piątek, 21 lutego 2014

serce na mapie

Za oknem już prawie wiosna. Coraz częściej zza chmur wygląda słońce, zamiast śniegu coraz częściej pada deszcz, a termometr od dłuższego czasu pokazuje temperatury powyżej zera. Powinnam więc i ja zacząć podgrzewać atmosferę, rozważyć udziały w wiosennych imprezach, zamknąć rozdział pt. "treningowa zima"... Tymczasem muszę się na chwilę cofnąć do połowy stycznia, do typowo zimowego dnia, kiedy odbył się XXXI Bieg Chomiczówki.

No więc... Biegłam spokojnym tempem, walcząc z mrozem, wiatrem i śniegiem, swoje pierwsze okrążenie, gdy moim oczom ukazała się znajomo wyglądająca sylwetka. Specyficzny krok, Buff założony w bardzo charakterystyczny sposób, do tego kręcąca się w pobliżu Justyna Kowalczyk (nie, nie... zbieżność nazwisk przypadkowa... na myśli mam jedną ze stałych uczestniczek Biegów Po Prawdziwej Warszawie)... Wniosek mógł być tylko jeden:
- Hej! Piotrze "Dziki"! - zawołałam, a postać się odwróciła.
Po krótkim powitaniu, po zapoznaniu się z żoną Dzikiego i przekonaniu się, że superlatywy, w jakich ją zawsze opisywał ("piękna" i "nadobna" należą do najczęstszych), nie były przesadzone, zagaiłam wreszcie...
- Jakaś cisza u was zapadła...
Nim zdążyłam dodać, że od wigilijnego Biegu po Prawdziwej Warszawie, w którym pobiec nie mogłam, minął już prawie miesiąc, a Rodzinne Biegi Górskie w Choszczówce, o których rozmawialiśmy w listopadzie, w ogóle nie doszły do skutku, Dziki zaprotestował:
- Wcale nie! Planujemy coś na 26-go stycznia.
- Ojoj... - zmartwiłam się. - Tego dnia mam zawody. Ale może się to uda jakoś zsynchronizować.
Wymieniliśmy z Piotrem jeszcze kilka słów, po czym stwierdziłam, że nie będę mu więcej zabierać energii. Odbiegając, usłyszałam tylko ostrzeżenie:
- Tylko nie narzucaj sobie zbyt dużego tempa na początku, bo opadniesz z sił i cię wyprzedzimy!
Z sił jednak nie opadłam, Dziki z małżonką mnie nie wyprzedził, a ogłoszenia na temat styczniowego biegu niestety się nie doczekałam. No cóż... Jedna jaskółka wiosny nie czyni.

Od spotkania z Dzikim minęły ponad trzy tygodnie. Był tradycyjny wtorkowy wieczór, kiedy to ja i reszta ekipy z Teamu ASA - Biegiem Po Zdrowie pozwoliliśmy się skatować Martynie podczas treningu. Wracaliśmy już powoli na Pole Mokotowskie, dotarliśmy do ul. Agrykola - do miejsca, gdzie zaczyna się jeden z najbardziej popularnych warszawskich podbiegów - i, jak to często bywa, zobaczyliśmy tłumek trenujących osób. A wśród nich... znajomo wyglądającą sylwetkę w charakterystycznym, nielanserskim stroju biegowym. Te spodnie dresowe, ten polar... Wniosek mógł być tylko jeden:
-  Hej! Rafale "Przewodniku"! - zawołałam, a postać uśmiechnęła się i zamachała do mnie.
Wymieniliśmy z Rafałem kilka słów, a gdy żegnaliśmy się na szczycie Agrykoli, dodałam:
- No to do zobaczenia w niedzielę na Walentynkowym Biegu po Prawdziwej Warszawie!
Bo... nie wspomniałam jeszcze, że w międzyczasie na fanpage'u BPPW Dziki zamieścił wpis:

Już niedługo ogłosimy XXI Walentynkowy Bieg po Prawdziwej Warszawie, odbędzie się w niedzielę, 16 lutego.
A tu mój miłosny bieg sprzed dwóch lat dla Jakże Pięknej Żony - dwudziestokilometrowe serce w Puszczy Kampinoskiej...




  

Spotkanie z Rafałem "Przewodnikiem" tylko mnie upewniło w prawdziwości tej zapowiedzi. Wszak... dwie jaskółki chyba wiosnę już czynią.

I tak... 16-go lutego o godz. 13.00 pod Pomnikiem Kopernika stawiła się duża grupa biegaczy. Byli wśród nich debiutanci, byli i starzy bywalcy... Byli ludzie zupełnie mi obcy, byli i dobrzy znajomi... Był nawet mój mąż - po raz pierwszy prawdziwie biegnący po Warszawie. Wkrótce każdy z uczestników zorientował się bądź umocnił w przekonaniu, że Dziki kocha nie tylko swoją żonę, a Rafał nie tylko wieczorne treningi na Agrykoli.


Spod Pomnika Kopernika udaliśmy się na północ. Przebiegliśmy kawałek Krakowskim Przedmieściem. Usłyszeliśmy coś o Bramie Uniwersyteckiej, poznaliśmy historię "Domu bez Kantów", zachwyciliśmy się hotelami: Europejskim oraz Bristolem i, nie docierając do tej najbardziej obleganej przez turystów części Warszawy, skręciliśmy w ulicę Karową. Tu poznaliśmy pierwszy tego dnia fakt z życia Rafała "Przewodnika" (bieg bez takiego faktu to bieg stracony), rzuciliśmy okiem na trzecią syrenkę warszawską i, spoglądając na tyły Pałacu Prezydenckiego, usłyszeliśmy mrożącą krew w żyłach historię o żonie namiestnika Zajączka, która ponoć, by zachować wieczną młodość, miała zwyczaj kąpać się we krwi zamordowanych dziewic. Potem Mariensztat, przeprawa Mostem Śląsko-Dąbrowskim na prawy brzeg Wisły....
Cóż... Gdybym chciała naszą wycieczkę opisać krok po kroku, zajęłoby mi to niezwykle dużo czasu, a i tak nie byłabym w stanie przedstawić tej trasy w sposób tak wyczerpujący i tak ciekawy, w jaki zrobił to Rafał. Zresztą urok Biegów po Prawdziwej Warszawie nie polega tylko na przekazywaniu i zdobywaniu pewnych informacji. Na ten urok składa się również fakt, że informacje te zdobywamy w trakcie biegu. To naprawdę wymaga niezwykłej kondycji. Nie tylko fizycznej, ale i intelektualnej. Sztuka chłonięcia wiedzy, gdy ciało zmuszane jest do wysiłku, naprawdę nie jest łatwa. Na ten urok składają się również osobowości organizatorów. Mówią jaskółki, ze niedobre są spółki? Bzdura! Gdy tak patrzę sobie na ich wiecznie uśmiechnięte twarze, gdy tak słucham sobie "zadyszanych" opowieści Rafała i dykteryjek dopowiadanych przez Piotra, uświadamiam sobie za każdym razem, że gdyby nie ta spółka, nie byłoby takich biegów w Warszawie.
Urwę więc opis trasy tam, gdzie go urwałam. Zwłaszcza, że już chyba wstęp do notki pokazał, iż w przypadku XXI Walentynkowego Biegu po Prawdziwej Warszawie o coś innego niż o zwiedzanie mi chodzi. Urwę więc i, dokonując olbrzymiego skrótu, wrócę pod Pomnik Kopernika, gdzie zakończyliśmy wycieczkę i - zgodnie z tradycją - wzięliśmy udział w konkursie z wiedzy, którą podczas biegu do głowy kładł nam Rafał. Nagrodą jak zwykle były przepiękne witrażowe medale wykonane przez osoby z autyzmem, podopiecznych Stowarzyszenia Terapeutów. Tym razem dwoje z nich - Iza i Grzesiek - odwiedziło nas, by nam te medale wręczyć.


Przypomniał mi ostatni BPPW, że nieuchronnie się starzeję. Nie, nie dlatego, że nie nadążałam za grupą (mimo iż Rafał, który szlifuje obecnie formę na Półmaraton Warszawski, nadał trochę szybsze tempo niż zawsze, cały czas obstawiałam przody). Konkurs wiedzowy pokazał jednak, że - choć bardzo się starałam - nie wszystko usłyszałam, nie wszystko przyswoiłam, nie wszystko zapamiętałam, a nawet jeśli znałam odpowiedzi, to nie miałam ani dość refleksu, ani dość młodzieńczej siły, by się z nimi przebić. Medalu nie zdobyłam też w losowaniu, które w Biegach po Prawdziwej Warszawie było nowością. Ale przecież nie medale są w tym wszystkim najważniejsze. Zwłaszcza, że już chyba wstęp do notki pokazał, jak również jej rozwinięcie, iż tu naprawdę biega o coś zupełnie innego.

Po biegu wracaliśmy z mężem do domu autobusem. Tym samym, do którego wsiadł Grześ, który przed chwilą tak dzielnie rozdawał medale. Usiadł on przy oknie, zapatrzył się w jakieś znane tylko sobie miejsce, a po jego twarzy błądził tajemniczy uśmiech. Pomachałam do niego, gdy przypadkiem znalazłam się w zasięgu jego wzroku, a on mi odmachał. Rytuał ten powtarzał się co parę minut, aż do momentu, gdy musieliśmy z mężem wysiąść i pożegnać się z Grzesiem na dobre.
Zastanawialiśmy się potem, o czym on tak rozmyślał, co mógł oznaczać jego uśmiech, czy czuł się szczęśliwy i czy jego szczęście możemy rozpatrywać w naszych kategoriach.
Zastanawialiśmy się też, dlaczego Rafał i Piotr wciąż upierają się, by biegi były bezpłatne, dlaczego nie chcą chociaż symbolicznej opłaty wpisowej. Przecież nikt nie miałby o nią pretensji, wiedząc, że idzie na słuszny cel. Albo jeśli nie w ten sposób, bo Dziki wciąż twierdzi, że na nikim nie chce wywierać presji, to może do konkursowej puli dorzuciliby medale, które byłoby można kupić sobie na pamiątkę. No zastanawialiśmy się... Bo nastał wielki biegowy boom, na którym coraz więcej osób próbuje się dorobić. Bo walentynkowy weekend to kolejny wspaniały powód, by sięgnąć ludziom do kieszeni i uszczuplić ich portfele. Więc jak to się stało, że jednak znaleźli się ludzie, którzy wciąż mają przed tym skrupuły? Odpowiedź na to pytanie kryje się, być może, gdzieś tu:

Podczas dzisiejszego Walentynkowego Biegu Po Prawdziwej Warszawie panowała prawdziwie miłosna atmosfera. Rafał Przewodnik zdradził nam, gdzie w jego szkolnych czasach chodziło się na pierwsze randki, witrażowe medale, wykonane przez podopiecznych Stowarzyszenie Terapeutów, wkomponowane miały serduszka, serduszka narysowane były na numerach startowych, a niektóre dziewczyny namalowały je sobie na policzkach. Do tego, jak zawsze, kochaliśmy bieganie, kochaliśmy Warszawę... A wszystko to przypieczętowaliśmy takim oto wielkim sercem. I liczba kilometrów (14) była prawdziwie walentynkowa :)



I tak... 16-go lutego około godz. 15.00, narysowawszy na mapie olbrzymie serce łączące dwa brzegi Warszawy, pod Pomnikiem Kopernika swój bieg zakończyła duża grupa biegaczy. Byli wśród nich debiutanci, byli i starzy bywalcy... Byli ludzie zupełnie mi obcy, byli i dobrzy znajomi... Był nawet mój mąż - po raz pierwszy prawdziwie biegnący po Warszawie. Każdy z uczestników zdążył już się zorientować bądź umocnić w przekonaniu, że Dziki kocha nie tylko swoją żonę, a Rafał nie tylko wieczorne treningi na Agrykoli. Bieganie, Warszawa, podopieczni Stowarzyszenia Terapeutów, BPPW-owicze... Naprawdę gorące, wielkie i pojemne trzeba mieć serce...

od niedzieli tak jakoś mi się nuci...

PS. A na marzec Dziki zapowiedział aż dwa Biegi po Prawdziwej Warszawie. W tym primaaprilisowy. No... to dopiero będzie wiosna. Nie tylko kalendarzowa. I mam nadzieję, że nie będę musiała nic już o żadnych jaskółkach pisać. Ani tym bardziej o powrocie zimy.

PS.2. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o miejscach, które pokazał nam Rafał, to polecam fotorelację z serwisu zdrowisportowi.Wykorzystane zaś przeze mnie zdjęcia pochodzą z galerii dostępnych na fanpage'u Biegów po Prawdziwej Warszawie.

PS.3. Może i się starzeję, a pamięć robi się coraz bardziej zawodna, ale pewien wierszyk udało mi się zapamiętać.
tysiąc pięćset sto dziewięćset
osiemnaście zero pięćset
Ta druga linijka, poprzedzona czterema zerami, daje numer KRS Stowarzyszenia Terapeutów. Chyba nie muszę dodawać, co z tą wiedzą należy począć.

8 komentarzy:

  1. Kocham Cię Małgorzato! Twojego Męża też :-) I każdego, kto jak Wy, czuje i rozumie, co my właściwie robimy... Dziki

    OdpowiedzUsuń
  2. gdyby zabrakło dzików świat przestałby być Dziki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej... Gdyby zabrakło Dzikich, świat zacząłby być dziki.

      Usuń
  3. gdyby zabrakło dzików świat nie byłby taki Dziki...

    kamilmnch1

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie powiedziane i prawdziwie! Byłam widziałam słyszałam biegałam medal zdobylam :) i zachwycona wróciłam. Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKUJĘ

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Zabiegana:) Jak to przyjemnie widzieć (a szczególnie czytać) jak ktoś odnajduje swoją pasję i jeszcze przekuwa ją w pomoc bliźniemu! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Idea Biegów po Prawdziwej Warszawie coraz bardziej mi się podoba! Mam nadzieję, że wkrótce znajdzie się odważny i miły człowiek gotowy poprowadzić coś takiego i we Wrocławiu:) co do wiosny - chcę wierzyć, że już przyszła na dobre. Dwa wiosenne treningi w czasie jednego weekendu, w tym jeden na krótki rękaw (dzisiaj, tak, tak!), nie mogą oznaczać nic innego:)

    OdpowiedzUsuń