Na cel drugiego naszego marszobiegania wybraliśmy Kuşadası. Droga z obrzeży
do centrum – jak już tradycyjnie na Turcję przystało - również nie sprzyjała
rozwinięciu prędkości. Tym razem jednak nie dlatego, że była piękna i malownicza
(wiodła wzdłuż dużej, ruchliwej ulicy). Ale… Długi, niekończący się podbieg –
to jedno. Nasi towarzysze podróży – to drugie. Na samym początku wycieczki
dołączyły do nas bowiem dwa bezpańskie psy. Nie, nie były groźne. Nie gryzły
nas po łydkach, nie warczały, nie rzucały się do gardeł… Wręcz przeciwnie. Były
przyjacielskie i niezwykle łagodne, a kolczyki w ich uszach świadczyły o tym,
że są pod opieką miasta, które dba o to, by były czyste, odrobaczone i
szczepione. Kolczyki w ich uszach świadczyły też o tym, że między bajki można
włożyć doniesienia, jakoby Turcy nie lubili psów (gdyż podobno jeden taki ugryzł
Mahometa). Te psy, biegając sobie wolno po mieście, naprawdę wyglądały na
szczęśliwe. Miały tylko jedną wadę. Na ruchliwej ulicy pędziły tak niefrasobliwie, jakby chciały zginąć pod kołami pędzących z naprzeciwka samochodów. Troska
o nie kazała nam wyhamowywać.
Psy dobiegły z nami aż do samego centrum. Tam wreszcie spotkały
swoich kolegów, a my spokojnie mogliśmy zająć się zwiedzaniem miasta...
...i
degustacją tureckich smakołyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz