wtorek, 5 sierpnia 2014

trylogia powstańcza, część druga: pod osłoną nocy

 PROLOG


Bieg Powstania Warszawskiego to druga (po Biegu Konstytucji) impreza Cyklu Warszawskiej Triady Biegowej Zabiegaj o Pamięć. Powstała ona po to, by uczcić rocznicę niezwykle ważnych wydarzeń z 1944 roku. Płonące znicze, mrok, minuta ciszy - w takiej oprawie rozpoczyna się od 23 lat. Kiedyś odbywała się na terenach AWF-u. W roku 2009 trasę przeniesiono  jednak na centralne ulice Warszawy – teren ściśle związany z historią Powstania Warszawskiego. Wszyscy biegacze pokonują trasę, która prowadzi ul. Bonifraterską, ul. Miodową do Krakowskiego Przedmieścia, ul. Karową, ul. Wybrzeże Gdańskie oraz ul. Sanguszki, aż do mety na ul. Konwiktorskiej. Kiedyś do pokonania był tylko dystans 10 km. Wraz z przeniesieniem trasy organizatorzy dodali również dystans 5-kilometrowy. Normalnie, tak jak mąż i większość moich znajomych, zdecydowałabym się na ten pierwszy, ale...

"Dlaczego chciał(a)byś pobiec w tegorocznej edycji Biegu Powstania Warszawskiego?"
"Chciałabym, ponieważ... Ponieważ lubię biegać? Ponieważ lubię rywalizować? Ponieważ (mimo iż biegam od dwóch lat) byłby to mój pierwszy Bieg Powstania Warszawskiego? Ponieważ uważam, że ta forma "zabiegania o pamięć" jest znacznie lepsza niż wszelkie demonstracje, wiece i marsze polityczne? Każda tego rodzaju odpowiedź byłaby w moim przypadku prawdziwa, ale... Najważniejszym powodem jest moja chrześnica, która bardzo lubi biegać dłuższe dystanse, a jako czternastolatka ze względu na wiek jest niestety wykluczona z większości zawodów. Na szczęście regulamin Biegu Powstania Warszawskiego stwarza doskonałą możliwość, by wraz ze mną wystartowała w tej imprezie i w pigułce otrzymała lekcję w-f i historii. Jeśli wygram pakiet dla siebie, to z pewnością jej zafunduję następny."
Tę-oto-powyższą-odpowiedź musiałam napisać, żeby wygrać ten-oto-poniższy-pakiet. Niestety. Piąteczkę 26-go lipca pobiegnę jednak sama. Ja nie mogłam pobiec z chrześnicą w Biegu Kobiet (bo praca), a teraz ona nie może ze mną w Biegu Powstania (bo wakacje).

ROZGRZEWKA 

W dniu startu BPW w godzinach przedpołudniowych napisałam na fejsie:

 Dzisiejszy parkrun Warszawa-Żoliborz miał być tylko rozgrzewką przed wieczornym Biegiem Powstania Warszawskiego, dlatego postanowiłam pobiec go taktycznie (jeśli w moim przypadku o czymś takim może być mowa), a nie na wynik. A taktyka była taka, że... skoro moja główna rywalka Olga jest wolontariuszką - mam wygrać wśród kobiet.
Od samego początku kontrolowałam sytuację. Przede mną biegły dwie dziewczyny, więc trzymałam się ich, czekając na dogodny moment. Dość szybko zauważyłam, że obie narzuciły sobie zbyt wysokie tempo na początku i już w połowie pierwszego okrążenia zaczęły słabnąć. Łyknęłam jedną, łyknęłam drugą, a potem - widząc, że z każdym moim krokiem zostawiam je coraz dalej w tyle, i nie jestem już zagrożona - postanowiłam się nie forsować. Po wczorajszym koncercie (mąż grał ze swoimi Kwiatkami), późnym powrocie do domu i zbyt krótkim śnie czułam się bardzo zmęczona, a tu przecież jeszcze BPW wieczorem... No więc biegłam sobie spokojnie i zgodnie z założeniami taktycznymi metę minęłam jako pierwsza kobieta z czasem... nie miałam zegarka, więc na oko obstawiałam coś między 25. a 26. minutą. Tymczasem... jakież było moje zdziwienie, gdy przyszedł mail, że bieg ukończyłam z czasem 24:49. Nie jest to żaden spektakularny rezultat, nie jest to nawet mój najlepszy wynik, ale... ja to wykręciłam na względnym lajcie i w dodatku utrzymałam serię wyników poniżej 25 minut, jaką rozpoczęłam jakiś czas temu. Jeszcze zimą i wczesną wiosną przyzwoite bieganie piątek nie było w moim przypadku czymś regularnym.

Dzisiejszy parkrun Warszawa-Żoliborz miał być tylko rozgrzewką przed wieczornym Biegiem Powstania Warszawskiego, a tymczasem dostarczył też sporo energii. W postaci ciasteczka owsianego, które na pewno skonsumuję sobie na podwieczorek.

Dzisiejszy parkrun Warszawa-Żoliborz miał być tylko rozgrzewką przed wieczornym Biegiem Powstania Warszawskiego, a tymczasem dostarczył też sporo radości. Dzięki upominkom od sponsora biegu: żel męski pod prysznic, szampon wygładzający do włosów niesfornych, serum do ciała antycellulitowe, krem na dzień z pestek winogron... Żel pod prysznic męski oddałam koledze w zamian za odżywkę wygładzającą do włosów niesfornych (cóż... on i tak fryzurę ma gładką), ale żałuję, że nie wymieniłam kremu na dodatkową porcję serum antycellulitowego. Mnie by się bardziej przydało niż jemu.

Dzisiejszy parkrun Warszawa-Żoliborz miał być tylko rozgrzewką przed wieczornym Biegiem Powstania Warszawskiego, a tymczasem... jechałam tam rowerem sama, a wracałam w towarzystwie chłopaka, którego poznałam na Kępie Potockiej tydzień temu. Gadki-szmatki, czas szybko zleciał... Przekraczając próg mieszkania pomyślałam sobie... Kiedy przestałam bywać na parkrun Warszawa-Praga, a zaczęłam pojawiać się na Kępie Potockiej, czułam się trochę nieswojo. Bo w Skaryszaku zostali moi najlepsi parkrunowi znajomi. Wystarczyły jednak trzy wizyty na Żoliborzu, a zaczęłam czuć się tu jak w domu. I strasznie żałuję, że nieprędko się tam znowu zjawię.

Napisałam, a potem oddałam się różnym domowym czynnościom. Do Biegu Powstania szykować się zaczęłam dopiero około godz. 18.30: zjadłam ciastko owsiane ze zdjęcia, wypiłam koktajl malinowo-bananowy, spakowałam do plecaka wodę oraz koszulki Zabieganych Po Uszy i Biegam Na Tarchominie (z jednym i drugim teamem umówiona byłam na zdjęcie grupowe), wzięłam szybki prysznic... Jeśli zaś o strój startowy chodzi...
Od zeszłego roku w pakietach startowych znajdują się koszulki czarne. Niemal każdy biegacz wie, że jest to kolor najmniej odpowiedni do biegania po zmroku, ale... nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, by włożyć na siebie inną. I to nie tylko dlatego, że - by wystartować - musiałam się udać na stadion warszawskiej Polonii (czyli Czarnych Koszul), ale przede wszystkim ze względu na symbolikę czerni i fakt, że impreza upamiętniać miała mroczne karty naszej historii - wydarzenia, które w dużej mierze kojarzone są z konspiracją i ukrywaniem się w miejscach, do których nie zaglądało światło. Zresztą... Myślę, że zwłaszcza przy biegach cyklu "Zabiegaj o Pamięć" to ważne, by wszyscy startowali w takich samych koszulkach. Bo w takich zrywach ważniejsza niż jednostka jest stanowiąca jedność grupa. I nie o pamięć jednostkową tutaj chodzi, a o pamięć zbiorową.

czarna koszulka + czarna spódniczka = na galowo

DO BIEGU, GOTÓW, START...

Około godz. 20.00 zjawiamy się z mężem w okolicach linii startu. Obowiązkowe zdjęcie z Zabieganymi Po Uszy - pstryk. Obowiązkowe zdjęcie z Biegam Na Tarchominie - pstryk. Ostatecznie nawet nie chce mi się zmieniać koszulki.


Po sesji fotograficznej nie mam już zbyt wiele czasu. Oddaję więc swoje rzeczy mężowi, który jako uczestnik biegu na 10 km staruje 20 minut później niż ja i spokojnie może oddać je do depozytu, a sama udaję się na linię startu biegu na 5 km. Zadeklarowałam start ze strefy II (20:00 - 24:59). Niestety mimo usilnych prób nie udaje mi się do niej dopchać.
Około godz. 20.45 po wykonaniu "Roty" i wyświetleniu zwiastuna filmu "Miasto 44" (przykro mi bardzo, ale z pobudek prywatnych i w pewnym sensie ideologicznych pójść do kina nie zamierzam) pada wreszcie sygnał do biegu.  

Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale...
Pierwsza część biegu to niemożność złapania rytmu, przeciskanie się przez tłum i slalom między ludźmi, którzy przyszli tu sobie pospacerować. Między tymi, którzy takie biegowe zrywy powstańcze mają raz - dwa razy do roku, i tymi, którzy - być może - postanowili właśnie zadebiutować. Im dłużej się przeciskam, tym bardziej się męczę. Im bardziej się męczę, tym częściej analizuję kodeks blogaczy (powstał w maju tego roku i doczekał się komentarza w artykule Ani Pawłowskiej-Pojawy). Im częściej analizuję kodeks blogaczy, tym dobitniej zauważam, że podczas BPW łamany jest on w bardzo wielu punktach. Rozważam nawet pomysł dorzucania takiego kodeksu do pakietu startowego. W końcu początkujący biegacze mogą jeszcze nie wiedzieć, że w bieganiu jak w ruchu drogowym też obowiązują jakieś zasady.
W drugiej części nabieram wreszcie wiatru w żagle i biegnie mi się naprawdę wyśmienicie. Wreszcie mogę się skupić nie na tym, co mnie irytuje, lecz na towarzyszącej biegowi oprawie - różnego rodzaju efektach dźwiękowych, świetlnych, specjalnych, które wprowadzają w klimat  63 powstańczych dni. Kolejne kilometry mijają mi niezwykle szybko i lekko. Rozgrzana przez poranne parkrunowe słońce nie odczuwam upału, na który potem wszyscy będę narzekać. Nawet wieńczący trasę podbieg na ul. Sanguszki mnie nie przeraża. Po pokonaniu go mam jeszcze siłę na szybki finisz. Mijając metę czuję, że jest dobrze. Nie jestem jednak w stanie oszacować swojego wyniku. Fuck. Już drugi raz tego dnia nie wzięłam na zawody zegarka.
 
Medal już odebrany, woda wypita, banan zjedzony... Za sobą mam też nieudaną próbę kibicowania znajomym, którzy pokonują 10-kilometrową trasę i różne perypetie związane z chęcią powrotu do strefy medalowej, w której mogłabym wypatrywać męża.
"Niestety, nie można tam wrócić" - informuje mnie ochroniarz, po czym przymyka oko na moją niesubordynację.

- Cześć - na samym początku wypatruję Huberta Kreda - postać dość popularną w kręgu warszawskich biegaczy.
- Cześć - odpowiada Hubert i rzuca mi się na szyję. Jest, tak jak ja, cały mokry i spocony. - 36 minut, 13 sekund!!! Rozumiesz? - ekscytuje się. - I to podczas postu!!! - (ci, co znają Huberta, dobrze wiedzą, że jest Libijczykiem i ma zwyczaj przestrzegania ramadanu) - To co dopiero będzie, jak się post skończy?!?

Parę minut później wypatruję Bartka - oświetlacza, z którym miałam okazję zrobić parę filmów. Ma czas około 42 minut, ale nie jest zadowolony. Narzeka na gorąc i duchotę. Po krótkiej rozmowie - tak jak ja cały mokry i spocony - ściska mnie na pożegnanie i pędzi uzupełnić płyny.

Kolejne parę minut później medal wędruje do Kamila Jaroszewicza - kolegi z Tarchomina.
- Nie wyglądasz dobrze - zauważam. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?- pytam i poklepuję go po ramieniu. Jego koszulka, tak jak moja, jest cała mokra i przepocona. 
W odpowiedzi Kamil również narzeka na gorąc i duchotę. I opowiada, że cały dzień spędził w pracy.
- Ale życiówkę udało mi się zrobić - dodaje. Gdy odchodzi, krzyczy jeszcze głośno: - Pozdrów męża! I ucałuj! Ode mnie!

No więc czekam na tego męża. W międzyczasie obserwuję, jak mokrzy i spoceni biegacze odbierają medale i obściskują wolontariuszki. Bywam czasem jedną z nich i wiem, że wręczające medale dziewczyny wcale nie przepadają za tego rodzaju wylewnością. Znów więc przypominam sobie kodeks blogaczy i myślę o tym, by wzbogacić go o następujący punkt: Jeśli chcesz po biegu wyrazić swoją radość, nie rzucaj się na szyję wolontariuszkom, tylko znajdź sobie kogoś, kto jest równie mokry i spocony co ty. I najlepiej niech to będzie ktoś znajomy. Wolontariuszki naprawdę nie lubią, gdy (dosłownie i w przenośni) kleją się do nich obcy faceci. Nawet jeśli życiówki mają na wypasie.

Na zakończenie tych rozważań pojawia się wreszcie mąż. Jest cały mokry, spocony (Ale co z tego? Przecież to MÓJ mąż) i ledwie żywy. Szybko udajemy się więc po picie i banana, a potem zasiadamy na schodkach przed głównym budynkiem Polonii. Siedząc tak we dwójkę wpatrujemy się w fontannę, która stanowi punkt centralny placu.
- A pamiętasz, jak było w zeszłym roku? - zagaduje mąż.
- Tak, pamiętam.

Pamiętam, że w zeszłym roku nie mogłam wziąć udziału w BPW. Pamiętam, że - podczas gdy liczna reprezentacja Zabieganych Po Uszy przemierzała trasę powstańczą - ja wpatrywałam się w monitor na planie zdjęciowym serialu o dwóch kobietach walczących z nadwagą. Pamiętam, jak cała ta gromada - udekorowana medalami, ubrana w koszulki pamiątkowe bądź w niebieskie z charakterystycznym logo - odebrała mnie około północy z pracy i jak razem wyruszyliśmy na nocną włóczęgę po centrum Warszawy...

Dziś zaś.. Część z tamtych osób nie mogła, część nie chciała, część przestała już biegać takie krótkie dystanse... A na kawę, którą proponowała moja kuzynka Ania, zabrakło mi sił i weny. Bo w perspektywie miałam pracującą niedzielę.

i tylko ten mąż wciąż u mego boku...

EPILOG

SMS z wynikiem dociera, gdy jesteśmy z mężem w drodze na stację metra. 25:10. I nic to, że tabele zamieszczone na datasport.pl mówią, iż byłam 521. osobą na 2743 startujących, że byłam 75. na 1304 kobiety i 24. na 501 reprezentantek kategorii K-30. I nic to, że wykresy na Endomondo pokazują, iż - nie licząc pierwszego kilometra, kiedy to mozolnie przeciskałam się przez tłum - biegłam znacznie lepiej niż na porannym parkrunie, a moje tempo rosło i rosło... I nic to, że w biegach z cyklu "Zabiegaj o Pamięć" nie chodzi o wynik i wymiar sportowy, lecz o uczczenie święta, o namysł nad naszą historią, o poczucie jedności narodowej, o - jak pisze wspomniana już dzisiaj Ania Pawłowska-Pojawa - "Disneyland z misją"... I nic to, że w takich zrywach ważniejsza niż jednostka jest stanowiąca jedność grupa... I nic to... Bo pewien niedosyt pozostał. Nie tylko dlatego, że przerwana została moja dobra passa w bieganiu 5 km poniżej 25 minut, ale również dlatego, że... gdyby każda osoba biorąca udział w imprezie znała swoje miejsce w szeregu i przestrzegała obowiązujące reguły biegowe, to możliwe by było połączenie interesu grupy z interesem jednostki. Nawet jeśli byłaby to tak niewiele znacząca jednostka jak ja.
W poczuciu, że nie kręcą mnie już biegi masowe i że znacznie bardziej lubię te kameralne, z klimatem, gdzie niemal wszyscy się znają, a atmosfera jest prawie domowa, w późnych godzinach wieczornych (a właściwie już nocnych) napisałam na fejsie:

Po Biegu Powstania Warszawskiego odczuwam pewien niedosyt (pewnie niedługo się na ten temat bardziej wywnętrzę), więc na dobranoc powspominam sobie poranny parkrun. Zwłaszcza, że Jarek Gie tak ładnie o nim napisał :)

Gift od firmy Ziaja bardzo miło nastraja!
Było też dobrze nam znane – parkrun-owe ciastko owsiane!
Dzisiejszy bieg na Żoliborzu o numerze 16 w iście upalnych warunkach zakończył się zwycięstwem Wojtka Starzyńskiego z czasem 18:43, za jego plecami uplasował się Krzysztof Korol z czasem 19:15, a na trzecim miejscu przybiegł Konrad Kobiałka z czasem 19:35. Wśród kobiet najszybsza była Małgorzata Roszkowska-Kazała z czasem 24:49, która staje się naszą stałą bywalczynią damskiego podium, tuż za nią J.M. Pia Regan-Jasiński, która odwiedza nas z Gdańska z czasem 25:24, ostatnią sklasyfikowaną na podium kobietą była Karolina Michalak z czasem 25:57.
Dzięki wszystkim za przybycie na to wydarzenie tym bardziej, że dzięki naszym wspaniałym wolontariuszom to i ja mogłem pobiec z Wami, a nie tylko mierząc trasę:)

No to się wywnętrzyłam. A na kameralny bieg z klimatem nie musiałam, na szczęście, czekać zbyt długo. Napiszę o tym następnym razem.

1 komentarz:

  1. z pewnością przeciskanie się i.... przeciskanie w tłumie, mnie by rozeźliło. od jakiegoś czasu wolę kameralne świętowania.

    OdpowiedzUsuń