- Stań! - poprosił kierowcę. I nie musiał tłumaczyć, skąd ta - zdawać by się mogło - dziwna prośba. Bo każdy mieszkaniec Warszawy i okolic wiedział, że wybiła godzina W. Zdziwienia nie wywoływał więc stojący na środku ulicy samochód, lecz raczej ten, który się nie zatrzymał.
Pamiętam, że jak nigdy wcześniej zastanawiał mnie wówczas fenomen Powstania Warszawskiego, które jako jedno z nielicznych tego rodzaju wydarzeń jest czczone bez żadnego przymusu:
- nie tylko przez pamiętających czasy okupacji starszych, ale i przez wychowanych w wolnym kraju młodych,
- nie tylko w sposób sztywny, nabożny i oficjalny, ale i spontaniczny, z oficjalnością niemający nic wspólnego,
- nie tylko przez żołnierzy i polityków, ale i przez cywili, trzymających się od polityki z daleka...
27.07.2013. Ponad 6000 osób wzięło udział w 23. Biegu Powstania Warszawskiego.
01.08.2013. Odbył się przejazd rolkarzy.
03.08.2013. Przez Warszawę przejechała Masa Powstańcza.
27.07.2013. Podczas koncertu w Parku Wolności (jak najbardziej rockowy, a moja babcia powiedziałaby pewnie - młodzieżowy) zespół Lao Che zagrał materiał z płyty "Powstanie Warszawskie", której nakład rozszedł się niegdyś jak ciepłe bułeczki i która przyniosła grupie olbrzymią popularność.
Pamiętam, że nie wzięłam udziału w żadnym z tych przedsięwzięć, chociaż - poza przejazdem rolkarzy - na udział w każdym z nich miałam chęć. Cóż... zawsze powtarzam, że chcieć to nie znaczy móc. I 27.07, i 01.08, i 03.08.2013 należały do moich dni niewolnych od pracy. Później jednak nadszedł 04.08...
To było tak...
W niedzielę o 12:40 - zamiast plażować, grillować tudzież w inny typowo nie-dzielny sposób dzień święty święcić - stawiłam się z Mężem na przystani przy Wale Miedzeszyńskim, by wziąć udział w swoim pierwszym w życiu spływie. Na dzień dobry odebrałam piękną czerwoną czapeczkę z białym napisem "Wisłą przez miasto nieujarzmione" i charakterystyczną kotwicą. Bo spływ nie dość, że był kajakowy, to jeszcze powstańczy. Wkrótce dołączyli do nas znajomi, z którymi dotychczas tylko biegaliśmy, z dzieciakami. Zasiedliśmy na ławkach, wysłuchaliśmy przemówienia organizatora, opowieści uczestnika powstania, pobraliśmy śpiewniki i... Ktoś uwierzy, jak powiem, że odśpiewaliśmy wszystkie pieśni powstańcze? Ktoś uwierzy, jak powiem, że wokalistka zespołu, który je intonował, mówiąc, że tak rozśpiewanej grupy w karierze tych spływów jeszcze nie było, łypała okiem na nas - zabieganych po uszy? Ktoś uwierzy, że piosenka o sanitariuszce Małgorzatce, która jest najpiękniejsza, ma promienny uśmiech i słodsza jest niż niż przydziałowy miód, jest jakby żywcem o mnie? No nie... Tu już się chyba zagalopowałam...
A potem spłynęliśmy. Pod Mostem Poniatowskiego zjedliśmy biało-czerwone lody. W okolicach godziny W z flagami i transparentami przepłynęliśmy wzdłuż Starówki. Tuż za Mostem Gdańskim wzięliśmy udział w wyścigu. Nagradzane miały być dwie pierwsze osady. Kapitan Mąż ostro zagnał więc mnie - swojego majtka - do roboty. Dość długo utrzymywaliśmy drugie miejsce. Ale blisko końca majtek się zamotał i pękła w nim guma. Choć... Czwarte miejsce - jak na debiut i 33 kajaki - to i tak niezły rezultat. Dla porządku: kolega z córką był siódmy, a koleżanka z synkiem... też siódma. Siódma inaczej. No ale wiecie... Synek jako największa (i najmłodsza) gwiazda spływu nie musiał wiosłować.
Gdy wylądowaliśmy na Tarchominie, ponowiłam zaproszenie na makaron z dynią, pomarańczą i szynką parmeńską. Znajomi pewnie chcieli wrócić do domu. Ale co zrobić, gdy dzieci mówią: "My chcemy do cioci i wujka"?
No więc zakotwiczyli na jakiś czas u nas. Przy stole też trochę wiosłowaliśmy, trochę popłynęliśmy... Zdjęć z tej części dnia jednak brak. No wiecie... Cenzura :)
Pamiętam, że 05.08.2013 był drugim dniem wolnym od pracy z rzędu. Na to konto, spodziewając się ataku zakwasów w rękach i barkach, postanowiłam dać odpocząć swoim górnym partiom i zmęczyć nogi. Pobiegłam więc 6,5 km do swojego ukochanego fitness klubu, poćwiczyłam godzinkę i do domu też wróciłam biegiem, odkrywając przy okazji, że droga w tę i z powrotem (od progu mieszkania począwszy i w progu mieszkania skończywszy) zajmuje jej mniej więcej tyle co podróż autobusem (wraz z dojściem na przystanek, przesiadką i oczekiwaniem).
Pamiętam, że wieczorem znów było powstańczo. Tym razem za sprawą filmu "Był sobie dzieciak" w reżyserii Leszka Wosiewicza, przy którym miałam okazję pracować (recenzja znajduje się tu, a zwiastun tam).
Tak było rok temu. W tym zaś roku obchody w związku z okrągłą (siedemdziesiątą) rocznicą są jeszcze bardziej uroczyste. 24. Bieg Powstania Warszawskiego odbył się już tydzień temu i ukończyło go w sumie ponad 8300 osób (w tym również ja). Na jutro planowany jest Bieg Powstańca na trasie Jabłonna - Wieliszew (nowość w biegowym kalendarium, również w moim). Wciąż istnieje możliwość zapisania się na kolejną edycję (01-03.08) spływów powstańczych (w tym roku niestety beze mnie), natomiast zapisy na Masę Powstańczą zostały już wstrzymane i tylko nielicznym uda się jeszcze zapisać w dniu imprezy (09.08).
Będą różnego rodzaju gale, eventy, koncerty... Doczekaliśmy się też nowego filmu dotyczącego Powstania Warszawskiego - "Miasto 44" Jana Komasy swoją uroczystą premierę na Stadionie Narodowym miało raptem wczoraj, a już wywołało dyskusje i podzieliło recenzentów. Z tego, co zauważyłam (i w sumie czułam, że tak będzie, gdy parę lat temu czytałam ten scenariusz), cięgi zbiera za młodzieżową estetykę i za nie dość nabożne, nie dość konwencjonalne i nie dość konserwatywne podejście do tematu.
No właśnie... Pamiętam, jak w zeszłym roku opowiadał nam organizator spływu powstańczego (Bartek Włodkowski z Fundacji AVE), że impreza, którą organizuje już od kilku lat, doczekała się na jednym z portali internetowych porównania do disco polo i słów krytyki - bo podobno nie wypada czcić takich tragicznych wydarzeń w taki biesiadny sposób. Hmm... Mój komentarz był wówczas krótki: "Coś czuję, że prędzej wbiję się dla Męża w strój sanitariuszki Małgorzatki niż zacznę się biczować i ubiorą się w worek pokutny w związku z historią swojego miasta, zabarwioną kolorami pożogi i krwi". Cóż... Wymieniłam w tym roku kajaki i kino na dwa biegi, tradycyjnie przystanę na chwilę, gdy wybije godzina W, skatuję do granic możliwości płytę Lao Che... Biczować się jednak nadal nie mam zamiaru. Dla mnie bardziej niż forma liczy się pamięć.
chyba wtedy napisałam, ze co do pamiętania, czczenia i biczowania zgadzam się z Tobą w całej swej wysokości ;) to się nie zmieniło.
OdpowiedzUsuńAle Ty dobrze pamiętasz :)
Usuń