środa, 9 lipca 2014

low budget

W cyklu o szczęściu, jaki kiedyś popełniłam, oprócz wpisu o modelce znalazły się również notki o pieniądzach, które - jak wiadomo - szczęścia nie dają, ale...

niezbędne minimum
piątek, 20 maj 2011, 09:35  

Za czasów studenckich Zawieszona jechała tramwajem – jak zwykle ze słuchawkami na uszach. Zbliżał się już przystanek, więc wstała i zaczęła przeciskać się przez tłum. Gdy dotarła do drzwi, odruchowo zerknęła na torebkę. Była rozpięta i brakowało w niej portfela. Już chciała krzyczeć do maszynisty, żeby drzwi nie otwierał. Ściągnęła słuchawki i wreszcie dotarło do niej, co się dzieje. Przed nią stał mężczyzna i trzymał szamoczącego się pijaczka, a jakaś dziewczyna wręczała Zawieszonej jej portfel. Pijaczek strasznie zaczął się szarpać. Wtedy zbawca wyciągnął pistolet i przyłożył mu go do skroni. Gdy otworzyły się drzwi, złodziej wyrwał się i uciekł. Zawieszona wysiadła. Była w takim szoku, że nawet nie pamięta, czy wykrztusiła z siebie „dziękuję”.
W portfelu było 5 zł. Tylko 5 zł. Ale...
Dla Zawieszonej był to efekt ciężkiej pracy i niezbędne minimum, żeby nie myśleć o pustym żołądku podczas wielu godzin zajęć na UW. A dla złodzieja... Czy dla dwóch butelek taniego wina, które pewnie dla niego były niezbędnym minimum, warto było tak ryzykować?

Gdy Żona poznała swojego Męża, jego stan majątkowy był akurat dokładnie taki, by w jego towarzystwie nie czuła się ani lepsza, ani gorsza.
Połączyła ich też wspólna polityka pieniężna: „szacunek dla pieniądza – tak, kult pieniądza – nigdy”.
Mąż i Żona - choć ekspertami w dziedzinie ekonomii nie są - wiedzą , że w sytuacji notorycznego braku nawet najbogatsze życie wewnętrzne też podlega zubożeniu. Wiedzą, ile łez może kosztować 2 zł zostawione w wózku na zakupy. I wiedzą, ile radości i dodatkowych wrażeń duchowych może dostarczyć 20 euro znalezione podczas wakacji.

Wiedzą też, że gdyby...

Wiele lat temu, zanim Mąż i Żona dowiedzieli się o swoim istnieniu, Mąż mieszkał w małej miejscowości 70 km od Warszawy i nie marzył o niczym innym, jak tylko o tym, żeby się stamtąd wyrwać. Cała rodzina była przeciwna i nikt nie chciał zasponsorować jego wyjazdu. Być może, tkwiłby tam do dziś, gdyby któregoś dnia nie trafił piątki w totka. Nie było to wiele, ale...
- Gdybym nie wygrał, nie miałbym niezbędnego minimum na start w Warszawie... Gdybym się tu nie przeniósł, nie poznałbym ciebie... A gdybym tak trafił szóstkę, to...

Mąż lubi gdybać. A Żona... Nie jest fanką trybu przypuszczającego. I nie gra w totka. Bo ona już ma swoje niezbędne minimum. 

Boże mój, jak łatwo jest żyć.
Trochę tlenu, trochę chleba i pić.
I noc, którą tak tracić nam żal na sen.


Aktualnie moje niezbędne minimum w porównaniu z tamtym sprzed lat bardziej niż niezbędne przypomina minimum. Z tego powodu z mojego "biznesplanu" wyleciały wszystkie wydatki związane z bieganiem. Żadne wyprzedaże nie skłoniły mnie, bym kupiła nowe buty, do zakupu nowych ciuszków nie przekonał mnie nawet Lidl, a tak lubiane przeze mnie imprezy biegowe...

Ot na przykład na ostatnią sobotę już od dawna (właściwie to nawet od zeszłego roku) był plan, by wziąć udział w Biegu o Kryształową Kulę Jeziora Narie. Niestety po podliczeniu kosztów pakietów (dwóch - dla mnie i dla męża) i dojazdu skończyło się na... parkrunie Warszawa-Żoliborz. I wcale nie żałuję. Bo wybrałam się tam w towarzystwie najdroższych mi osób. Bo korzystając z niskiej frekwencji (część osób wyjechała na wakacje, część uczestniczyła pewnie w jakichś płatnych super-zawodach, a najstarsi stażem i najlepsi uczestnicy parkrunu ścigali się w Parku Skaryszewskim) i słabszej dyspozycji moich towarzyszy (męża i Emilki, którzy zazwyczaj zostawiali mnie daleko w tyle) po raz pierwszy w swoim życiu (i zapewne ostatni) byłam na zawodach biegowych pierwszą na mecie kobietą. Zdjęcia Any Pe i Yarka Iżyckiego dość dobrze pokazują, jak moi towarzysze słabli, podczas gdy ja nabierałam mocy.


 

A nie mówiłam, że grunt to znaleźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu i z odpowiednimi ludźmi? Przy dzisiejszej frekwencji na parkrun Warszawa-Żoliborz wystarczyło mi 24:44, by zająć 1. miejsce wśród kobiet :)

Po tradycyjnym grupowym zdjęciu podeszli do mnie mąż i Emilka, z którymi po parkrunie w ramach zwiększania kilometrażu miałam wracać na Tarchomin truchcikiem:
- Wiesz co... My jednak wrócimy metrem. Ten bieg nas wykończył i jest nam niedobrze.
- Jak chcecie. Ja wracam na nogach - oznajmiłam i... Nie musiałam tego dwa razy powtarzać. Mąż i Emilka spojrzeli na siebie, poprosili o krótki odpoczynek i jednak wrócili razem ze mną. Po drodze była woda ze źródełka i pogaduchy, po powrocie cała nasza trójka zasłużyła na ciasto marchewkowe, które upiekłam dwa dni wcześniej zamiast droższego dyniowego, i na koktajl bananowo-truskawkowo-malinowy, który zmiksowałam naprędce, a jeszcze potem wybraliśmy się z mężem na urodziny, o których gdzieś tam wspominałam na fejsie. Nie powiem, moc szczęścia przyniosła mi ta low-budget-sobota.


Boże mój, jak łatwo jest żyć.
Trochę tlenu, trochę BIEGU i pić...

Resztę wakacji też zamierzam spędzić w stylu "low budget". Będą treningi z Teamem ASA - Biegiem po Zdrowie, będą treningi z Biegam Na Tarchominie (wzbogacone od lipca o długie wybiegania)... Po oszałamiającym sukcesie pewnie częściej bywać będę na parkrunie. Z przyjemnością wybiorę się 2-go sierpnia na tradycyjnie bezpłatną i tradycyjnie intrygującą imprezę biegową w Wieliszewie (nazywa się Bieg Powstańca, a z jej ideą zapoznać się można tutaj). Jest też kilka imprez, na które pakiety startowe tradycyjnie wygrałam. 26-go lipca czeka mnie 5-kilometrowa trasa w Biegu Powstania Warszawskiego, 23-go sierpnia - Półmaraton WTÓRPOL w Skarżysku-Kamiennej, podczas którego zmierzymy się wraz z mężem w Mistrzostwach Polski Par Małżeńskich, a 9-go sierpnia... Nie, nie... temu konkursowi poświęcę osobny wpis. Tak czy owak, myślę, że czeka mnie coś więcej niż niezbędne minimum.

Boże mój, jak łatwo jest żyć.
Trochę tlenu, DROGICH LUDZI i pić...

4 komentarze:

  1. A już myślałem ze zapomniałaś o 9 sierpnia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty... Tak bardzo się nad tym napracowałam, że ciężko by było zapomnieć :)

      Usuń
  2. gratuluję tego pierwszego miejsca! :))
    i życzę więcej :)
    a na przypominanie o tym jak góry wyglądają chyba jeszcze trochę musisz niestety poczekać.ale pewne jest, ze przypomnienia prędzej czy później będą :) bo przecież z tego, to znaczy z hasania po "pagórkach" na zawsze, nie umiałabym zrezygnować i na szczęście nie muszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "po taniości" też czasami da się zorganizować super czas, tej dewizy się trzymam:) i faktycznie, nie zawsze jest to "niezbędne minimum", tylko dużo więcej:)

    OdpowiedzUsuń