prolog
Warszawa. 18.01.2014
Byłam dziś ze znajomymi z Biegam Na Tarchominie w naszej miejscowej Trattorii. Ot, takie tam... 3xP. Piwo, pizza, pogaduchy. Aż tu...
- Ej! - trącił mnie mąż. - Zobacz, kto tam jest! Ten, co na Tarchominie otwierał wino ze swoją dziewczyną.
- Aaa... - przyjrzałam się mężczyźnie, który wraz z żoną (chyba) i dziećmi siedział kawałek dalej. - Sidney Polak...
- No właśnie - przytaknął mąż.
Lecz wino - winem, Tarchomin - Tarchominem, a teraz już nadeszła najwyższa pora, by na dobranoc zanucić sobie:
Chomiczówka, Chomiczówka...
- Ej! - trącił mnie mąż. - Zobacz, kto tam jest! Ten, co na Tarchominie otwierał wino ze swoją dziewczyną.
- Aaa... - przyjrzałam się mężczyźnie, który wraz z żoną (chyba) i dziećmi siedział kawałek dalej. - Sidney Polak...
- No właśnie - przytaknął mąż.
Lecz wino - winem, Tarchomin - Tarchominem, a teraz już nadeszła najwyższa pora, by na dobranoc zanucić sobie:
Chomiczówka, Chomiczówka...
Tymczasem dzień później...
epizod 1
- A wiesz... Są takie fajne zawody na Chomiczówce. Jednego dnia można wziąć udział w dwóch biegach - na 5 i na 15 km. I oba nagradzane są medalami - zimą zeszłego roku uprzejmie doniósł mi brat. Tak, brat. Bo było to w dobie, gdy o wszelkich imprezach biegowych informował mnie właśnie on. Ja sama jeszcze nie potrafiłam się wtedy poruszać po żadnych portalach i serwisach biegowych, ja sama nie potrafiłam jeszcze wtedy znajdować co bardziej apetycznych kąsków.- Nie no... co ty... - coś w tym stylu odpowiedziałam na jego propozycję. - Piętnastu kilometrów nie dałabym rady przebiec, a pięć... niby tak, ale... Zimą? Mam biegać zimą? Gdy na zewnątrz panuje mróz?
Tę historię przypominam sobie, biegnąc któryś z pięciu kilometrów IX-go Biegu o Puchar Bielan. A wspomnieniom tym towarzyszy radość, że w ostatniej chwili zdecydowałam się na założenie swojej nowiutkiej turkusowej (a jakże! pod kolor mój i pod kolor dostępnego w pakiecie startowym polarowej komino-czapki) bielizny termicznej. AccuWeather wskazuje bowiem temperaturę powietrza: -5, odczuwalną: -15, wieje dość silny wiatr, a śnieg bezlitośnie zacina w twarz. Do tego po ukończeniu tego 5-kilometrowego okrążenia czekają mnie jeszcze 3 takie same w XXXI Biegu Chomiczówki. Bieg o Puchar Bielan to przecież tylko rozgrzewka.
Zabiegani Po Uszy Biegam Na Tarchominie
epizod 2
Dwie konkurencje jednego dnia... Hmmm... Przeprowadziłam niedawno z różnymi znajomymi biegaczami rozmowy na temat startowania w imprezach biegowych. Jeden z nich, Paweł P, tłumaczył, że zimą stara się odpuszczać większość zawodów, by zbudować siłę biegową na pozostałą część roku. Drugi zaś, Zbyszek, napisał w zaprzyjaźnionej grupie: Z
niepokojem patrzę na coraz większą ilość kontuzji u biegaczy. Często są
to kontuzje "na własne życzenie". Zamiast trenować rozsądnie rzucamy
się na prawie każde zawody biegowe. Myślę, że wielu z nas przyznałoby
się do tego, że zdarzyło się im pobiec nawet w 2-3 startach w tygodniu.
Stale rosnąca ilość imprez biegowych kusi, jednak warto zastanowić się
przy wypełnianiu kolejnego arkusza rejestracyjnego - czy warto. Częste
starty zaburzają proces trening-regeneracja-trening itp. Poza tym, co
wytrzyma organizm dwudziestolatka, nie koniecznie już udźwignie
trzydzisto- lub czterdziestolatek. Do tego dochodzi ambicja (sorry, ale
często chora), by w jak najkrótszym czasie poprawić tyle życiówek, ile się
tylko da... Trend ten widać na każdym poziomie biegowym, jednak bardzo
często w taką pułapkę wpadają Ci z krótkim stażem biegowym...
Słowa obu wzięłam, oczywiście, pod rozwagę. I obu udzieliłam mniej więcej takiej samej odpowiedzi: Cóż...
Przychodzą mi czasem okresy mocno obłożone zawodami. Cieszę się nimi
jak dziecko, bo... gdy pracuję na udział w nich nie mam prawie w ogóle
czasu. Przy moim sposobie biegania jednak, jak to niedawno komuś mówiłam, to
jedynie mocniejsze treningi, a nie wyścigi. Mogę dzięki zawodom osiągnąć
tempo (wcale nie zawrotne), do którego nie jestem w stanie się inaczej
zmusić.
Gdy znienacka rozlega się ta piosenka, jest to znak, że dzwoni mój telefon. Na wszelki wypadek spoglądam na wyświetlacz. Widzę na nim imię i nazwisko biegnącego w tych zawodach kolegi. Odbieram, gdyż boję się (a mam pewne podstawy), że mogło mu się coś stać. Z drugiej strony słuchawki dobiega mnie jednak kobiecy głos:
- Dzień dobry, dzwonię z sekretariatu biura zawodów. Znaleźliśmy komórkę i dokumenty na nazwisko takie-to-a-takie. Wszystko czeka u nas do odbioru.
- Dobrze. Przekażę koledze, jak go spotkam, albo sama się do państwa zgłoszę - dyszę do słuchawki. Zaaferowana nie zauważam nawet, jak Ewa robi mi zdjęcia. A telefonu od mamy, która dzwoni kilka chwil później, już nie odbieram. Rozłączam się. Pewnie się domyśli, że jak zwykle zadzwoniła w najmniej odpowiednim momencie.
foto: Ewa Kiec
epizod 3
Niezrażona tym, że niemal na samym początku drugiego okrążenia dubluje mnie elita, biegnę dalej. Wciąż czuję sie dobrze, wciąż trzymam tempo. Do tego dużo ciepłych myśli kieruję pod adresem organizatorów. Fajna turkusowa komino-czapka z polaru, dwa medale, ciepły poczęstunek, ogrzewająca folia, elektroniczny pomiar czasu, policjanci i straż miejska sprzyjający biegaczom, wolontariusze wkładający w swoją pracę całe serce, wszystko jest ogarnięte, jak należy i... za jedyne 25 zł. Można? Można. I chciałabym powiedzieć, że moje zadowolenie jest niczym niezmącone, ale... Nagle wczuwam się w punkt widzenia mieszkańców osiedla. I dociera do mnie, że mają przez nas - biegaczy - przerąbane. Starsze panie, które nie mogą przejść przez pasy, bo boją się wbić w biegnący tłum, ludzie, którzy nie mogą wyjechać z parkingu, bądź nań wjechać (a pewnie muszą gdzieś dotrzeć, coś zrobić, coś załatwić), wszyscy ci, którzy uwięzieni są w różnego rodzaju środkach lokomocji na zablokowanych przez policję ulicach... Obiecywałam sobie, że - wzorem niektórych - już zawsze będę maksymalną egoistką i już zawsze będę myśleć tylko o sobie, ale... jakoś tak nie potrafię. Obiecywałam sobie też nie być już niczyją nianią, ale gdy widzę Ewę i Kamilę...
- Ej! Powiedzcie takiemu-to-a-takiemu, że zgubił telefon i dokumenty! Czekają na niego do odbioru w sekretariacie biura zawodów! - nie mogę się powstrzymać, naprędce relacjonuję dziewczynom sytuację i biegnę dalej.
foto: Ewa Kiec
epizod 4
- Gosia! Ogień! - słyszę, jak tuż przed ostatnią (kilkudziesięciometrową) prostą, dopinguje mnie Adam.
- Nie mam siły - mruczę, ale... widząc przed sobą jakąś dziewczynę... - Chyba zdołam jeszcze ją wziąć - dodaję w myślach. No nie mogę się oprzeć.
foto: Ewa Kiec
epilog
Zadowolona jestem z tych dwóch biegów. Czasy jak na mnie i jak na tę pogodę nie są najgorsze. Do tego... tu znowu fragment artykułu... Trzecia niedziela stycznia to dobry czas, żeby zweryfikować pierwsze skutki realizowanych właśnie planów treningowych. A ja mam takie poczucie, że mój plan (poniedziałek: regeneracja, wtorek - piątek: treningi biegowe na przemian z siłowymi, sobota: spokojny parkrun w ramach roztruchtania, niedziela: zawody w ramach mobilizacji) przynosi rezultaty.
Po odebraniu medali, po posiłku regeneracyjnym i ciepłej herbacie udajemy się z grupą znajomych na salę gimnastyczną do szkoły, gdzie odbędzie się nagradzanie najlepszych (w tym przypadku wiem, że nie czeka na mnie nic) i losowanie nagród wśród wszystkich uczestników biegu (w tym przypadku marzy mi się wylosowanie miesięcznego karnetu do Warszawskiego Centrum Atletyki). Około 15.30 wychodzę z sali z pustymi rękami. Ale za to w głowie mam budujący obrazek, jak na podium staje najstarsza zawodniczka i najstarszy zawodnik zakończonej właśnie imprezy biegowej (Janina Rosińska, rocznik 1936 i Bogusław Granat, rocznik 1932). I jeszcze...
- Gratulacje! - gdy zbieram się po ceremonii, wyciąga do mnie dłoń pewien mężczyzna. Mija kilka sekund, nim rozpoznaję w nim uczestnika, który w Biegu Chomiczówki niemal cały czas biegł obok mnie i z którym na zmianę się wyprzedzaliśmy.
- Ale czego? - ze zdziwienia mam ochotę zapytać. Nie muszę jednak. Mężczyzna wyjaśnia sam z siebie.
- Trzymałem się przez prawie cały bieg blisko ciebie. Odstawiłaś mnie jednak w samej końcówce i już nie dałem rady cię dopędzić. Byłaś szybsza. Ale... dzięki tobie złapałem dobre tempo i poprawiłem o 2 minuty życiówkę.
Te słowa to jest moja największa nagroda tego dnia. Bo przecież w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale by go gonić. Fajnie być czasem takim króliczkiem.
Ciebie to zawsze złapią w odpowiednim momencie w kadr- to odnośnie fotki z telefonem :)))
OdpowiedzUsuńAch, bo my mamy taką naszą nadworną fotografkę. I to ona ma taki talent fotografowania mnie :)
Usuńto dobrze, że ją macie :) mogę się później pozachwycać i pouśmiechać :)
Usuńps. tak. ja obchodzę urodziny, ale moi znajomi uważają, ze imieniny także powinnam i co roku jest prawie to samo. ja mówię, ze nic nie robię, a oni, że i tak przyjdą- "tak tylko na chwilę". więc co zrobić? trza się napić ;))
:)
OdpowiedzUsuńFajna relacja, podoba mi się Twoje podejście - imieniny to imieniny, trzeba się napić :)
OdpowiedzUsuń:)))) tak, teraz z Ciebie to prawdziwy biegowy wyjadacz i nie straszna Ci zima czy dzwoniący phon:)
OdpowiedzUsuńzastanawiam się ile masz wszystkich medali, bo już straciłam rachubę.... i czy to zdjęcie z komórką przy uchu można gdzieś specjalnie polubić?
p.s. do gratulacji dam wyraźny sygnał. ale coś się kroi...:)