Dolina Śmierci to miejsce piękne, gdy przyjedzie się w lutym. Potężna przestrzeń zamknięta z obu stron ścianami skał o fantazyjnych kolorach – żółtych, brązowych, zielonych i niebieskich. Dno doliny jest płaskie i ciągnie się, zdawałoby się, bez końca. Pokrywa je sucholubna roślinność i grube – białe lub szare pokrywy spękanej soli. Jest też boleśnie prosta asfaltowa droga, którą przyjemnie jedzie się rowerem. Jednak nawet w lutym nawiedza Cię refleksja, że wolałbyś nie trafić tu latem. Bo przecież klimatyzowany samochód też może się zepsuć. Rozedrgane powietrze przywodzące na myśl wnętrze piekarnika, monotonia krajobrazu i ta cholerna, niekończąca się prosta.
Wyścig Badwater Ultramarathon to zabawa dla koneserów. Nazywają go najtrudniejszym na świecie – choć konkurentów do tego miana ma wielu i są to raczej zabiegi marketingowe. Tutaj zyskuje ten, kto ma bardzo dobrą ekipę wspierającą i ktoś, kto jest w stanie znieść psychicznie nie tylko dystans ale i monotonię, którą ten bieg ze sobą niesie. Nie ulega jednak wątpliwości – pokonanie Doliny Śmierci, na własnych nogach, w takich warunkach, jest zadaniem straszliwym. Z Badwater – depresji położonej na -86 m n.p.m. trzeba dotrzeć do podnóża Mt Whitney, na wysokości ponad 2500 m n.p.m.
Ukończenie Badwater Ultramarathon stało się biegowym marzeniem Darka Strychalskiego. To skromny, trochę zamknięty w sobie gość, którego dorobek wywołałby krwiste rumieńce na twarzach większości ludzi, którzy zwą się ultramaratończykami. Facet ma za sobą między innymi Spartathlon – bieg na 246 km, Ultrabalaton – 212 km, Ultima Frontera na 160 km, Ultra Race Dolichos-Delphi-Olimpia na 260 km i wiele innych. Na treningach spędza więcej czasu niż wielu kierowców ciężarówek w trasie. 20-30 kilometrów to dla niego norma, jeśli robi jeden trening w ciągu dnia. Ale… rzadko na jednym się kończy. – "Codziennie pokonuję treningowo między 20 a 50 kilometrów po drogach mojego rodzinnego Podlasia. Dodatkowo kilka razy w tygodniu biegam z Łap do pracy do Białegostoku, gdzie pełnię funkcję pomocnika magazyniera w sklepie sportowym" – opowiada Darek. Liczby rosną do 200-280 km w tygodniu. Zimą jego licznik pokazuje 500, na początku lata dwukrotnie więcej kilometrów.
Taki kilometraż może się kojarzyć z zawodnikami elity w maratonie, którzy nawet wychodząc na godzinę spokojnego biegu, wracają do domu z poważnym „urobkiem”. To również bardzo dużo jak na ultramaratończyka. Jeśli doda się jeszcze kilka składników – niedowład połowy ciała, niedowidzenie, częściowy zanik mięśni, krótszą nogę – dostajemy absolutną petardę, połączenie wybuchowe, które niesie ze sobą dźwięk szczęki dzwoniącej głośno o podłogę, niedowierzanie, szok. Jako ośmioletni chłopak wpadł pod samochód, przez dwa miesiące nie było pewne, czy wyjdzie ze śpiączki. Serie operacji, lekarze w białych kitlach, zapach szpitala, ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie, nauka codziennych czynności – wszystko od nowa. Niewielu wpada na pomysł, żeby zająć się w takiej sytuacji bieganiem.
Ten dość obszerny fragment pochodzi z (moim zdaniem) najpiękniejszego artykułu, jaki został napisany na temat Darka Strychalskiego. W całości można przeczytać go tutaj. A gdyby komuś jeszcze było mało, to krótki film o Darku (choć pewnie widział go już każdy biegacz) obejrzeć można tutaj: http://vimeo.com/51521961.
Po raz pierwszy usłyszałam o Darku Strychalskim zimą 2013, kiedy zaczęłam trenować do I edycji Orlen Warsaw Marathon i mocniej wkręciłam się w biegowe tematy. Słyszałam o jego startach w maratonach, ultramaratonach... Od zdrowych ludzi (m.in. od brata, który uczestniczył w spotkaniu z Darkiem urządzonym w jednym z warszawskich Sklepów Biegacza), którzy pełni zdumienia opowiadali, że - mimo częściowego paraliżu - Darek pokonuje te ciężkie biegi z niezwykłą łatwością. Aż wreszcie sama miałam okazję go poznać. Po przebiegnięciu mety swojego debiutanckiego maratonu. Chyba nie muszę dodawać, że przebiegł ją znacznie wcześniej niż ja.
21.04.2013, I OWM, Darek Strychalski chowa się tam z tyłu pod czarną czapką. |
Od tamtego czasu losy Darka śledzę z zainteresowaniem. Z przyjemnością czytam niusy, które pojawiają się na jego fanpage'u Zwycięzca/The Winner (co ciekawe i wiele mówiące o tej postaci - stronę tę prowadzą jego przyjaciele i zafascynowani nim ludzie, a nie on sam), z bananem na twarzy czytam anegdoty i krótkie dialogi z Darkiem w roli głównej, jakie w różnych miejscach spisuje Filip Bojko - jego przyjaciel i partner biegowy...
Na początku maja w necie pojawiły się wieści, że Darek, któremu w 2012 roku nie udało się ukończyć Badwater, w tym roku chciałby zmierzyć się z tą trasą ponownie, a na portalu polakpotrafi.pl pojawił się projekt "Badwater 2014 - Powrót", który miał pomóc Darkowi w realizacji jego marzenia i wspomóc go od strony finansowej. Przedsięwzięcie to okazało się nie tylko potwierdzeniem niezwykłości Darka, ale również dowodem na istnienie czegoś, o czym pisałam już dawno temu. Dowodem na istnienie solidarności biegaczy. Budżet projektu został osiągnięty już na 11 dni przed jego zakończeniem, w dniu zakończenia projektu zaś na koncie była już ponad 10-tysięczna nadwyżka. Wśród 625 wspierających osób znalazłam się i ja. Na początku czerwca, kiedy dostałam swoją pierwszą od paru miesięcy wypłatę, spośród wielu osób, instytucji i organizacji, które czekają w kolejce na mój przelew, to właśnie "Badwater 2014 - Powrót" był dla mnie priorytetem. Mogłam za to wybrać sobie jedną z
wielu nagród: kroplę potu Darka, pocztówkę lub zdjęcie od niego,
zniżkę 25% w New Balance (hehehe), ale... mój wybór padł na...
"Dzięki, chcę tylko wesprzeć projekt!".
Darek już jakieś 2 tygodnie temu dotarł do USA, od kilku dni jest na miejscu (aklimatyzuje się, trenuje, robi rozpoznanie trasy - piękne foty i relacje znajdują się tutaj), w poniedziałek rusza do boju (pozytywną energię przekazać mu można tutaj), a w międzyczasie dzięki uzyskanej nadwyżce powstaje film dokumentalny z całego tego przedsięwzięcia. A ja, choć od branży filmowej odbiegłam daleko, już od dawna myślę sobie, że Darkowi należy się coś więcej niż krótki dokument. Taka postać jak najbardziej zasługuje na pełnometrażową fabułę. Że raz jeszcze zacytuję wspomniany wyżej artykuł: W mediach Darek zyskał już status pewnego rodzaju symbolu walki z
przeciwnościami, ikony, herosa, który walczy dzień po dniu. Gość zwala z
nóg zwłaszcza tych, którzy znajdują dziesiątki wymówek, żeby nie robić
nic. Do tego przy specyficznym poczuciu humoru Darka istniałaby możliwość napisania fajnych dialogów, dzięki którym nie mielibyśmy do czynienia z uwznioślonym, patetycznym i wyciskającym łzy dramatem obyczajowym. Pamiętam, że kiedyś wrzuciłam nawet temat do jednej z grup filmowych, ale... bez odzewu. Tymczasem...
Tymczasem media donoszą, że film, i owszem, powstaje, ale... o innej legendzie polskiego ultramaratonu - o Piotrze Kuryle. Dużo o nim czytałam, dużo o nim słyszałam, ale... sorry... pewnie znowu się paru osobom narażę... nie rozumiem tego wyboru, bo mniej mnie urzekła jego historia. Trochę dlatego, że nie znam go osobiście, ale głównie dlatego, że... to zdrowy, silny mężczyzna i o wiele łatwiej niż Darkowi jest mu wygrywać walkę z własnym ciałem. Oczywiście, trzymam kciuki za wszystkie przedsięwzięcia biegowe Piotra, lecz dla Darka mój doping jest gorętszy.
jestem absolutną fanką Darka Strychalskiego, tym że on już tam teraz właśnie biegnie emocjonuję się chyba tak samo jak swoimi zawodami! A ten artykuł, który zacytowałaś ... już któryś raz go czytam i tak jak za pierwszym razem już jakiś czas temu, znowu łzy wzruszenia mi stanęły w oczach. To niesamowity człowiek i bardzo bym chciała go kiedyś poznać osobiście!
OdpowiedzUsuńo Darku i ja słyszałam, czytałam. mój podziw jest niezmienny i niesłabnący.
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki za to aby tym razem Darkowi udało pokonać Dolinę Śmierci.