poniedziałek, 13 stycznia 2014

Bieg WOŚP "Policz się z cukrzycą" - wspomnienie sprzed roku

cuda, cuda ogłaszają, część 1: weekend
poniedziałek, 14 styczeń 2013, 16:06
/fragmenty/
/.../
Drugi dzień weekendu nadszedł. Nie trzeba było podejmować żadnych postanowień dotyczących poszerzania swojej wiedzy na temat współczesnego świata, żadnych postanowień oglądania wszystkich serwisów, czytania gazet od deski do deski, zagłębiania się w portale informacyjne, by wiedzieć, że był to dzień, w którym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy grała po raz dwudziesty pierwszy.
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy... Hmm... Prawda jest taka, że dotychczas w dni, kiedy wydarzenie to miało miejsce, Żona trzymała się na uboczu i z daleka omijała centrum Warszawy. Powtórzyć by mogła bowiem za Krzyżaniakiem, którego felieton podczas piątkowej lektury "Gazety..." przeczytała, oczywiście, na samym początku. Z serca i rozumu popieram wielkoorkiestrowe idee, ale niezmiennie od lat dwudziestu nie mogę się powstrzymać od śmiechu, widząc ten jednodniowy festiwal ekstazy i telewizyjnego luzactwa. Tego roku jednak drużyna w składzie: Mąż, Żona, Brat i Żona Kuzyna wzięła udział w 7. Biegu WOŚP "Policz się z cukrzycą". Wizyta w centrum była nieunikniona.



Ooo tak smakuje życie,
Na chwilę być na szczycie,
Bo chwilą warto żyć.
Bo tak smakuje życie,
Na chwilę być na szczycie,
Bo chwilą warto żyć!
Bo z chwilą warto być!
 


Mąż, Żona, Brat i Żona Kuzyna zrobili sobie rozgrzewkę przy koncercie Enej, a po starcie trzymali się wciąż razem. W pięciotysięcznym tłumie oprócz nich znalazły się osoby starsze i młodsze, rodzice z dziećmi (niektóre z nich jeszcze w wózku) i bez, ludzie zdrowi i niepełnosprawni, ludzie biorący udział w konkursie na najzabawniejsze nakrycie głowy i ci w normalnych czapkach, do tego kilka psów, jakiś pluszowy miś... Wszyscy odziani w pomarańczowe T-shirty z numerem startowym, serduszkiem Orkiestry, nazwą biegu i wielkim napisem na plecach: GODNOŚĆ.
Podczas biegu Mąż i Żona nie zorientowali się jeszcze, że nadane zostały im numery 974 i 479. Nie wiedzieli też wtedy, że w filmie, który niedługo przyjdzie im obejrzeć, usłyszą: Zdarzyło się, co się zdarzyło. Czy musi to coś znaczyć? 



Odebrawszy swoje medale i przekąski zaserwowane przez sponsorów, Mąż, Żona i Brat rozstali się z Żoną Kuzyna (która musiała wrócić do dziecka), spotkali się z Bratową i Chrześnicą, wspólnie udali się na obiad, a potem do kina. Na "Życie Pi" Anga Lee.
/.../
 
Po seansie Chrześnica pod pretekstem mrozu (Żona podejrzewa jednak, że bardziej chodziło o chęć trzymania się na uboczu) namówiła Bratową na powrót do domu. Mąż, Żona i Brat zaś udali się pod Pałac Kultury, gdzie zgodnie z przewidywaniami Krzyżaniaka trafili na festiwal ekstazy. Jednodniowy cud nad Wisłą w kraju, w którym na co dzień żyje się... mało cudownie.
- Wierzycie w lepsze jutro? - entuzjastycznie wykrzykiwał ze sceny Kamil Bednarek.
-Taaaaaak!!! - entuzjastycznie odpowiadał tłum.
- Nie - mruknęła pod nosem Żona.



Bo ja na złe
Bo ja na złe, reaguję źle
I kurczę się, w sobie zamykam
I kurczę się, w sobie zamykam


Mąż, Żona i Brat przysłuchiwali się kolejnym zespołom, a w międzyczasie rzucali okiem na telebim, który pokazywał relację z namiotu jednej z telefonii komórkowych. Przyglądali się, co robią ludzie, by wygrać kilka gadżetów. Niektórzy kręcili hula hopem, niektórzy rzucali obręcze na pachołki, a niektórzy odmrażali ręce i ryli, czym popadnie, w rzeźbach lodowych, by dokopać się do startera wartości 5 zł.
- A hasło tegorocznej Orkiestry brzmi "godność" - wyczyny te skwitowała Żona.

Punkt 20.00 wystrzeliło światełko do nieba. Wizualne atrakcje podane na srebrnej tacy przez organizatorów Orkiestry. Kilkuminutowy pokaz kolorowych fajerwerków. W kraju nad Wisłą, w którym na co dzień żyje się... bez fajerwerków. W kraju nad Wisłą, gdzie ramą całej opowieści są pozostałe 364 dni.
Ręka Jurka Owsiaka nie jest w stanie skryć przed oczami Żony przerażającego widoku.


  
- Tak się bawi, tak się bawi...!!! - entuzjastycznie wykrzykiwał ze sceny Jurek Owsiak.
- ...sto-li-ca!!! - entuzjastycznie odpowiadał tłum.
- No dobra... Fajnie było, ale chodźmy już do domu - mruknęła Żona. - Zimno jest.

I faktycznie... Zimno było. Bo w weekend, w który chciała jechać na narty i potrzebowała śniegu, przyszła odwilż. W weekend zaś, w który potrzebowała nieco wyższych temperatur, spadł śnieg i przyszedł mróz. Już kiedyś Żona stwierdziła, że pogoda ma wiele wspólnego z hazardem. Teraz zaś częściej myśli o tym, że... nie tylko pogoda, ale życie w ogóle bardziej niż cud przypomina hazard. Zachować poker face? Spasować? A może cierpliwie czekać, aż karta się odwróci? 

3 komentarze:

  1. kiedyś trochę drażnił mnie chyba ten wielki szum, to, że tylko raz w roku na wielkie hurra ludzie robią się "dobrzy" a teraz już mnie to nie drażni. niech grają i zbierają. co prawda nie pcham się w tym okresie ku centrum miasta, nie kwestuję i nie uczestniczę w koncertach, ale jak spotkam wolontariusza na drodze, to wrzucam kasę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie to nadal drażni. Ale nie chodzi o tę jednorazowość. Bo ludzie niejednokrotnie przy różnych okazjach udowadniają, że potrafią coś zdziałać. Mnie drażni dlatego, że podczas tego całego entuzjazmu nie chce zniknąć świadomość, że jak sami o siebie nie zadbamy, sami nie wyposażymy szpitali itp, to system i państwo nic dla nas nie zrobią.

      Usuń
    2. tą świadomość też mam. oczywiście, że chciałabym aby nie były konieczne żadne akcje, ale niestety jest jak jest i pewnie długo się to nie zmieni :(

      Usuń