niedziela, 16 marca 2014

impresje białczańskie

Kolejka do wyciągu. Kłębiący się tłum narciarzy i snowboardzistów. Większość cierpliwie czeka, żeby dojść do bramek, żeby je minąć, żeby wsiąść na krzesełko. Większość porusza się w tempie i w rytmie, jaki nadaje szereg, znajdujący się z przodu. Większość. Ale nie wszyscy. Od czasu do czasu pojawia się ktoś, kto rozpychając się łokciami, próbuje wyjść przed ten szereg i dotrzeć do celu szybciej. Taka osoba przeważnie trafia na sprzeciw. Jawne chamstwo spotyka się z jawnym protestem. Ktoś grzecznie zwróci uwagę, ktoś rzuci „kurwą”, ktoś stanie w poprzek i szeroko rozstawi kijki, żeby zatarasować drogę intruzowi.
Kolejka porusza się niespiesznie w stronę krzesełek. Ja wraz z nią. Ani szybciej, ani wolniej. Czasem grzecznie zwracam uwagę. Czasem rzucam „kurwą”. Czasem staję w poprzek i szeroko rozstawiam kijki, żeby zatarasować drogę intruzowi. Nagle za plecami słyszę miły i uprzejmy głos: „Przepraszam”. Odruchowo przesuwam się, robiąc przejście. Widzę młodego, uśmiechniętego chłopaka. Porusza się piechotą, deskę snowboardową trzyma w rękach, więc ma doskonałe pole manewru. Mija mnie. I dopiero wtedy zadaję sobie pytanie: „Dlaczego ja go w ogóle przepuściłam? Ja stoję, inni stoją, to dlaczego nie on?” Urzeczona tym fenomenem obserwuję chłopaka. Jak swobodnie przedostaje się przez tłum, jak zahipnotyzowani ludzie rozstępują się przed nim bez żadnego sprzeciwu, bez żadnego „dlaczego?”. Widzę wreszcie, jak wsiada na krzesełko i odjeżdża, kiedy ja jestem jeszcze hen daleko. I wszystko to tylko za pomocą „przepraszam” i szerokiego uśmiechu.


Taka oto impresja. Spisałam ją, kiedy w lutym 2011 roku wróciłam z Białki Tatrzańskiej. Od tamtego czasu jakoś nie miałam możliwości, by odwiedzić tę miejscowość. Aż do ostatniego wtorku, kiedy to dzięki wsparciu mamy i cioci wybrałam się tam z mężem na 4 dni. Teraz jestem już z powrotem w domu. Walizki rozpakowane, narty i buty się suszą... jeszcze tylko wrażenia i emocje domagają się uporządkowania. Choć... większość z nich i tak w postaci różnych impresji zdołałam w międzyczasie wrzucić na fejsa.


11.03.2014
Po weekendowej pracy stojącej i kilku godzinach podróży do Białki poszłam się rozbiegać, bo nogi miałam jak drewniane kłody. Truchtałam sobie powoli, zrobiłam rekonesans stoku, a w jednej zagrodzie, gdzie leżały m.in. drewniane kłody, zobaczyłam takie oto zwierzątko :)


Langosz zjedzony, grzane wino wypite, a zatem... sezon narciarski uważam za otwarty. Choć dziwnie to brzmi, gdy pogoda jest wybitnie wiosenna: bezchmurne niebo, jaskrawe słońce i temperatura około 14 stopni powyżej zera.


12.03.2014
Dziś - zgodnie z radą pani, u której mieszkamy - wybraliśmy się na narty rano. Do tego mąż zabrał mnie na inny stok - Pasiekę. Wjeżdża się nań super wypasionymi kanapami, a warunki są niewyobrażalnie lepsze niż w Kotelnicy Białczańskiej. Po czterech godzinach szusowania żałowałam tylko, że rano nie poszłam sobie potruchtać. Po pierwsze, miałabym super rozgrzewkę. Po drugie, nogi miałabym na tyle sprawne, by w ogóle móc to zrobić. A tak, pozostaje mi jedynie znieczulanie się przy pomocy Sadówki Wiśniowej - najlepszego wiśniowego trunku, jaki kiedykolwiek piłam :P

 
 

 Nie powiem... Żaden sport nie zmęczył mnie tak jak dzisiejszy białczański clubbing :D


13.03.2014
Super krótki, super wolny i zakończony super podbiegiem truchcik to super rozgrzewka przed dzisiejszymi nartami...

 

Dlaczego lubię Białkę? Cóż... w wielu górskich miejscowościach właściciele działek nie potrafią się ze sobą dogadać i pada coraz więcej wyciągów. A tutaj, nie dość, że wyciągi mają się dobrze, są zadbane i z roku na rok ich przybywa, to jeszcze dogadać się ze sobą potrafię ich właściciele. Dzięki temu z jednym karnetem można obskoczyć 7 ośrodków narciarskich.
Dziś po raz kolejny wjechaliśmy wyciągiem na Kotelnicę, by przemieścić się na moją ukochaną od wczoraj Pasiekę. Poprzednio mąż mnie popędził czarną trasą, która nie przypadła mi do gustu. Nie, nie przeraziła mnie jej stromość (o dziwo!), ale to, że nie była ubita. Jazda pośród zasp z ciężkiego, mokrego śniegu nie należy do najprzyjemniejszych.
Dziś, by się przemieścić, wybraliśmy trasę biegową, która po wczorajszych zawodach (w końcu zapomniałam napisać, że takowe się odbyły) była naprawdę świetnie przygotowana i dość szybka.
Gdy po godzinie 13.00 opuszczaliśmy stok, termometr pokazywał 18 stopni i w niektórych miejscach zdążyła się już zrobić chlapa. Rano jednak - po nocnych mrozach i intensywnej pracy ratraków - jeździło się bajecznie. Świetne warunki sprawiły, że bez trudu mogłam ścigać się z mężem :)


Ja tak ciągle o śniegu i nartach, o nartach i śniegu, a tu w Białce przecież wiosna jest pełną gębą.
 
 

  14.03.2014
Jest kolejny piątek Wielkiego Postu. A zatem pączek musi być. Zresztą, pączek w Białce musi być bez względu na dzień tygodnia i roku. Bo smakuje tak, że niech się Blikle i inne warszawskie mądrale schowają :P

Dwoje kosmitów żegna się z Białką. Po jednej glebie zaliczone, a zatem sezon narciarski uznać można za zamknięty. Choć... Pani, u której mieszkaliśmy, twierdzi, że od niedzieli śnieg ma padać w całej Polsce. Jakby co, jest jeszcze Górka Szczęśliwicka. I karnet na biegówki w Choszczówce wciąż czeka.


Siedzę już sobie w autku i jadę z powrotem do domu. Walizki spakowane, zapas Sadówki Wiśniowej zrobiony... Jest też masa wspomnień i wrażeń, a do tego jeszcze jedna nauka.
- Jak się idzie do knajpy, której specjalnością jest pstrąg, to się nie zamawia pierogów - powiedział mi mąż, kiedy pierwszego wieczoru narzekałam na swoją kolację. I, oczywiście, miał rację.
Po eksperymentach kulinarnych w różnych knajpach wróciliśmy wczoraj do tej z pstrągami, a ja... no dobra, zamówiłam pstrąga :P Rezultat był taki, że takiego samego pstrąga chciałam zjeść dzisiaj przed podróżą. I tu pojawiła się kolejna nauka: nie nastawiać się, nie planować, tylko improwizować!!! Knajpę otwierali dziś wyjątkowo godzinę później, więc pocałowaliśmy klamkę.
To musiało się skończyć pierogami. A pstrąga ostatecznie nie żałuję. Obiad zjedzony po trasie był pyszny. No i dzięki temu, że z Białki wyjechaliśmy wcześniej, udało nam się w ostatniej chwili uniknąć demonstracji kolejarzy na Zakopiance.
 

No więc jestem już z powrotem w domu. Walizki rozpakowane, narty i buty się suszą... jeszcze tylko wrażenia i emocje domagają się uporządkowania... Lecz cóż mogłabym do tych fejsowych impresji dodać? Coś o technice? Hmm... Tak jak w przypadku biegania, nawet nie śmiałabym się wymądrzać. Wiem tylko tyle, że - odchudzona od ostatniego pobytu w Białce o 20 kg i ze wzmocnionymi od biegania nogami - zaliczyłam swój najlepszy sezon. 
Coś o ubraniach i gadżetach? Hmm... Tak jak w przypadku biegania, nawet nie miałabym się czym chwalić. I pogrążyłabym się pewnie, gdybym zdradziła, że mój strój zdominowany został przez dobrą-bo-niemiecką markę Lidl. A z gadżetów... oprócz nart bardzo ważny okazał się kask (zakupiony w Auchan). Dobrze, że mąż mnie kiedyś nań namówił. Myślę, że podczas jedynego upadku, jaki zaliczyłam, bardzo mi się przysłużył. Kto wie, może nawet...
Coś o decyzjach zawodowych, jakie podjęłam, po odebraniu telefonu, który akurat podczas wyjazdu postanowił się rozdzwonić? Who cares? Grunt, że mąż stwierdził, iż podjęłam męską decyzję (hmm... w sumie nie wiem, dlaczego nie kobiecą).
Coś o ludziach na stoku? Cóż... niby ruch narciarski przypomina ruch samochodowy: rządzi się zasadą ograniczonego zaufania, ale... brak pasów, kodeksu, reguł, świateł, kierunków sprawia, że bardzo ciężko jest przewidzieć, czym nas inni zaskoczą. A, niestety, wciąż zaskakują. I to w mało przyjemny sposób. Brak wyobraźni to niestety bardzo częsta cecha narciarzy.
A może wrócić do punktu wyjścia i napisać coś o ludziach w kolejce do wyciągu?


- Przepraszam... Ja chcę do innego wyciągu... - oznajmiła pewna pani w kolejce do wyciągu kanapowego na Pasiece i zaczęła przepychać się w poprzek kolejki, przejeżdżając mi centralnie przez narty.
- OK. Nie ma problemu. Ale dlaczego przejeżdża pani przez moje narty? - zapytałam.
- A dlaczego nie? - pytaniem na pytanie odpowiedziała ona i wpakowała się centralnie swoimi nartami na narty mojego męża.
- A dlaczego tak? - ponownie zapytałam ja. Pani jednak pomknęła dalej, tnąc zapewne kolejne pary nart. I niby mogłam ją dopędzić i wdać się z nią w jedną z moich ulubionych dyskusji (zwanych "grochem o ścianę" czy jakoś tak), ale...
- Daj spokój! - uspokoił mnie mąż, gdy zauważył, że osiągam stan wrzenia. - Nic nie wskórasz. W kolejce do wyciągu po prostu od razu widać, jakim kto jest człowiekiem.
- Co więcej, pewne ich przywary i złe nawyki w kolejce się potęgują - dodałam. A potem długo jeszcze o tym myślałam. I naszła mnie taka refleksja... może się mylę... O ile w większości przypadków bieganie wydobywa z ludzi cechy pozytywne, o tyle narty wyciągają z nich całą mas cech negatywnych.

2 komentarze:

  1. o-ja-cie, ale piękne widoki! co do ludzi na nartach i w kolejkach do nart... wiesz, mam wrażenie,że to wynika po prostu z tego, że ludzie dobrze nie jeżdżą i się zbyt bezpiecznie nie czują na tych nartach, przez to też reagują agresją - podobnie jest przy żeglowaniu, tam też chamstwo wypływa jak cię nie mogę, ale przejmować się tym nie trzeba, bo tylko można sobie zepsuć humor!
    p.s. tymi zdjęciami grzańca narobiłaś mi smaka, co gorsza muszę z tym teraz zostać aż do soboty w związku z ograniczeniami przedpółmaratonowymi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko raz miałam przyjemność jeździć w Białce - i już tęsknię, więc wrócę na pewno:)
    I wszystko byłoby super, gdyby nie ci ludzie w kolejkach...

    OdpowiedzUsuń