piątek, 18 kwietnia 2014

klęska urodzaju

Czy lubicie ten moment, gdy przychodzi późna wiosna, a wraz z nią następuje wykwit zawodów biegowych i te imprezy tak bardzo się ze sobą pokrywają, że nie wiecie, na co się zdecydować? Bo ja nie znoszę. Można przecież w nieskończoność analizować różne czynniki (regulaminy, nagrody, wysokość wpisowego, zawartość pakietu startowego, odległość od miejsca zamieszkania...), a i tak nie jest się w stanie przewidzieć, która z imprez będzie miała w sobie to "coś", ten specyficzny klimat, który sprawi, że kiedyś zechcemy wrócić na kolejną edycję.

No więc miałam po zeszłorocznych doświadczeniach takie dwa pewniaki. Rozgrywany w Sulejówku Bieg Marszałka oraz rozgrywany w Garwolinie "AVON kontra przemoc". Ceny obu były z gatunku bardzo przystępnych, zawartość obu pakietów była atrakcyjna, dojazd samochodem z Warszawy do obu miejscowości (po podzieleniu kosztów podróży na dość spora grupę) nie wychodził drogo, a organizatorzy obu imprez zapewniali masę dodatkowych atrakcji. Co więcej, oba odbywały się w ten sam upalny czerwcowy weekend (Bieg Marszałka w sobotę, a "AVON kontra przemoc" - w niedzielę). Weekend, który do dziś wspominam z rozrzewnieniem.

W tym roku znowu obie imprezy wypadają w jeden weekend (14.06 i 15.06). Z Biegiem Marszałka konkuruje Bieg Ursynowa (by nań dojechać, wystarczyłoby mi wsiąść jedynie w autobus i metro), z biegiem "AVON kontra przemoc" zaś konkuruje przede wszystkim letnia edycja Wieliszewskiego Crossingu. Wizyta w Sulejówku wciąż jest w moich planach. Garwolin jednak tym razem sobie odpuszczę.

VI Bieg Marszałka, 15.06.2013

Kiedy w okolicach 8.30 zjawiliśmy się z Marcinem na miejscu, w Sulejówku panowała jeszcze dość senna atmosfera. Całkiem sprawnie odebraliśmy pakiety startowe i zadowoleni z T-shirtów (o tej porze udało nam się zgarnąć nasze rozmiary), nie bacząc na przechadzających się po korytarzach ludzi, szybko zmieniliśmy koszulki (zdjęć z tego ekshibicjonistycznego procederu, na szczęście, brak), przypięliśmy numery startowe i poszliśmy zwiedzić okolice mety.
A towarzyszyli nam nasi kibice. W samochodzie, którym pokonywaliśmy trasę do Sulejówka, było ich dwa razy więcej niż zawodników.

Była mamma mia i Misiowa, ukochana teściowa Pitera. Pewnie patrząc na tych wszystkich wychudzonych biegaczy, myślała tylko o tym, że trzeba ich dokarmić.
Była Emilka, która zyskała ostatnio miano naszego naczelnego gapcia.
Był nasz najwierniejszy kibic Maksio. Może to i lepiej, że Emilka nie biegła. Bo strasznie się czepiał jej sukienki.
A potem dobił jeszcze do nas mieszkający niedaleko pan Jureczek, o którego jajeczkach, ptaszkach i kiełbaskach wśród niektórych już legendy krążą.
Gdy po krótkiej rozgrzewce wróciliśmy z Misiem w okolice mety, na szyję rzucili nam się dawno niewidziani Iza i Paweł.
Oraz nie tak dawno widziana Nola.
A w okolicach mety objawili się wreszcie Jacek i Agatka. I w rezultacie nasz skromny team prezentował się tak.
A potem biegł Jacek - mimo że towarzyszyła mu tylko połowa jego obstawy.
Biegła Agata - mimo że musiała stoczyć straszliwy bój o pakiet startowy.

Biegła Nola - mimo choroby i zapchanego nosa.

Biegła Iza - mimo zmęczenia w nogach, jakie czuła jeszcze po Rzeźniczku i Maratonie Lubelskim. A skoro biegła Iza, to biegł i Paweł. Tyle że na zdjęciach się nie znalazł, bo prędkość jego zbliżona była do prędkości światła.



 
Biegł Marcin. 


 Biegłam ja (ach ten gest nauczony od Misia).



A to że mam najwięcej zdjęć... To nie dlatego, że znowu poprawiłam życiówkę (o ok. 50 sekund). To nie dlatego, że tuż przed metą spotkałam się z prawdziwym przykładem męskiej życzliwości (pan, który jest tuż za mną, widząc mój oszałamiający finisz, przepuścił mnie w kolejce do mety). Nie dlatego, że byłam 26. na 96 kobiet i 14. na 42 kobiety w swojej kategorii. Nie dlatego, że jak przejdę do kategorii wiekowej K40, zacznę być bardzo blisko czołówki... To dlatego, że...
... fotograf był stronniczy. A był nim mój najgorętszy kibic - sam Piter, który odpuścił Bieg Marszałka, zbierając siły na Avon przeciwko przemocy, na którym to ja z kolei polegnę, bo zamiast spać piję wino i piszę tę fotorelację.
Tak czy owak... Nie dla mnie znów były te puchary za plecami. Jako nagroda w zupełności wystarczyła mi jednak kawa mrożona i chleb ze smalcem i ogórkami małosolnymi (nie, nie jestem w ciąży - chyba że spożywczej).
Tak jak innym wystarczyła grochówka.
 A nam wszystkim medale.
Nic dodać, nic ująć. Zwłaszcza, że...
Głównym zwycięzcą, jak i zwycięzcą pomniejszych kategorii, do tego z nową życiówką, został Bartosz Olszewski - członek naszej nieformalnej grupy, który kryje się za tym pięknym pucharem :)







IV Bieg AVON kontra przemoc, 16.06.2013

W samochodzie, którym pokonywaliśmy trasę do Garwolina, tym razem nie było żadnych kibiców. Było w nim za to dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn. One cztery, ich dwóch... Gdyby w Garwolinie nie czekał na nas Jacek, od tego wyjazdu zwany choinką (ciekawe, czy domyślicie się dlaczego), Piotrek i Marcin mogliby się czuć jak w haremie.
Zresztą... Inni niż garwolińscy kibice z czasem okazali się zupełnie niepotrzebni. Z takim dopingiem jak tam nie spotkałam się podczas żadnej imprezy biegowej. Na początku odbył się przemarsz orkiestry dętej, różnego rodzaju służb mundurowych (również w wersji retro)...
...reprezentantów szkół i wielu jeszcze innych ludzików.
Potem odbyła się parada motocyklistów i zabytkowych samochodów. A podczas biegu na każdym kilometrze na biegaczy czekała jakaś dopingowa niespodzianka i co jakiś czas zimny prysznic zafundowany przez strażaków. Bo atmosfera była gorąca nie tylko za sprawą kibiców.
Pośród całego tego zgiełku nasze myśli krążyły jednak wokół tego, jak ostatecznie zakończyła się przygoda Pawła Żuka z Krwawą Pętlą. Krwawa Pętla - krwawy Żuk... Oczywiście, moglibyśmy się tym nie przejmować, ale - jak zauważył pewien fotograf (niejaki Wasyl) - bardzo fajna z nas grupa. A ten typ tak ma.
Mogłabym zamieścić fotografię finiszu każdego z nas i napisać, że:
- Marcin zaliczył kolejny dobry (choć celowo nie najlepszy) występ;
- Piotrek zasadzał się na złamanie 52 minut, a wyszło mu 00:50:41;
- Nola przełamała kryzys chorobowy i pobiegła znacznie lepiej niż wczoraj, a ostatni kilometr nawet w bardzo nieprzyzwoitym tempie;
- Jacek też czuł się lepiej niż na Biegu Marszałka, do tego biegnąc swym niespiesznym tempem poczynił niezwykle interesujące obserwacje na temat pracowników sieci Orange.
Najważniejszy w tym wszystkim był jednak udział Pauliny, która mimo kontuzji wytrwała do samego końca.

To dzielna dziewczyna i pewnie obeszłaby się bez mojego i Dominiki towarzystwa. Mnie w każdym razie ta 1:02:30 minęła szybciej niż wczorajsze 00:54:57.
Tak czy owak po biegu wszyscy prezentowaliśmy się świetnie.
Po regeneracyjnym posiłku (w walce wydawana za okazaniem żółtego kuponu grochówka kontra risotto u mnie wygrała zapiekanka z pobliskiego fast foodu), udaliśmy się pod scenę, gdzie...
...w oczekiwaniu na wręczenie nagród oraz losowanie pobytu w SPA i pakietu na maraton w Berlinie przez dłuższy czas kontemplowaliśmy podeszwę.
- Prędzej mi siurek wyrośnie niż coś wygram - stwierdziła Nola w nawiązaniu do nam (tam obecnym) tylko znanego żartu (śmiesznego zapewne jedynie przez nadmiar gorąca i ilość pochłoniętych promieni słonecznych). I... Nie wiem jak w przypadku siurka, ale w przypadku nagród się nie myliła.

Potem jeszcze tylko szybka sesja z kaczyńskimi, pożegnanie z Jackiem...
..krótka wizyta w McDonald's, żeby "zamówić order" (sorry... to znów jedynie dla nas śmieszny żart sytuacyjny), i powrót do Warszawy.








"Całe życie w Garwolinie? Dlaczego nie?"
Nie, bo nie. Ale na jakiś bieg z przyjemnością się tam jeszcze kiedyś wybiorę. Chyba że pokryje się z misternie wymyślonym przez nas McRUNem.

Od wczoraj (pod wpływem konkursu wokalnego, w którym brała udział wokalistka Lorien) dużo sobie rozmyślam o niekonsekwencji organizatorów i ich postępowaniu wbrew ideom, które głoszą organizowane przez nich imprezy. Jednemu z organizatorów biegu w Garwolinie też nie udało się uniknąć pewnej gafy. Wówczas gdy oznajmił, że najważniejszą kategorią podczas tego prokobiecego biegu (wedle regulaminu celem imprezy było popularyzowanie biegania wśród kobiet) była kategoria OPEN MĘŻCZYZN. A zatem... w myśl tak pojętej konsekwencji, skoro biegłam dziś przeciwko przemocy, pójdę sprać Piotrka. Powód? Zawsze się jakiś znajdzie. Choćby ten, że postanowił biegać szybciej niż ja ;)

3 komentarze:

  1. Zabrzmię jak stara płyta ale co mi tam... Gratuluję nowej życiówki:) nie wiem jak wygląda 'gest Misia' w jego wykonaniu ale ten w Twoim bardzo mi się podoba:))) i też lubię chleb ze smalcem i ogórami (nie, nie jestem w ciąży;))
    Korzystając z okazji życzę Ci smakowitej, pozytywnie zakręconej i rozbieganej Wielkiej Nocy:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. jak przeczytałam pierwsze zdanie a w zasadzie zapytanie w tej notce, to się uśmiechnęłam :) bo tak. lubię późną wiosnę, ale pokrywanie się imprez biegowych, to dla mnie jak wiadomo abstrakcja :)
    ps. wybacz, ze nie zdążyłam Ci życzyć wesołych Świąt. mam nadzieję, że i bez moich życzeń, takie były.

    OdpowiedzUsuń
  3. kategoria OPEN MĘŻCZYŹNI jako najważniejsza na biegu AVON brzmi przynajmniej paradoksalnie:) ale może chcieli dobrze, a to tylko taka niezręczność językowa- wszak Avon z mężczyznami się nie kojarzy i są dumni, że faceci też chcą biec dla kobiet:)
    po zdjeciach widzę, że naprawdę fajne te dwa biegi!
    a ogórki małosolne, podobnie jak kiszone u mnie zawsze są w cenie!:)

    OdpowiedzUsuń