czwartek, 31 października 2013

marsz turecki - trzeci bieg


Następnego dnia postanowiliśmy odpocząć nieco od cywilizacji (i od tej starożytnej, i od tej współczesnej). Wybraliśmy się więc dolmuszem do Parku Narodowego Milli Park. Słynie on z tego, że skaliste wybrzeża zamieszkują objęte ochroną foki i żółwie wodne, których nie udało nam się zobaczyć. Słynie on z tego, że jest domem wielu gatunków gadów, ssaków, i ptaków, których nie udało nam się sfotografować. Słynie on wreszcie z górzystego terenu, bliskości greckiej wyspy Samos (była tak blisko, że nawet telefon komórkowy złapał grecką sieć, a sms-y z informacjami o cenach obowiązujących w Unii Europejskiej posypały się lawinowo) i z lasów, w których rośnie wawrzyn, sosna czerwona i czarna oraz wiele gatunków lip, kasztanowców i dębów występujących jedynie w północnej Anatolii.
 
 
 
Oprócz pięknych widoków wizyta w Milli Parku przyniosła nam jeszcze dwie refleksje:
- o wiele łatwiej zbiega się z górki niż pod nią wchodzi;
- myśl freudowska jest stara, ale jara.
 
Oto jak wyglądało nasze drugie śniadanie. Chyba nie muszę dodawać, którą bułeczkę przygotował sobie przed wyprawą mąż, a którą ja. Doktor Freud z pewnością dopatrzyłby się w tym jakichś symboli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz