeśli autor bloga nie biega, to co może wiedzieć na ten temat?
Ja jestem klasycznym bliźniakiem (mówię o znaku zodiaku), lubiącym zmienność i różnorodność, a jakoś rzadko nudzę się podczas biegania. Podczas gdy pseudo-zabawni luzacy i kpiarze na dłuższą metę nudzą mnie niemiłosiernie.

Zarzut numer 8: Umów się z biegaczem na piwo.
No nie powiem... Z tego punktu ubaw miałam po pachy. Zwłaszcza że przypomniałam sobie andrzejki, imprezę karaoke, Ladies Night i kilka pomniejszych posiadówek w towarzystwie ludzi z Biegam Na Tarchominie. Zwłaszcza że przypomniałam sobie parę imprez, które Zabieganym Po Uszy przyniosły zaszczytne miano Zachlanych Po Uszy. Zresztą... co ja tu będę daleko szukać. Swoją ostatnią życiówkę na 10 km zrobiłam po dwóch dniach intensywnego imprezowania. I dziś też, wypiwszy wczoraj zdrowie Kuby, który urodził się w Walentynki, jestem na kacu i nie dotarłam na trening, na który iść planowałam.

Zarzut numer 9: Chwalenie się wynikami.
Jak świat długi i szeroki ludzie, żeby się dowartościować, przejawiają skłonności do chwalenia się: miejscami, w których byli, znajomościami i koneksjami, które udało im się zawrzeć, przedmiotami, które zdobyli lub kupili, przygodami, które im się przytrafiły, a wreszcie... osiągnięciami, które są wynikiem ich talentu/wysiłku/samozaparcia... Faktycznie, bywa to denerwujące. Zwłaszcza gdy samemu nie ma się na koncie równie spektakularnych powodów do zaimponowania całemu światu. I doskonale rozumiem, że kogoś mogą nie obchodzić moje osiągnięcia. Tak jak mnie mogą nie obchodzić osiągnięcia innych. Ale to, że związani ze sobą ludzie zdają sobie relacje ze swoich mniejszych i większych sukcesów, jest dla mnie czymś oczywistym. Na tym właśnie polega związek. Na wzajemnym zainteresowaniu. Nawet jeśli ona ma inna pasję niż on, a on inną niż ona. Więc... Przykro mi. Jeśli twoje sukcesy i twoje pasje nie obchodzą twojego partnera, to znaczy, że czas najwyższy go zmienić.

Zarzut numer 10: Zaproś kibiców na trening.
Nie mam takiego zwyczaju. Bo rzeczywiście mam wrażenie, że widok przebierających nogami biegaczy może nudzić. A jednak pamiętam sytuację, gdy parę osób z rodziny zjawiło się na Stadionie Narodowym, na mecie Maratonu Warszawskiego, by obejrzeć finisz mój, mojego brata i żony kuzyna - Emilki. W późniejszej rozmowie z nimi widziałam, że towarzyszyły im niesamowite emocje, że przeżyli to niemal tak samo mocno jak my. Jakiś czas później zaś usłyszałam od siostry ciotecznej - Ani:
- Wiesz... Przez to, że wy tak wszyscy biegacie, ja też już trochę zaczęłam. Ale dopiero widok was mijających metę na Stadionie Narodowym utwierdził mnie w przekonaniu, że powinnam zacząć robić to na poważnie. Bo tak fajnie wtedy wyglądaliście.

Zarzut numer 11: Zamykanie ulic z okazji biegów.
Cóż... my - biegacze nie mamy na to żadnego wpływu. Przebieg trasy planują organizatorzy, a ostateczną zgodę wydaje Urząd Miasta. Myślę, że to właśnie tam należy skierować swoje skargi i zażalenia.


Zarzut numer 12: Ciągłe gadanie na temat biegania.
I z tym się akurat zgodzę. Ja sama, choć przecież biegam, nie jestem w stanie wysłuchiwać bez końca tych biegowych planów, przechwałek, rozkminek, anegdot... Zarzut monotematyczności jest najczęstszym, jaki wysuwam pod adresem wielu biegających znajomych. Bo przecież życie ma jeszcze tak wiele różnych odsłon...

Jak już napisałam... Wiem, że tekst, na który właśnie odpowiedziałam, napisany jest z przymrużeniem oka, że ma charakter humorystyczny, satyryczny i dużo w nim charakterystycznych dla tego gatunku uproszczeń i przesady. Dużo jest też w nim tak bardzo nielubianej przez mnie generalizacji. Ale jedną chyba zaraz sama popełnię. Wkurzają mnie czasem biegacze (zwłaszcza ci nałogowi) jak mało kto, a zarazem... to właśnie wśród nich miałam okazję spotkać najbardziej serdecznych i najbardziej życzliwych ludzi. Właściwie... w tym niełatwym dla mnie okresie, gdy tak siedzę w swojej wysokiej wieży (wróć, w 9-piętrowym bloku), bezradnie przeglądając oferty pracy i na odwrót i wspak bawiąc się słowami, okazuje się często, że poza drobnymi wyjątkami tylko na biegaczy mogę liczyć. Ktoś z nich zawsze zagada, napisze, zadzwoni, doradzi, pomoże, pocieszy, zainteresuje się moją osobą, podrzuci jakieś ogłoszenie o pracę... Jeden ze znajomych biegaczy (i to wcale nie z tych najbliższych) zaproponował mi nawet opłacenie pakietu startowego na Półmaraton Warszawski, a brat i jeszcze dwaj inni koledzy założyli za mój udział w sztafecie. Brak kryzysu i apatii, o której pisałam poprzednio zawdzięczam nie tylko bieganiu, ale również ludziom, z którymi to robię.

Zarzut numer 13: I na koniec: Wiecznie uśmiechnięta twarz.
Jak każdego Polaka, nic nie wkurwia bardziej niż szczęśliwi ludzie mijani na ulicy. Co prawda wielu spośród biegaczy biega z typową „polską mordą”. Jednak czasem można spotkać takich wyszczerzonych od ucha do ucha.
Do tego jeszcze są w dobrej formie i szczupli.
No jak tu ich w ogóle lubić?

Jeśli dobrze rozumiem autora, zarzut ten tak naprawdę nie jest wymierzony przeciwko biegaczom, lecz przeciwko typowo polskim marudom i malkontentom, którzy nie potrafią czerpać radości z życia, a wszystko, co robią, opierają na chorej zawiści i zazdrości.

Skończony Idiota (bo takim nickiem sygnuje się autor bloga) jakiś czas później napisał pewnego rodzaju sprostowanie: "Dlaczego biegacze są tacy fajni?". Wpis ten nie doczekał się już takiej lawiny komentarzy i reakcji. Może dlatego, że nie był już tak zabawny, może dlatego, że zabrakło w nim szczerości, a może dlatego, że nic tak nie wzbudza entuzjazmu i nie rozpala dyskusji do czerwoności jak to, co negatywne.

2 komentarze:

  1. o, ten tekst nieźle narobił szumu:) czytałam go już jakiś czas temu i właśnie przypomniałaś mi, że do dzisiaj nie umiem określić swojego do niego stosunku! niby zabawnie i ironicznie, ale do teraz nie wiem, czy jednak nie było tam jakiegoś przegięcia i nie zrobiło się zbyt złośliwie. sam tytuł - rozumiem, ma zainteresować ludzi i sprawić, żeby czytali - ale jest już jakiś taki mocny, może niepotrzebnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. co do ubrania... to mi się od razu przypomniał pan półnagi, którego razem widziałyśmy w Krakowie :))) a na żadnego sportowca nie wyglądał ;)
    odnośnie reszty... myślę, ze podobne zarzuty można wystosować do wielu innych dziedzin sportowych (i nie tylko sportowych) bo jak ktoś coś uprawia (a nawet choćby ogródek), to chyba naturalne, ze rozmawia o swojej pasji, cieszy się z osiągnięć i nimi chwali. oczywiście fajnie jakby nie popadać w skrajności, to znaczy zauważać, ze życie to jeszcze coś poza tym.
    a medale... ja uważam, ze to super sprawa. nawet jeśli są z waszych pieniędzy i dla każdego, kto ukończy bieg. przecież czasem samo ukończenie jest sukcesem. żadnych pamiątek znikąd sobie nie przywożę, ale takie medale bym sobie zbierała :)

    OdpowiedzUsuń