piątek, 11 lipca 2014

pod górkę

 ".../ trzej bracia znaleźli na brzegu trzy duże kamienie. Zgodnie z bożym nakazem zaczęli je toczyć. To były wielkie, ciężkie kamienie, trudno było je poruszyć, strasznego wysiłku wymagało wtaczanie ich pod górę. Najpierw odezwał się najmłodszy brat: "Bracie, ja zostanę tutaj. Blisko morza, będę mógł łowić ryby. Wystarczy mi aż nadto tego, co tu jest. Wcale nie muszę widzieć tak dużo świata". Dwaj pozostali ruszyli dalej przed siebie. Lecz gdy dotarli do połowy góry, odezwał się średni brat: "Bracie, ja zostanę tutaj. W bród tu dojrzałych owoców, wystarczy mi aż nadto tego, co tu jest. Wcale nie muszę widzieć tak dużo świata". Najstarszy ruszył dalej w górę. Dróżka stawała się coraz węższa i bardziej stroma, lecz nie poddawał się. Był wytrwały, a poza tym chciał zobaczyć jak najwięcej świata. Wszystkimi siłami pchał kamień pod górę. Po wielu miesiącach, prawie bez jedzenia i picia udało mu się jakoś wtoczyć kamień na sam szczyt wysokiej góry. Zatrzymał się i stamtąd spojrzał na świat. Widział teraz więcej niż ktokolwiek inny. W tym miejscu miał się osiedlić. Nie rosła tu trawa, nie latały ptaki. By ugasić pragnienie, musiał lizać lód i szron, głód mógł zaspokoić jedynie mchem. Lecz nie żałował, bo widział cały świat...

Morały, jakie niesie ta opowieść przytoczona przez jednego z bohaterów powieści Haruki Murakamiego "Po zmierzchu", są dwa: Jeden jest taki /.../, że ludzie się od siebie różnią. Nawet bracia. A drugi /.../, że jeżeli chce się czegoś naprawdę dowiedzieć, trzeba za to zapłacić pewną cenę. A ja, nie wiedzieć czemu, czytając ją, w głowie podkładałam sobie obrazki, których ostatnio naoglądałam się niezliczone ilości. Obrazki z najróżniejszych biegów górskich (od półmaratonów do ultramaratonów), na które sezon właśnie trwa, w których debiuty (najpierw maratoński, a potem ultramaratoński) zaliczył właśnie mój brat i w których wzięli udział liczni moi znajomi - bliżsi i dalsi, realni i wirtualni...

Ja wiem, że w Rzeźniku wystartowało mnóstwo osób. Ja wiem, że ktoś tam wygrał i ustanowił rekord trasy, ja wiem, że były bardzo szybkie panie, ja wiem, że wielu znajomych ukończyło bieg już jakiś czas temu (Żuczek i Krystian - gratulacje!!!), ja to wszystko wiem... Ale najważniejsza dla mnie w tych zawodach para przytula się do siebie i pije piwko na tym zdjęciu :D Brawo, braciszku! Brawo, jego partnerze!
No więc ludzie się od siebie różnią. Również biegacze. Również bracia i siostry. Jedni czują się dobrze w dystansach krótkich, inni w średnich, inni w długich, a jeszcze inni w bardzo długich. Jedni lubią teren płaski, a inni wzniesienia. Jedni preferują metodę małych kroczków, a inni dość szybko rzucają się na głęboką wodę. Jedni poprzestają na bieganiu, a inni z czasem dorzucają do tego pływanie i rower. Nie oznacza to wcale, że jedni z nich są lepsi, a inni gorsi. Są po prostu inni. Zresztą... Nudno by było na świecie, gdyby wszyscy byli tacy sami, i tłoczno, gdyby wszyscy chcieli wtoczyć kamień na ten sam szczyt.

No więc - by biegać po górach - trzeba zapłacić pewną cenę. Jeśli się tam nie mieszka, to nawet podwójną. Jedna to ta przyziemna, liczona w złotych polskich czy innej walucie, druga to ta, którą płacimy wylewając z siebie litry potu podczas treningów. A podbiegi nie są moją specjalnością. Rzadko cieszę się po nich tak jak na zdjęciu poniżej:

po treningu na Agrykoli z Teamem ASA - Biegiem po Zdrowie, foto by nasza trenerka - Martyna Wiśniewska
Wciąż pamiętam swoją porażkę z Półmaratonu Szakala, wciąż nie uległam namowom niektórych znajomych, by jednak podjąć próbę pobiegnięcia w górach, wciąż podtrzymuję to, co napisałam przy okazji Biegu na Szczyt Rondo: że tak naprawdę nie lubię i nie umiem biegać w pionie, że zdecydowanie lepiej czuję się w poziomie, że po płaskim biegam znacznie szybciej i często osoby, które w normalnym biegu są ode mnie gorsze, na schodach i podbiegach biorą mnie be trudu... No nie umiem, nie potrafię, nie chcę, nie będę, nie nadaję się... Wciąż brakuje mi tej ciekawości, by dopchać swój kamień na sam szczyt. Ba, ja go nawet nie dopchnęłam do połowy.

A jednak, gdy wypatrzyłam konkurs, w którym oprócz książki „Trening mentalny biegacza. Jak utrzymać motywację” Jeffa Galloway’a i 10 kg soli mineralnej Salco Sport Therapy do wygrania był pakiet startowy na Bieg Szlak Trafi (imprezę o charakterze górsko-przełajowym) postanowiłam spróbować i systematycznie (regulamin pozwalał na zamieszczanie jednego zdjęcia dziennie) pokazywałam z przymrużeniem oka, jak trenuję podbiegi:

Czasem trenuję podbieganie po schodach.

Czasem (zwłaszcza na wakacjach w gorącej Turcji) trenuję podbiegi prawie płaskie, a te wysokogórskie zostawiam sobie na nieokreślone później.
Czasem podbiegi trenuję samotnie. Wtedy nie ma kto mi zrobić zdjęcia i muszę się zatrzymać, by sama zdokumentować okolicę. Tutaj Białka Tatrzańska w marcu tego roku - na górze mój podbieg, a na dole widok z niego.

Czasem (o różnych porach roku) trenuję w pobliskim Lasku Henrykowskim, licząc na to, że spotkanie z popularnymi w tych okolicach dzikami doda mi wreszcie na podbiegach mega przyspieszenia. Póki co do konfrontacji jednak nie doszło, a szybko wychodziły mi jedynie zbiegi.

Czasem podbiegi trenuję mentalnie: przyglądam się i powoli (bardzo powoli) dojrzewam.

Czasami podbiegi trenuję tak banalnie - na widocznym z mojego balkonu Moście Północnym.

Czasami podbiegi trenuję tak, że z tego wszystkiego nie mam ani czasu, ani siły, ani weny na pozowanie do zdjęć.
Zazwyczaj jednak podbiegi trenuję nie tak systematycznie, jak powinnam, i nie tak wytrwale, jak podrzucam zdjęcia do tego konkursu. Dlatego, gdy przychodzi do zawodów i gdy przychodzi mi pokonać takie podbiegi jak na Półmaratonie Szakala mnie i mój bieg szlag trafia. To były jedyne w moim życiu zawody, gdy po pokonaniu stromego podbiegu stanęłam jak wryta i zamiast biec dalej zrobiłam pamiątkowe zdjęcie okolicznościom przyrody.

Konkurs udało mi się wygrać. I co mnie teraz czeka? 14 km w Kazimierskim Parku Krajobrazowym, gdzie oprócz magicznych wąwozów lessowych, tajemniczych lasów, malowniczych pól Lubelszczyzny i bezcennego widoku przełomu Wisły zobaczę duuużo podbiegów.


Co więcej, Półmaraton Wtórpol, który mam w planach na 23-go sierpnia, jak wszyscy uprzedzają, też nie jest trasą lekką, płaską i przyjemną. No i - jeśli nic nie stanie na przeszkodzie - na wrzesień zapisana jestem na kilka mniejszych niepłaskich biegów na Festiwalu Biegowym w Krynicy. Kto wie... Może w przyszłym roku nabiorę więcej ciekawości i wtoczę swój kamień na sam szczyt.

1 komentarz:

  1. wiesz, na przyszły rok to ja się prawie czuję z tobą umówiona:) w tym roku też czeka mnie jeszcze jeden (po półmaratonie wiosennym w Sobótce) dosyć niepłaski półmaraton - w Zielonej Górze:)
    Bieg w Kazimierskim Parku Krajobrazowym to będzie musiała być piękna przygoda! Zazdro!:)

    OdpowiedzUsuń