W związku z poprzednim wpisem przypomniała mi się też pewna notka pochodząca z okresu, gdy ja entuzjastycznie trenowałam do swojego maratońskiego debiutu, a mąż co najwyżej rozważał przebiegnięcie 10 km w ramach tej samej co ja imprezy.
żal i zazdrość, część 1: Żona
wtorek, 26 luty 2013, 10:32
Któregoś dnia
Żona obudziła się nieco zdziwiona. Rzadko zapamiętuje swoje sny, a tym
razem nie dość, że zapamiętała, to jeszcze przyśnił jej się kolega z
liceum. Taki, w którym momentami się podkochiwała, z którym czasem
miewali się ku sobie, ale z którym za czasów liceum ostatecznie nic nie
wyszło. Taki, którego spotkała w czasie studiów parę miesięcy po tym,
jak rozstał się z nią wówczas-jeszcze-nie-Mąż. Taki, który zdawał się
być wtedy najlepszym kandydatem na jej partnera. Tak idealnym, że... w
czasie studiów ostatecznie też nic z nim nie wyszło. Bo jeszcze-nie-Żona
stchórzyła i z obawy przed powagą sytuacji uciekła w związek z młodszym
od siebie chłopakiem. W związek, o którym wiedziała, że jest bez
przyszłości.
Mawia się często, że lepiej żałować czegoś, co się zrobiło niż czegoś,
czego się nie zrobiło. Żona mawia zaś często, że ma w zwyczaju nie
żałować niczego. Ani tego, co zrobiła, ani tego, czego nie zrobiła.
Lecz... Tego akurat, że związek z kolegą z liceum non consumatum est, zdarzało jej się kiedyś żałować nieraz.
Nie streściła Żona tego snu Mężowi. Bo i po co? Zresztą on i tak jeszcze spał, gdy wstawała.
Nie streściła Żona tego snu Mężowi. Zwłaszcza, że szybko musiała się przygotować do pierwszego swojego treningu.
Musiała zjeść, ubrać się i wyruszyć środkami komunikacji miejskiej na
spotkanie z ludźmi, którzy biegają znacznie dłużej i znacznie bardziej
profesjonalnie niż ona.
Oglądaliście "Poradnik pozytywnego myślenia"? Mimo, że to nie jest film o sporcie, mnóstwo w nim biegania. Polecamy! :) - jakiś czas później Żona pokazała Mężowi wpis na swoim ulubionym portalu biegowym. I...
- Też na to zwróciłam uwagę, gdy go oglądałam - oznajmiła. Po pierwszym
treningu okazało się bowiem, że bieganie jest znacznie lepszym tematem
do zamęczania Męża niż nic nieznaczące sny i wspomnienia z przeszłości.
I tak co jakiś czas Mąż musi wysłuchiwać...
A to że ogłosili na treningu konkurs wiedzy o Japonii - do wygrania były
super-wypasione-ach-och buty do biegania, a ona ich nie wygrała.
/Ogłosili mi na treningach konkurs wiedzy o Japonii. Do wygrania
super-wypasione-ach-och buty do biegania. Wiedzę tę... można by rzec...
posiadłam śpiewająco.
Na to konto wytoczona została z piwnicy beczka wina i... nie ma co
ukrywać... trochę się zalałam. Tylko dlaczego przy okazji zalała się
podłoga?/
A to że Brat wylosował darmowy pakiet startowy na maraton.
A to że nie ma sprawiedliwości na tym świecie, bo chodzi na treningi
niemal od samego początku, a pakiety wciąż losują nowo (najczęściej po
raz pierwszy) przychodzące osoby.
/- Głupi ma szczęście! - wyjaśnił mi mój brat, gdy rozpaczałam, że
to on (a nie ja) wylosował darmowy pakiet startowy na Orlen Warsaw
Marathon.
Hmmm... Mądrość jest kompletnie nieopłacalna. Co by tu zrobić, żeby zgłupieć - najlepiej do reszty?/
A to że fajnych ma trenerów. I że jeden z nich specjalizuje się w takiej
niszowej formie biegania, jaką są biegi po schodach. I jak tak sobie
poszperała w internecie, to się okazało, że dyscyplina ta ma nawet swój
Puchar Świata.
A to że na innego z nich natknęła się w sklepie. Że przybiegł tam z
psem. Że - gdy wyszła z przymierzalni - stanął jak wryty i stwierdził
"Ja cię znam!". I że opowiadał jej później, iż tego dnia przebiegł 37
km, ale nie dostarczył organizmowi odpowiednio dużo energii ani
nawodnienia i przez to z wycieńczenia zasnął w wannie.
A to że fajni są uczestnicy tych treningów i coraz bardziej zacieśniają
się między nimi więzi. Że jak jest im ciężko, wiodą sobie pogawędki, by
jakoś dotrwać do końca. Że poznała na przykład bezrobotnego historyka,
dla którego bieganie jest tym samym, czym dla niej.
A to że doszło do tego, iż znajomego aktora zamiast spotkać na planie
zdjęciowym, spotkała na treningu. Bo został twarzą medialną maratonu.
I tak systematycznie Mąż musi:
obserwować ekscytację Żony,
wysłuchiwać jej doniesień o postępach i kolejnych życiowych rekordach,
czytać głupawe komentarze, które zostawia na poważnych forach,
oglądać zdjęcia i filmiki (o! takie jak na przykład ten: www.tvp.pl/styl-zycia/magazyny-sniadaniowe/pytanie-na-sniadanie/wideo/tomasz-majewski-mistrz-w-orlen-team/10193273), jakie organizatorzy robią podczas treningów,
marzyć wraz z nią o nowych, bardziej profesjonalnych butach do biegania.
/Niedawno mój brat cioteczny opowiadał mi o swojej nauczycielce
(rosyjskiego?) z liceum, co to na odpowiedzi uczniów zwykła się była
krzywić i odpowiadać: "Nie zwilża mnie to."
Starsza już ze mnie kobieta i coraz rzadziej cokolwiek mnie zwilża,
ale... jak założyłam w sklepie nowe buty do biegania (żeby nie było...
zasponsorwane przez mamę - pozdrawiam z monitora!), to... ACH!!! OCH!!!
ŁAŁ!!! JUPI!!!
Może to dlatego, że w nazwie miały "gel"?/
- Wiesz... Tak obserwuję, słucham, czytam, oglądam i myślę sobie, że
tworzycie taki specyficzny rodzaj subkultury - stwierdził któregoś dnia
Mąż, a w jego głosie pobrzmiewała aprobata.
- Wiesz... Zaczynam się robić zazdrosny o to twoje bieganie. Bo ja tak
bym nie dał rady - stwierdził Mąż innego dnia, a w jego głosie
pobrzmiewała duma.
- Wiesz... Dziś po raz pierwszy tak na serio uwierzyłem, że jesteś w
stanie ukończyć ten maraton - stwierdził Mąż jeszcze innego dnia, a w
jego głosie pobrzmiewała tak po prostu wiara.
Mawia się często, że lepiej żałować czegoś, co się zrobiło niż czegoś,
czego się nie zrobiło. Żona mawia zaś często, że ma w zwyczaju nie
żałować niczego. Ani tego, co zrobiła, ani tego, czego nie zrobiła.
Lecz... Tego akurat, że zabrała się za siebie i za bieganie zbyt późno
(bo jeszcze parę miesięcy temu sama nie wierzyła, że jest do tego
zdolna), zdarza jej się obecnie żałować bardzo często.
Mąż też ostatnio chodzi bardzo podekscytowany. Do tego stopnia, że
przestał mieć problemy z porannym wstawaniem. I nawet w weekendy
(zamiast się wylegiwać do nie wiadomo której) zaczął wstawać o tej
godzinie, o której Żona zrywa się na treningi.
Mąż nie streszcza Żonie swoich snów. Bo po co? Tym bardziej, że ma on teraz temat znacznie lepszy do zamęczanie Żony.
I tak co jakiś czas Żona musi wysłuchiwać...
I tak systematycznie Żona musi...
- Wiesz... Ja też zaczynam się robić zazdrosna - stwierdziła wreszcie któregoś dnia, a w jej głosie...
Ale po kolei.
C.d.n.
Nie będę tego ciągu dalszego przytaczać w całości. Zwłaszcza, że rozwinął się on aż na dwie części. W drugiej, zatytułowanej "Mąż", było coś o mężowym zespole, coś o tym, jak doszło do jego rozpadu i kilkuletniego rozwodu męża z muzyką, coś o tym, jak doszło do reaktywacji zespołu po latach, coś o tym, że mąż żałował, iż tak to się wszystko kiedyś potoczyło, coś o tym, że...
I tak systematycznie Żona musi wysłuchiwać:
- nowych pomysłów,
- nowych planów,
- nowych aranżacji,
- nowych riffów,
- relacji z prób,
- opowieści o determinacji i zaangażowaniu pozostałych członków zespołu.
I tak co jakiś czas Żona musi:
- doradzać Mężowi, w co ma się ubrać na sesję zdjęciową i jak zatuszować pryszcza, który wyskoczył mu niemal na środku czoła w przede dniu,
- wymyślać wraz z nim wypowiedzi do potencjalnych wywiadów,
- oglądać zdjęcia i filmiki z prób,
- marzyć wraz z nim o... sukcesie?
- nowych pomysłów,
- nowych planów,
- nowych aranżacji,
- nowych riffów,
- relacji z prób,
- opowieści o determinacji i zaangażowaniu pozostałych członków zespołu.
I tak co jakiś czas Żona musi:
- doradzać Mężowi, w co ma się ubrać na sesję zdjęciową i jak zatuszować pryszcza, który wyskoczył mu niemal na środku czoła w przede dniu,
- wymyślać wraz z nim wypowiedzi do potencjalnych wywiadów,
- oglądać zdjęcia i filmiki z prób,
- marzyć wraz z nim o... sukcesie?
W trzeciej części "Żalu i zazdrości", zatytułowanej "Mąż i Żona", było zaś coś o tym, że...
Któregoś sobotniego wieczoru, kiedy Żona
załatwiła już swoje sprawy, a Mąż swoje, kiedy Żona uczyniła zadość
swojej pasji, a Mąż swojej, siedzą oboje przy butelce wina.
I tak Mąż musi... nie... wróć... Mąż niczego nie musi, Mąż chce wysłuchać kolejnej porcji niusów dotyczących biegania Żony.
I tak Żona musi... nie... wróć... Żona niczego nie musi, Żona chce wysłuchać kolejnej porcji niusów dotyczących zespołu Męża.
I znowu Mąż twierdzi, że jest zazdrosny.
I znowu Żona rewanżuje się tym samym.
Tyle że to, co pobrzmiewa w ich głosach, z zazdrością nie ma nic wspólnego.
Tym bardziej, że Żonę zdaje się fascynować zafascynowany swoją pasją Mąż.
Tym bardziej, że Męża zdaje się fascynować zafascynowana swoją pasją Żona.
I tak Mąż musi... nie... wróć... Mąż niczego nie musi, Mąż chce wysłuchać kolejnej porcji niusów dotyczących biegania Żony.
I tak Żona musi... nie... wróć... Żona niczego nie musi, Żona chce wysłuchać kolejnej porcji niusów dotyczących zespołu Męża.
I znowu Mąż twierdzi, że jest zazdrosny.
I znowu Żona rewanżuje się tym samym.
Tyle że to, co pobrzmiewa w ich głosach, z zazdrością nie ma nic wspólnego.
Tym bardziej, że Żonę zdaje się fascynować zafascynowany swoją pasją Mąż.
Tym bardziej, że Męża zdaje się fascynować zafascynowana swoją pasją Żona.
Było coś o tym, że fajnie jest, jak mąż i żona mają swoje pasje, że fajnie jest, jak się nawzajem w swych pasjach wspierają, że fajnie jest, jak nie budują sobie nawzajem złotych klatek i że fajnie jest, jak tworząc parę nie zapominają o tym, że są zarazem indywidualnymi jednostkami, z których każda ma swoje ścieżki, swój sposób życia i patrzenia na świat, swoją odrobinę wolności.
No więc w weekend poprzedzający naszą 13. rocznicę ślubu korzystamy z Piterem z naszej odrobiny wolności. On wyjechał z zespołem zagrać koncert w Nowym Mieście nad Wartą. A ja zostałam w Warszawie. Zrobiłam sobie dziś wycieczkę rowerową. Na Powązki. Bo dość makabryczny sen z tatą w roli głównej przypomniał mi, że przez to całe zabieganie dawno mnie tam nie było. Do sklepu Fast Foot. Bo omal nie zapomniałam, że czekają tam na mnie niespodzianki. Jutro rano przebiegnę z bratem i chrześnicą 5 km w Wielkiej Ursynowskiej. Bo wciąż jestem jej winna jeden bieg. Wieczorem zaś, jak już wróci mąż... Może po prostu napijemy się wina. Bo w końcu będziemy mieli sobie tyle do opowiadania. Może pójdziemy do kina. Bo dawno nie czytałam tak zachęcającej recenzji jak tej dotyczącej filmu "Boyhood" Richarda Linklatera.
Jedyny w swoim rodzaju, realizowany
przez dwanaście lat film, który ma w sobie tajemniczą siłę - trochę
wzrusza, trochę boli. Aż trudno się z nim rozstać.
Kiedy Ellar Coltrane - grający Masona - zaczynał pracę nad filmem, miał sześć lat: dziś ma osiemnaście. Kamera śledzi więc (a przy okazji również widz), jak dorasta, z dziecka zmienia się w nastolatka, z nastolatka - w młodego faceta.
"Wiem tyle, co inni: wszyscy po prostu improwizujemy". O tym chyba przede wszystkim opowiada "Boyhood": o dojrzewaniu, które nie daje patentu na mądrość. Wchodzimy w kolejne role (dziecko, partner, rodzic, dziadek), nabieramy - jak mówi Hawke - "twardszej skóry", zaprowadzamy wokół siebie porządek. Ale przejście na "drugą stronę" - tę dorosłą, która wie, decyduje, może wszystko - jest fikcją.
(całą recenzję można przeczytać tutaj, a ciekawy zwiastun tutaj)
Może to, a może tamto... W każdym razie mąż nie będzie musiał mnie doganiać. Bo ja nigdzie nie zamierzam uciekać. Zwłaszcza, jak mi ładnie zagra na gitarze ;)
Oboje macie pasje i pasję do nich :) Bym pozazdrościła, ale uczciwie przed sobą muszę przyznać, że np biegać nie lubię, więc mi się nie chce, a do muzyki talentu nie mam.. Jednak podziwiam to w was, swoją ambicję zaspokajam czytając:) Taka iskierka zazdrości jednak rodzi się we mnie, co do WSPÓLNEGO pasjonowania :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: to nie o te dwie konkretnie pasje chodzi, tylko jakiekolwiek. Grunt, żeby nie gnuśnieć w czterech ścianach i mieć jakieś zainteresowania. Człowiek bez nich jest... hmmm... nieciekawy. Po pewnym czasie nawet dla swojego partnera. A Ty... no przecież wiem, że masz swoje pasje i wiem, że jesteś bardzo interesującą kobietą :)
UsuńPo drugie: a może ja w ogóle w tym wszystkim nie mam racji. Celowo wybrałam do notki takie, a nie inne fragmenty recenzji filmu. Wszyscy w pewnych sprawach niewiele wiemy, nikt z nas nie ma patentu na mądrość i... zawsze to powtarzałam... to, co sprawdza się w przypadku danej osoby i danej sytuacji wcale nie musi się sprawdzić w przypadku innej. Grunt to nauczyć się improwizować :)
a wiesz, ja tam się zawsze cieszę że mój - już - mąż nie biega tak jak ja, tylko raz na jakiś czas w ramach innych swoich treningów i czuję, że wcale mi się nie opłaca go namawiać do zmiany:). Dzięki temu, jak biegnę maraton albo półmaraton to on jest świeży i wypoczęty i ogarnia nam zazwyczaj przewóz i jedzenie, reanimuje mnie kolacją jak za wrócę z treningu za bardzo zmęczona i masuje moje łydki, jak mnie bolą nie mając wymówki, że go bolą też/bolą bardziej:) i jest dobrze ogólnie, jeśli każdy ma w domu swój własny kawałeczek życia:)
OdpowiedzUsuńI o to mi właśnie chodziło :)
OdpowiedzUsuń