ŚRODA, 16.04.
Wieczorem trafiłam do Parku Skaryszewskiego, gdzie Ola (znana w necie jako autorka bloga poranamajora) urządzała imprezę biegową pt. "Kobiety biegają z Nessi". Towarzystwo kobiet było wystarczającą zachętą, ale - nie ma się co oszukiwać - dodatkową motywację stanowiła możliwość wygrania w konkursie jednej z trzech par kolorowych legginsów z najnowszej kolekcji firmy Nessi.
Sama z pewnością bym ich sobie nie kupiła, choć firmę bardzo dobrze znam i cenię (nie tylko za jakość produktów, ale i za przyjazny marketing, stałą łączność z "nosicielami" ich odzieży oraz projekt "blisko aktywnych", dzięki któremu opieką otaczani są nie tylko zawodowi sportowcy, ale i uprawiający sport amatorzy). Sama z pewnością bym ich sobie nie kupiła, bo... to wydatek nie na moją kieszeń - to po pierwsze, a po drugie - w strojach biegowych (codziennych zresztą też) nie jestem zbyt ekstrawagancka. Przy mojej figurze to się po prostu nie sprawdza. Sama z pewnością bym ich sobie nie kupiła, ale... "Gdybym je wygrała, to z pewnością bym się z nimi zaprzyjaźniła" - pomyślałam sobie przed biegiem. A po przyjemnym, nieśpiesznym truchciku słowo ciałem się stało.
Zadowolone rozpoczęłyśmy konkurs, gdzie nagrodą za prawidłową odpowiedź na pytania były 3 pary leginsów z najnowszej kolekcji (kolor, rozmiar do indywidualnego wyboru) oraz 10 kuponów na zakupy w sklepie internetowym. Pytania dotyczyły zarówno firmy Nessi (np. kiedy firma powstała) jak i mojej osoby (np. mój rekord życiowy w maratonie). Pytania jak się okazało wcale nie były trudne albo nasze kochane panie dobrze się przygotowały :) - napisała na swoim blogu Ola. Prawda jest taka, że gdybym całe dnie spędzała w pracy, nie miałabym kiedy wchłaniać tej internetowej wiedzy. Pewnie nawet nie miałabym czasu stawić się na ten bieg. A tak... wróciłam do domu rozanielona.
CZWARTEK, 17.04.
PIĄTEK, 18.04.
Te dnie z powodów nie-tylko-przedświątecznych miałam bardzo szczelnie wypełnione. Z nadmiaru pracy opadły mi skrzydła i straciłam wenę, by środowe wydarzenie i markę Nessi (którą znam od momentu, gdy licznik na jej fejsowym fanapge'u wskazywał jakieś 300-400 lajków, a nie tak jak teraz ponad 10000) przybliżyć tak, jak na to zasługują. Było, minęło... Wrażeń, które najlepiej smakują na świeżo, już nie odtworzę. Mogę tylko dodać, że w międzyczasie legginsy do mnie dotarły, a ich "recenzję" można przeczytać po kliknięciu w obrazek:
SOBOTA, 19.04.
Dzień zaczęłam od wizyty na Kępie Potockiej, na której od niedawna odbywa się parkrun Warszawa-Żoliborz. Szczęśliwy to był dla mnie bieg. Po kilkumiesięcznych staraniach złamałam wreszcie barierę 25 minut i osiągnęłam rezultat 24:41, który na tamtą chwilę był moją nową życiówką, a do tego udało mi się ustrzelić specjalne owsiane ciasteczko na deser.
I tylko, gdy znajomi podwozili mnie po zawodach do domu, mój spokój zmącił dylemat z cyklu: co wybrać na przyszłość - lepsze parkrunowe miejsce czy lepszą atmosferę. Bo z jednej strony Kępa Potocka z wielu względów jest miejscówką bardziej dla mnie wygodną niż Park Skaryszewski, w którym odbywa się pierworodny warszawski parkrun, a z drugiej to właśnie do Skaryszaka jeżdżą wszyscy zaprzyjaźnieni biegacze, z którymi już po wszystkim udać się można do Street Burgera na darmową herbatkę.
Udział w parkrunie nie był ani jedyną moją biegową aktywnością, ani moją jedyną wizytą na Kępie Potockiej tego dnia. Popołudniu rozpoczynał się bowiem XXIV Wielkanocny Bieg Po Prawdziwej Warszawie, czyli tradycyjne spotkanie z Warszawą, Dzikim i Rafałem Przewodnikiem oraz dość dużą grupą pozytywnie zakręconych ludzi.
Tym razem organizatorzy postawili na swój ukochany Żoliborz. Na około 10-kilometrowej trasie zobaczymy pamiątki z Powstania Warszawskiego, będzie element tatrzański i mnóstwo "Żoliborzy": Oficerski, Dziennikarski, Urzędniczy, Przemysłowy, który na naszych oczach zamienia się w biurowy, Sady Żoliborskie, gdzie mieszkał, żył, uczył się oraz spożył pierwsze wino Rafał Przewodnik... Przebiegniemy przepiękną, do zakochania, lustrzaną uliczką Wieniawskiego, będą domy artystów, domy polityków, będzie nawet szklany dom... Może zrobimy mały wypad na Słodowiec.
Start w sobotę, 19 kwietnia, o godzinie 16:30 spod kina Wisła na Placu Wilsona. Tym razem nie zamykamy pętli, kończymy na Kępie Potockiej, około kilometra od startu, przy barze "Kępa Potocka", od zawsze zwanym "U Araba" - obiecali na fejsowym wydarzeniu i słowa dotrzymali.
Co więcej, dali się nawet namówić na zboczenie ze szlaku. Jeden z uczestników chciał nam bowiem pokazać dom przy ul. Sułkowskiego 29, gdzie niegdyś mieszkał jego dziadek (Jan Rossman - porucznik AK, harcmistrz, członek Głównej Kwatery Szarych Szeregów, jeden z komendantów Chorągwi Warszawskiej ZHP, dowódca siatki pomocy więźniom, twórca sławnej "Szkoły za lasem" – kursów podharcmistrzowskich Szarych Szeregów) i gdzie w czasach II wojny światowej znajdowało się centrum konspiracji, miejsce spotkań m.in. bohaterów "Kamieni na szaniec".
Na zakończenie jak zwykle odbył się konkurs wiedzowy - test z informacji, które podczas biegu sączył nam do głów Rafał. I gdy na mojej szyi zawisł witrażowy medal w kształcie jajka, pomyślałam sobie, że gdybym całe dnie spędzała w pracy, nie miałabym tak otwartego umysłu, by chłonąć te wszystkie historie. Pewnie nawet nie miałabym czasu stawić się na ten bieg. A tak... wróciłam do domu przeszczęśliwa.
NIEDZIELA, 20.04.
PONIEDZIAŁEK, 21.04.
Te dnie z powodów tylko-i-wyłącznie-świątecznych miałam bardzo szczelnie wypełnione. W niedzielę z samego rana wsiedliśmy z mężem w samochód i rozpoczęliśmy (jak ja to nazwałam) nasze tournée po rodzinie, które zakończyło się dopiero w poniedziałek późnym wieczorem. Do bagażnika nie spakowałam nawet stroju biegowego, bo wiedziałam, że nie będę miała kiedy go użyć. Do bagażnika nie spakowałam też laptopa, przez co sobotnich biegów nie jestem już w stanie opisać tak, jak na to zasługują. Było, minęło... Wrażeń, które najlepiej smakują na świeżo, już nie odtworzę. Mogę tylko dodać, że w trakcie świąt oprócz wielu pozytywnych akcentów wydarzyło się coś, co przypomniało mi, że pieniądze to jednak nie wszystko i że przecież można ich nie mieć, a mimo to czuć się szczęśliwym i spełnionym.
WTOREK, 22.04.
Ot, taki zwyczajny dzień z życia osoby bezrobotnej.
Około godz. 7.00 wstaję z łóżka. Przy kawie i owsiance przeglądam jakieś oferty pracy i wysyłam kilka aplikacji, na które i tak nikt nigdy nie odpowie. O 8.45 wsiadam na rower i jadę na dwie godziny fitnessu. To ostatni dzień ważności mojego karnetu, chwilowo nie mam środków na koncie, by zakupić nowy, więc ten postanawiam wykorzystać na maksa. Kwadrans po 11-ej z powrotem jestem w domu. Robię sobie zdrowe, pyszne i ładnie wyglądające śniadanie. Jeszcze do 12.00 mam czas, by na jeden z portali wysłać jego zdjęcie i spróbować powalczyć w konkursie o pakiet startowy na Bieg Dookoła Zoo. No cóż... Po 12.00 okazuje się, że tym razem nie wyszło. Kuzynka pociesza mnie, że wciąż mamy szansę na zwycięstwo w konkursie na najlepszą rymowankę. W oczekiwaniu na wyniki piszę coś sobie na bloga, piszę coś na fanpage mężowego zespołu, ogarniam jeszcze kilka innych konkursów (sama nie wiem, co lepsze: móc sobie wszystko kupić bez wysiłku czy wznosić się na wyżyny kreatywności i tak ciągle kombinować?), podziwiam "cioteczną szwagierkę", która dzięki m.in. moim namowom błyskawicznie wciela w życie pomysł biegania, odnajduję bluzkę, o której myślałam, że zginęła bezpowrotnie...
O 14:47 odbieram maila: "Dzień dobry,
Pani Małgorzato,
jest mi bardzo miło poinformować, że została Pani laureatką naszego
"zielonego" konkursu i wygrała Pani pakiet na Bieg dookoła ZOO w
Warszawie!
Pani rymowanka powaliła nas na kolana! :)", a jakiś czas później na portalu Polska Biega czytam ten oto wpis. Cieszę się, bo wśród laureatów znajduje się moja kuzynka i żona mojego brata ciotecznego, która ostatecznie swój pakiet przepisuje na mojego męża. Cieszę się, bo do tego dochodzi informacja, że w kasie kina Atlantic czeka do końca kwietnia podwójne zaproszenie na dowolnie wybrany przeze mnie seans.
Około 18.45 przemierzam już Pole Mokotowskie, by na 19.00 dotrzeć na trening Teamu ASA - Biegiem Po Zdrowie, gdy wybiega niemal wprost na mnie aktor, z którym na niejednym planie zdjęciowym "chleb jadłam". Lubię go (nie tylko za kunszt aktorski, ale i za to, że jest naprawdę fajnym człowiekiem), więc z przyjemnością ściskam się z nim na przywitanie i słucham, jak opowiada podekscytowany o swoim maratońskim debiucie podczas tegorocznego Orlen Warsaw Marathon. Chyba nie muszę go nikomu przedstawiać.
Tuż po godz. 19.00 wraz z moim teamem wyruszam na trening. Po rozgrzewce kierujemy się na mały stadion, gdzie ćwiczymy interwały. Po tym wszystkim jeszcze małe piwko postawione przez znajomych...
ŚRODA, 23.04.
Wstając rano, chciałabym móc powiedzieć, że wszystko mam w dupie. W dupie jednak mam jedynie zakwasy po wtorkowym treningu. A nie w dupie mam to, że czeka mnie obowiązkowa wizyta w Urzędzie Pracy.
Nie, nie... Tam obok to nie jest numer startowy, który tam otrzymałam. Wizyty w Biurze Aktywizacji Zawodowej przynoszą zazwyczaj pakiety antystartowe i... naprawdę podcinają skrzydła.
Ucięłam sobie kiedyś pogawędkę z pewnym chłopakiem - historykiem, który utknął w roli sprzedawcy w sklepie sportowym.
- Mam nadzieję, że nie zostanę tutaj do końca życia. Ta robota jest bez perspektyw - stwierdził któregoś dnia.- A co innego chciałbyś robić?
- Latać.
- Wiesz... - opowiedziałam mu historię swojej kariery zawodowej i zdradziłam sekrety branży, która innym wydaje się taka faaajna, perspektywiczna i kreatywna. Opowiedziałam mu o swoim mężu, który wykonuje tzw. zwykłą pracę, ale jego hobby jest niezwykłe i stanowi azyl, w którym się realizuje. Opowiedziałam mu o swoim bieganiu, o swoim pisaniu, na które mam teraz dużo czasu... - Wiesz... tak myślę sobie, że perspektyw szukać trzeba nie w życiu zawodowym, lecz w prywatnym.
Przypominam sobie o tym w domu. I o koledze, który chciałby zmienić pracę, bo obecna podcina mu skrzydła. A potem... Po wysłaniu kolejnych aplikacji na zupełnie nieperspektywiczne stanowiska (przecież i tak nikt nigdy na nie nie odpowie) szykuję strój biegowy i pakiet startowy na GP Żoliborza. Jako bezrobotna mam go za free. I jako bezrobotna w ogóle mogę tam dotrzeć. Bo jestem free. Ale o tym już przecież napisałam. I to na świeżo - wówczas, kiedy wrażenia smakują najlepiej.
Dużo bym dał, żeby być przy tym, jak opowiadasz koledze historykowi wspierającą i motywującą historię. Dziękuję! Dziki czyli Piotrek Krawczyk
OdpowiedzUsuń