piątek, 4 kwietnia 2014

wyobraź sobie...

Jaki dzień wypada 1-go kwietnia, wie chyba każdy. Co drugi każdy postanawia uczynić tradycji związanej z tym dniem zadość. Bo przecież primaaprilisowy żarcik musi być. Co drugi biegacz zaś (no może trochę wyolbrzymiam) postanawia w ramach tego żarciku ogłosić całemu światu, że kończy z bieganiem. Tak, tak... Ręce mi opadły. 1-go kwietnia rano po przeczytaniu kilku takich samych deklaracji, gotowa byłam uznać, że biegaczom naprawdę brakuje wyobraźni. Ale... 1-go kwietnia popołudniu stawiłam się na XXIII Primaaprilisowym Biegu Po Prawdziwej Warszawie. Spotkanie to, na szczęście, rozwiało moje obawy.

"Spotykamy się w sam Prima Aprilis, we wtorek 1 kwietnia 2014 roku o godzinie 16:30 na skrzyżowaniu ulic Gęsiej i Juliana Marchlewskiego, pierzeja od strony Jasia i Małgosi, tu w odległości stu metrów znajduje się coś znanego - biegowego... Co to?" - w ten sposób kilka dni wcześniej na wydarzenie zaprosił nas Dziki. I już sam termin sprawił, że oszalałam z zachwytu. Bo nie kolidował mi z pracującym weekendem i w sam raz nadawał się na ostatnie wybieganie przed maratonem w Dębnie. Co do umówionego miejsca zaś...


Hmm... Neon "Jaś i Małgosia" widziałam ostatnio w Muzeum Neonów w warszawskim SOHO. Jako Małgosia nie mogłam jednak nie wiedzieć, gdzie wisiał pierwotnie. Zresztą tak często tamtędy przejeżdżałam w drodze z Tarchomina na Dworzec Centralny... Coś biegowego w pobliżu... Jako istota biegająca nie mogłam nie wiedzieć, że to musi być Centrum Biegowe ERGO. A nazwy ulic, które wielu młodym warszawiakom nie powiedziałyby nic? Nazwiskiem Juliana Marchlewskiego nazwana była w latach 1949-1993 obecna Aleja Jana Pawła II, ulica Gęsia zaś... to długa historia. Historia, która zakończyła się tuż po II wojnie światowej. Nie zdążyła się skrzyżować z ulicą Marchlewskiego, nie zapoznała się z kawiarnią Jaś i Małgosia ani tym bardziej z Centrum Biegowym Ergo. Taka zapowiedź XXIII Biegu Po Prawdziwej Warszawie brzmiała naprawdę intrygująco i... pobudzała wyobraźnię.



Spotkanie (a dokładniej rzecz biorąc - jego merytoryczna część, bo o powitalnych wygłupach Dzikiego i Rafała wspominać tu nie będę) rozpoczęło się od peanów na cześć działacza komunistycznego Juliana Marchlewskiego. Po minach uczestników widać było, że zastanawiają się, na ile Rafał Przewodnik mówi serio, a na ile ironizuje. Potem zaprezentowane zostało nam więzienie Pawiak. I to dosłownie zaprezentowane, bo Rafał, używający czasu teraźniejszego i sformułowań "zobaczcie", "widzicie tam", wyrażał się o nim tak, jakby wciąż istniało. Po minach uczestników widać było, że są zdezorientowani. Bo bardzo chcieli zobaczyć to, co tak dokładnie opisuje Rafał, a nie widzieli.



Wystarczyło jednak przebiec parę metrów, by pojąć konwencję. Owszem, Rafał (prawie zawsze) mówił prawdę. Owszem, Rafał mówił o prawdziwej Warszawie. Tyle że była to prawda o prawdziwej Warszawie, której już nie ma lub której (biorąc pod uwagę fakt, że - jak w zapowiedzi - występowały obok siebie elementy z różnych czasów) nigdy nie było. A jeśli coś dotyczyło teraźniejszości (bo i tak się zdarzało), to mówiliśmy o tym w czasie przyszłym lub w trybie przypuszczającym, z perspektywy kogoś, kto żył w jakiejś dawnej epoce.


Nie powiem... Śmiechu było co niemiara. Zwłaszcza gdy słuchaliśmy o dwupiętrowych kamienicach, patrząc na wieżowce, gdy słuchaliśmy o biednej dzielnicy, mijając Złote Tarasy, gdy słuchaliśmy o sieci małych uliczek gęsto zabudowanych kamienicami, patrząc na Pałac Kultury i okalający go plac, gdy słyszeliśmy język jidysz, wsłuchując się w język polski... W miejscu, gdzie nie było nic, Rafał nam pokazywał coś. W miejscu, gdzie stało coś, Rafał nam pokazywał pustą przestrzeń. Gdzie indziej stał hotel Victoria, gdzie indziej znajdowała się Poczta Główna... Wypytywaliśmy przechodniów, czy nie znają przypadkiem Juliana Tuwima...
- Uważajcie! Jedzie tramwaj! - ostrzegł nas Rafał, gdy przechodziliśmy przez ulicę, na której nawet nie było szyn. Zatrzymaliśmy się i wpatrywaliśmy się w wyimaginowany tramwaj, który - wedle słów Rafała - nie był oznaczony żadną cyferką, lecz kolorem.
- Ale tu nie ma żadnego tramwaju... - mina stojącej obok nas kobiety była bezcenna. Zresztą... Niemal wszyscy tego dnia, słysząc, o czym mówimy, patrzyli na nas jak na kosmitów.

Uwaga, jedzie tramwaj, gdy jedzie, ziemia się trzęsie...
Trzęsie się cały mój świat...

Nie powiem... Śmiechu było co niemiara. Nawet upadek Iriny po zderzeniu ze słupkiem, który bardzo nas przestraszył, z czasem obrócony został w żart.
- Rafał! Opowiadałeś tak, jakby tu tego słupka nie było! - stwierdził Dziki.
- No bo... - Rafał dokonał szybkich obliczeń. - No bo przecież tego słupka jeszcze tutaj nie ma.
Ale żarty - żartami, a tu... co jakiś czas pojawiać się zaczęła natrętna myśl, że na koniec jeszcze test wiedzowy (a może test na wyobraźnię?) trzeba będzie zaliczyć. Bo jednak łatwiej jest mówić o tym, co się widziało, niż o tym, czego się nie widziało.
Ale żarty - żartami, a tu... co jakiś czas pojawiać się zaczęła natrętna myśl, że nie wystarczy mi wyobraźni, by z takiego biegu napisać relację. Bo jednak łatwiej jest pisać o tym, co ma jakiś rzeczywisty punkt odniesienia. 

Co do testu... O dziwo... Przeszłam go pomyślnie i zdobyłam swój pierwszy medal BPPW. I to wyjątkowy, bo wykonany tym razem metodą decoupage.


Co do relacji... mam poczucie klęski. Nie zabrałam się za nią od razu, bo zaraz po biegu pojechałam na galę zakończenia Grand Prix zBiegiemNatury, gdzie czekał na mnie jeszcze jeden medal. Nie zabrałam się za nią nazajutrz, bo za dnia byłam zajęta, a wieczorem - przytłoczona. Dzień po Prima Aprilisie życie postanowiło sobie ze mnie zażartować w dość mało przyjemny sposób. A teraz żyję już wyjazdem do Dębna. W niedzielę czeka mnie pierwszy w tym roku maraton, a ja... jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zostawić Was z tymi paroma zdaniami i trasą, jaką podczas XXIII BPPW przebiegliśmy. Reszta to kwestia Waszej wyobraźni.

4 komentarze:

  1. Małgosiu, trudno mi sobie wyobrazić pełniejszą opowieść o XXIII BPPW... A teraz biegnij. Dębno to bardzo dobry wybór na pierwszy maraton w sezonie. Tam jest klimat! Święto jak odpust dla miasteczka i wioseczek. Kibice wspaniali, krzesła i fotele wystawione przed domy, domki i chałupki, kibicują cztery pokolenia, na fotelach zasiadają babcie z czwartego pokolenia, mam nadzieję, że nic się nie zmieniło... Powodzenia! Uważaj, ta trasa jest pozornie szybka, niewinne góreczki wracają w niemiły sposób na trzecim okrążeniu, dlatego drugie kółko trzeba brać ostrożnie. No i wiatr. Niech będzie jutro przychylny, czyli niech sobie śpi... Powodzenia! No i dziękuję za Twoją opowieść. Dziki

    OdpowiedzUsuń
  2. nigdy nikomu nie robiłam żartów primaaprilisowych. mnie też w zasadzie nikt nie robił. i tak było w tym roku. no może poza Antyradiem, które zamiast grać, to co zawsze, zapodawało np "jesteś szalona" :)
    jednak taki żarto- bieg, chyba fajna sprawa. na pewno musiało być mnóstwo śmiechu :)
    a jak Dębno?

    OdpowiedzUsuń
  3. odpisałam Ci parę słów u siebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. o tegorocznym prima aprilis nie chce mi się nawet myśleć bo wcale nie było mi do śmiechu. i to nie przez jakiś wątpliwej jakości żart.
    dekupażowy medal? pewnie fajny, a na pewno oryginalny:) ja, jak na razie, mam tylko dekupażowe kolczyki:)

    OdpowiedzUsuń