A żeby nie było, że nie próbowałam... Wygrałam kiedyś w konkursie pewną książkę i postanowiłam przeczytać ją od deski do deski. Tytuł pozycji: "Bieganie bez wysiłku". Autorzy: Danny Dreyer, Katherine Dreyer.
Opis dostępny na stronie internetowej Empiku brzmi:
Chi Running to alternatywa dla biegania siłowego. Opiera się na
liczącej wieki zasadzie tai-chi: „mniej to więcej”. Dzięki tej technice
zostaniesz swoim najlepszym przyjacielem, nauczycielem i
przewodnikiem. Stosując Chi Running, wyciszysz się, a jednocześnie
będziesz pełen energii. Magiczne, a zarazem konkretne wskazówki Chi
Running staną się dla ciebie inspiracją przy każdym kroku.
Ta technika jest dobra dla wszystkich: początkujących, zaawansowanych, ludzi po czterdziestce, a także tych, którzy obawiają się rosnącego z wiekiem ryzyka kontuzji. Biegaj według wskazówek Chi Running, a twoje ciało będzie zdrowe, zrelaksowane i wolne od kontuzji spowodowanych przez niewłaściwe techniki siłowe.
Ta technika jest dobra dla wszystkich: początkujących, zaawansowanych, ludzi po czterdziestce, a także tych, którzy obawiają się rosnącego z wiekiem ryzyka kontuzji. Biegaj według wskazówek Chi Running, a twoje ciało będzie zdrowe, zrelaksowane i wolne od kontuzji spowodowanych przez niewłaściwe techniki siłowe.
I faktycznie... Właściwie na tym można by zakończyć "recenzję" tego dzieła. Mimo iż sekciarsko-propagandowa forma wypowiedzi umęczyła mnie strasznie (w końcu polonistką jestem z wykształcenia i wyniosłam ze studiów zamiłowanie do dobrego stylu), udało mi się dobrnąć do rozdziałów, w których znalazłam kilka ciekawych rad i uwag. Ba, niektóre z nich z mniejszym lub większym sukcesem wcieliłam nawet w życie. Lecz... gdy doszłam do miejsca, w którym autor odradza wprowadzania do treningu biegowego innych dyscyplin sportowych... Trenuj, biegając. Jeśli chcesz rozwinąć mięśnie - biegaj więcej, ale nie marnuj czasu na ćwiczenia z ciężarkami - przeczytałam i przestałam marnować czas na dalszą lekturę. Nie, stary, dziękuję, to mnie nie interesuje. Bo nic na to nie poradzę, ale (w końcu klasycznym bliźniakiem jestem ze znaku zodiaku) lubię różnorodność i rozmaitość:
bieganie, fitness, pływanie...
bieganie, kajaki, narty...
bieganie, łyżwy, rower...
No właśnie... A propos tej ostatniej trójki... W najbliższą sobotę (18.01.2014) odbędzie się w Warszawie XXV Warszawski Triathlon Zimowy. A ja... mimo iż byłam już zapisana, mimo iż kilka treningów pod jego kątem odbyłam, mimo iż z pewnością jest gwarancją dużego urozmaicenia... zrezygnowałam. Kilka względów o tym zadecydowało: i te banalne ekonomiczne, i te zdroworozsądkowe (w niedzielę przecież mam przebiec 5 km w Biegu o Puchar Bielan i 15 km w Biegu Chomiczówki), i te przerażające (historie opowiadane przez kolegę na temat poprzednich edycji WTZ sprawiły, że włosy stanęły mi dęba), i te wzruszające (w końcu strach męża, snującego wizje, jak przewracam się na rowerze na śliskiej nawierzchni, też pod uwagę trzeba wziąć)... Zrezygnowałam do tego stopnia, że zamiast tego wolałabym przeczytać jakąś biegową książkę. Ale tylko pod warunkiem, że byłoby to "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" Haruki Murakamiego (Ma ktoś? Miałabym przynajmniej gwarancję dobrego stylu). Zrezygnowałam do tego stopnia, że nuci mi się dziś to:
Na ścianie wywieszone marzenia miał,
- Chcesz mówił - poczytaj,
ja chodzę nocami z papierosem pomiędzy meblami
i zamieniam je w cel.
Teraz przypomniałem sobie wszystko,
to co kiedyś zapomniałem
zgniatali mnie
rodzinny król
kierat
rozpacz i miasto.
Wysłuchałem go i powiedziałem
- Nie stary, dziękuję, to mnie nie interesuje.
Wyszedłem. Cześć.
/cała piosenka obok, w obrazku/
PS.1. Aby wykończyć temat książek... Powstał jakiś czas temu pomysł wydania "Leksykonu Polskich Maratończyków". Akcja zakrojona była na szeroką skalę. Zgłaszajcie swoje kandydatury! Wystarczy, że ukończyliście chociaż jeden maraton! - z różnych portali biegowych grzmiały komunikaty. Tak, wiem, to proste - im więcej osób znajdzie się w takim leksykonie, tym więcej potencjalnych nabywców. Nie mniej... Czemu nie? Zgłosiłam się. A nawet na jesieni, gdy pomysłodawca przedsięwzięcia dał taką możliwość, zaktualizowałam dane: dodałam drugi maraton, poprawiłam rekord, wpisałam przynależność klubową... Leksykon, a jakże, wszedł na rynek tuż przed Bożym Narodzeniem i od razu rozreklamowany został jako świetny prezent gwiazdkowy dla biegaczy, a ci, którzy się w nim znaleźli, mieli zniżki. Nie stary, dziękuję, to mnie nie interesuje - pomyślałam. Cena i tak wydała mi się wysoka. No i... znam lepsze źródła wiedzy o mnie samej. Zwłaszcza, że - jak okazało się parę dni temu - moje aktualizacje nie zostały uwzględnione. Znając życie, pewnie nie kliknęłam jakiegoś magicznego guziczka podczas edycji danych.
PS.2. Doniesienia z ostatniej chwili. No i brat też zrezygnował z triathlonu. A zadecydował o tym wzgląd napawający dumą. Jego córka, a moja chrześnica, startuje jutro w II Mityngu WMOZLA. Ktoś przecież musi zawieźć, przywieźć i pokibicować.
nie przekonują mnie książki tego typu i nawet nie chodzi o to, ze nie biegam, bo mam na myśli wszystkie temu podobne. chodzi o to, że rad w takich książkach, które faktycznie uważam za przydatne jest tyle co kot napłakał, a mnie szkoda czasu na przeprawy przez "mądrości". miałam niedawno w rękach książkę o snowboardzie... i mogę jedynie za Tobą napisać "nie, stary, dziękuję, to mnie nie interesuje" :)
OdpowiedzUsuńA my jak zwykle takie zgodne :)
Usuń:))
Usuńdobrze w takim razie, że swój komentarz do wpisu powyżej ograniczyłam do tematu zdjęcia, bo coś tam chciałam wspomnieć, że pewnie, iż łatwiej odpuścić sobie (bo zmęczenie, bo kryzys) kiedy się samemu ot tak biegnie/płynie/ćwiczy. i nawet niekoniecznie tylko zawody powodują, że pokonujemy siebie. bo mnie na przykład wystarczyłyby zajęcia z aerobicu, bo to już grupa itp :)) ach, a jednak się nie ograniczyłam. sorry więc, że tutaj a nie powyżej ten komentarz, ale tak wyszło :))
Grupa, zdecydowanie, bardzo motywuje. Oj, bardzo!
UsuńMam książkę Murakamiego, więc mogę zabrać jutro ze sobą, bo też biegnę Chomiczówkę. Może się jakoś umówimy przed startem w konkretnym miejscu? A jeśli chodzi o leksykon maratończyków, to od razu mnie to śmieszyło, najpierw się wpisz, a potem kup sobie drogą książkę. To się nazywa kreowanie potrzeby:-)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńMogę zabrać książkę Murakamiego, bo też biegnę Chomiczówkę. Może się jakoś umówimy? Co do leksykonu- nie zapisałam się, bo dla mnie to kreowanie potrzeby.
OdpowiedzUsuńA to pech, tę książkę chciałam Ci juz dawno dać, ale uznałm że jako wytrawna biegająca humanistka, czy też humanizująca biegaczka masz już dawno odfajkowane, no i się wycofałam....
OdpowiedzUsuńA trzeba było :)
Usuń