czwartek, 2 stycznia 2014

noworocznie

Podobno... jaki Sylwester - taki cały rok. A to był najbardziej zaskakujący, najdłuższy i najbardziej wielofazowy Sylwester w moim życiu. Zaczął się w poniedziałek 30.01. wieczorem od imprezy w towarzystwie muzyków.


W towarzystwie biegaczy zahaczył 31.12. rano o XXIX  Łódzki Bieg Sylwestrowy.


A zakończył się imprezą u mnie w towarzystwie mieszanym. Imprezą, która potrwała do ok. 23.00 w środę 01.01.2014. W środę, kiedy to gdzieś pomiędzy jednym toastem a drugim mąż wydobył z archiwaliów taką oto piosenkę:
Maraton trwa
Już się mylą nazwy i kto gra
Maraton trwa
Dźwięk podnosi wielki dach

I była ona jak najbardziej na miejscu nie tylko dlatego, że na placu boju zostali już tylko ludzie biegający, nie tylko dlatego, że Sylwester okazał się prawdziwym maratonem, ale również dlatego, że mąż planuje w tym roku swój maratoński debiut.

Zasypują nas portale biegowe prośbami, byśmy pochwalili się największymi sukcesami i podzielili podsumowaniem starego roku, oraz pytaniami o zadania, cele, wyzwania i postanowienia na rok nowy. Słucham różnych znajomych, czytam różne blogi i znów atakowana jestem słowami: "sukcesy", "podsumowanie", "zadania", "cele", "wyzwania", "postanowienia"... Ulegam zatem presji i sięgam pamięcią do przełomu lat 2012/2013.

january - summary, albo zmuszona, by napisać, część pierwsza: niepostanowienia noworoczne
piątek, 08 luty 2013, 13:10

Drugiego dnia stycznia popołudniu wybrałam się na aerobik.
- Ależ dzisiaj tłumy w klubie - zauważył instruktor. - Zresztą... Co roku w styczniu tak jest. Ludzie robią sobie noworoczne postanowienia, a wiele z nich dotyczy odchudzania się i dbania o formę. Od lutego z pewnością będzie tu nieco luźniej.
- A ja... Nieważne, czy stary, czy nowy rok... I tak jestem tu prawie bez przerwy - wtrąciłam. - Gdybym miała zrobić jakieś wymagające ode mnie wysiłku postanowienie na 2013 rok, to takie, że nigdy więcej tu nie przyjdę.

No cóż... Nawet przebąkiwałam przez moment, że w pierwszej połowie stycznia odpuszczę sobie fitness klub, ale... postanowienia, że zerwę z tym nałogiem, jakoś nie udało mi się zrobić.

Drugiego dnia stycznia wieczorem zostałam zmuszona, by napisać:

Stałam sobie z koleżanką obok przystankowej ławki, kiedy nadszedł człek jakiś i oznajmił, że nie możemy tu stać jak świnie, bo on ma chore golenie. Nie potrafiłam sobie, co prawda, wyobrazić stojącej świni, ale uznawszy, że to komplement nie lada, odwzajemniłam mu się podobnym. Człek, co - jak się zaraz okazało - chore miał nie tylko golenie, zawiesił się na tych świniach straszliwie i rozkładając na ławce torby maści wszelakiej i plecaczki marki Nike obwiniać nas niemal zaczął, że w szpitalu go nie przyjęli i domu nie ma.
- A czy to moja wina? - zapytałam z jakże charakterystyczną dla siebie wrażliwością.
- Tak. Bo masz dobrą pracę i dużo pieniędzy w portfelu.
- Ooo... To ciekawe - wizja mej niezwykłej pracy, grubaśnego portfela i wielocyfrowej kwoty na koncie była niezwykle sugestywna. - A skąd pan to wie?
- Bo jesteś prezydentem tego miasta.


No cóż... Może nie powinnam była wdawać się w dyskusję z osobą niepoczytalną, ale... postanowienia, że będę bardziej pobłażliwa i z uśmiechem na twarzy zniosę każdą impertynencję, jakoś nie udało mi się zrobić.

/.../

Czwartego dnia stycznia późniejszym popołudniem jechałam sobie metrem. Obok mnie usiadło dwóch nastolatków. Chociaż... Usiadł tylko jeden z nich. Drugi natomiast wpakował swoje glany na siedzenie i ot tak ukucnął na nim sobie. Sama nie wiem czemu, ale wizja tego, że ktoś tam później będzie siedział, sprawiła, że poirytował mnie ten widok. Zastanawiałam się tylko, jak zwrócić nastolatkowi uwagę, by z jednej strony nie wejść w ton belferski (który mi nie przystoi), a z drugiej, by nie wejść w licytację, które z nas lepiej mówi po łacinie.
- Ej! - szturchnęłam chłopca, a gdy ten raczył na mnie spojrzeć, zapytałam: - A umiałbyś te nogi założyć na szyję? - i okazało się, że nie umiał. Za to trzymanie ich na podłodze szło mu całkiem nieźle.

No cóż... Może powinnam była machnąć na to ręką, skoro innym ludziom w metrze to nie przeszkadzało, ale... postanowienia, że biernie będę się przyglądać temu, czego nie jestem w stanie zaakceptować, jakoś nie udało mi się zrobić.


/.../ 

Dwudziestego szóstego dnia stycznia...
- Ojej, porwali nas państwo! - zwróciło się do mnie i do męża starsze małżeństwo, które nie zdążyło wysiąść z windy na swoim piętrze i zostało przez nas ściągnięte na nasze dziewiąte.
- To i tak lepiej niż by państwa mieli porwać kosmici - niewiele myśląc, odpowiedziałam.

No cóż... Może powinnam była ugryźć się w język, bo nie każdy musi się znać na moim specyficznym poczuciu humoru, ale... postanowienia, że zanim coś powiem, dokładnie to przemyślę, jakoś nie udało mi się zrobić.

Trzydziestego dnia stycznia zostałam zmuszona, by napisać:

Siedziałyśmy sobie z koleżanką przed aerobikiem i narzekałyśmy...
...że ciśnienie
...że pogoda
...że nic się nie chce
...że jakieś ospałe jesteśmy i na kapciu
A po aerobiku... Wsiadłam w Felicję i... faktycznie byłam na kapciu.

Na szczęście przybył książę na białym rumaku i sprawnie posłużył się... lewarkiem :)


- Ależ ty jesteś niepoprawna - skwitował ten wpis mąż. - Czy ty zawsze i wszędzie musisz wciskać te swoje dwuznaczności?
- No co... - zamiast się pokajać, spojrzałam na niego uradowana z konceptu.

No cóż... Postanowienia, że będę poprawna i jednoznaczna, jakoś nie udało mi się zrobić.


/.../ 

I tak styczeń zmienił się w luty, a jedyne sensowne postanowienie (nie ma ono nic wspólnego z nowym rokiem), jakie zrobiłam to takie, że nie dam się zniechęcić do maratonu (chęć udziału nie jest równoznaczna z chęcią ukończenia) i przygotowywać się będę doń na miarę moich możliwości. Cała reszta postanowień - zwłaszcza tych związanych z pracą - do dnia maratonu tkwi w zawieszeniu.

Czy tym razem mam jakieś noworoczne zadania, cele, wyzwania i postanowienia? Ano nie mam. Oprócz kilku skromnych marzeń wolę mieć całą masę noworocznych niepostanowień. By uniknąć sytuacji, która często dopada wielu ludzi: frustracji spowodowanej tym, że po początkowym entuzjazmie zapał maleje, a silna wola okazuje się nie tak silna. By uniknąć sytuacji, która często dopada mnie: na przeszkodzie w realizowaniu tego, co sobie zaplanowałam, stają czynniki zewnętrzne, na które nie mam żadnego wpływu.
A jakie są moje sukcesy? Jak wygląda podsumowanie roku 2013? Nie będę wymieniać zawodów, w których brałam udział, ani liczyć medali, które zdobyłam, ani chwalić się progresem, jaki uczyniłam...
Wracając zaś do maratonu, który plątał mi się po głowie na początku zeszłego roku... Ja nie tylko wzięłam w nim udział, nie tylko go ukończyłam, ale... po kilku miesiącach zaliczyłam drugi. Bo fajnie jest mieć plany i je realizować. Ale jeszcze fajniej jest łapać się na tym, że bez żadnego przymusu wykonuje się je w 200 procentach. Bo fajnie jest być pozytywnie zaskakiwanym przez los i przez innych, ale jeszcze fajniej jest być pozytywnie zaskakiwanym przez samego siebie.

Warszawa, 21.04.2013
- Mogę wam coś doradzić? - na pierwszych kilometrach maratonu zaczepił mnie i Izę Binkowską starszy pan, zwany dalej Dziadkiem Dobrą Radą. - Nie gadajcie tyle, bo to zabiera energię i nie będziecie miały siły biec.
- Ale jak będziemy sobie rozmawiać, szybciej nam minie czas - wiedziałyśmy z Izą swoje.

I tak gadki szmatki, wzajemna motywacja, czas mijał, kolejne kilometry też i... no cóż... Moje założenie było takie, by w ogóle doczłapać się do mety i zmieścić się w limicie czasowym, czyli w sześciu godzinach.
I może faktycznie trzeba było posłuchać pana, bo założenie niestety rozminęło się z rzeczywistością. Metę minęłam po 04:55:24. A dziadek przybiegł za nami.

It's mine, my own, My Precious! 















Warszawa, 30.09.2013

the day after the marathon

Nie miałam żadnych planów odnośnie tempa, prędkości i czasu, a jednak udało mi się poprawić poprzedni rezultat o 25 minut.
Nie miałam żadnych planów w związku ze startem "zabieganych po uszy" w mistrzostwach drużynowych, a jednak na 65 sklasyfikowanych drużyn znaleźliśmy się na 54. miejscu.
Nie miałam żadnych planów, by namawiać znajomych na kibicowanie, a jednak poza Justyną, która zaoferowała się przejąć ode mnie tuż po starcie ciepłą bluzę, natknęłam się na trasie na Piotrka Nowaka, który wzruszył mnie swoim "Gosia, chcesz wodę albo izotonik?", a potem jeszcze zrobił mi kilka fot, które będą jednymi z nielicznych dowodów mojego udziału w 35. Maratonie Warszawskim. A jednak na stadionie czekało kilka osób, które wołały mnie, gdy jak sarenka (podobno) finiszowałam i mijałam linię mety - czego i tak nie widziałam ani nie słyszałam.
Nie miałam w planach żadnych odcisków, a jednak po raz pierwszy w mojej biegowej karierze zdarzył się jeden. Dzięki czemu mogłam się przekonać o troskliwości męża, którego sobie kiedyś wybrałam, i o nieskuteczności plastrów, które dostałam w pakiecie startowym.

Miałam w planach napić się po maratonie piwa. I się napiłam. Zdecydowanie za dużo.
Miałam w planach zjeść po maratonie kurczaka w cieście kokosowym z frytkami. I zjadłam. Zdecydowanie za dużo i za późno.

Z braku planów zawodowych miałam w planach na jesień: wyjechać gdzieś z Piterem, odpocząć sobie, zrobić w domu wielkie porządki, wziąć udział w kilku imprezach biegowych, pospotykać się z krewnymi i znajomymi, ponarzekać na brak pracy, zarejestrować się jako bezrobotna... A jednak wczoraj wieczorem, gdy po trudach nie-tylko-maratońskich wróciłam wreszcie do domu, przeczytałam pewną wiadomość, odbyłam pewną rozmowę telefoniczną i... w ciągu paru chwil nastąpiła zmiana planów.

Nie miałam w planach nie mieć syndromu "the day after the marathon" (dla niewtajemniczonych: http://www.youtube.com/watch?v=m-hCuYjvw2I), a jednak - niewiarygodne - nie mam.
Taaak... zde-cy-do-wa-nie... nie-plany wychodzą mi znacznie lepiej. Ba, jestem mistrzynią nie-planów.



















Podobno... jaki Sylwester - taki cały rok. Mój był, jaki był i... I jaki z tego wniosek? I co to może oznaczać? Że jaki będzie ten rok 2014? Będzie jaki będzie? Nie mam pojęcia. Mam jednak nadzieję, że okaże się tak urozmaicony i tak zaskakujący jak cały ten sylwestrowy maraton.

5 komentarzy:

  1. Cieszę się, że dobiegłam tu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. no to faktycznie nieźle Sylwestrowo pomaratonowałaś ;))
    jak wiesz, ja żadnych planów i postanowień noworocznych nigdy nie czynię. plany pojawiają się same i tak jak napisałaś, fajnie jest coś robić nie dla musu.
    a to odnośnie jaki Sylwester... ja słyszałam też, ze jaka Wigilia, taki cały rok. ani w jedno, ani w drugie nie wierzę :)
    dzięki za życzenia. no i postaram się nie kokietować ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzisz, u mnie w kwestii postanowień i wiary w takie brednie też nic się nie zmieniło :)

      Usuń
    2. :))
      a i zapomniałam w poprzednim komentarzu docenić bzykanie ;) to znaczy fajna z Ciebie pszczółka czy też osa? hm :)
      w ogóle fajnie wyglądasz (się mi widać zebrało na komplementy :))
      ps. mnie moje sny też czasami straszą ale możesz być spokojna. zapamiętałam Twe słowa i jakby co, to wyłącznie głowa. nigdy Twoje nogi ;)))

      Usuń