- Hej, Gosia! Biegniesz z nami? - ledwo pojawiłam się z Piterem przy biurze zawodów, zaczepił mnie Daniel Karolkiewicz, jeden z biegaczy zaprzyjaźnionego klubu ENTRE.pl Team.
- Ale jak to? - zdziwiłam się. Ja i ENTRE.pl? Toż ja niegodna jestem wiązać im sznurówek w adidasach.
Daniel wytłumaczył mi jednak, że chciałby wystawić drużynę, ale brakuje mu do tego dwóch kobiet.
- No chyba że tak... - zgodziłam się. W końcu jako stała wolontariuszka imprez biegowych organizowanych przez ENTRE.pl z teamem tym jestem bardzo mocno związana. - No chyba, że tak... - zgodziłam się i... - Tylko że ja nie biegam zbyt szybko - zupełnie uczciwie przyznałam się po chwili.
- Wyrobisz się w 25 minut? - zapytał Daniel.
- Tak.
- No i super. Wpisuję cię na listę.
Po załatwieniu wszelkich formalności w biurze zawodów do startu zostało nam jeszcze około godziny. Przez pierwsze 30 minut byłam wielce podekscytowana faktem, że przyjęto mnie do tak znamienitej drużyny - do drużyny, która zgarnia trofea nie tylko na warszawskich imprezach biegowych. "Z nimi podium mam jak... w banku" - myślałam sobie. Lecz po tych pierwszych 30 minutach przyszło drugie 30 minut. A te przebiegały pod hasłem "presja i stres". Bo... prawda jest taka, że w tym roku jeszcze ani razu nie przebiegłam 5 kilometrów w 25 minut, a moja forma wciąż przypomina sinusoidę. Z tego wszystkiego postanowiłam nawet zrobić rozgrzewkę.
O 13.00 padł sygnał do biegu, a ja wystartowałam z mocnym postanowieniem dotrzymania słowa. W ostatecznym rozrachunku bardzo mi posłużyło przyłączenie się do ENTRE.pl Team. Tak bardzo nie chciałam zawieść Daniela, że nie odpuszczałam nawet wtedy, gdy - jako zawodniczka indywidualna - z pewnością bym odpuściła. Wbiegając na metę z czasem netto 24:51 wypełniłam swoje zadanie, a przy okazji zrobiłam swój najlepszy wynik na 5 km w tym roku.
- Kochany kapitanie, melduję wykonanie zadania - w drodze z linii mety do linii bufetów wypatrzyłam Daniela.
- Brawo - pochwalił mnie po tych niusach Daniel. - Jesteś drugą kobietą w drużynie, więc twój czas będzie brany pod uwagę przy klasyfikacji.
Gdy Daniel uścisnął moją dłoń, uleciał ze mnie i stres, i presja, a w ich miejsce znowu pojawiła się ekscytacja. Bo miałam w swojej drużynie dwóch panów, którzy zajęli pierwsze i drugie miejsce open oraz dziewczynę (drugą Gosię), która 5 km pokonała w około 22 minuty. Czułam, że z nimi podium mam jak... w banku.
Ekscytacja przed i po, czyli "wciąganie i napełnianie brzucha" - foty by Paweł "Lewy" Szczepański.
Około 14.15 rozpoczęła się ceremonia nagradzania zwycięzców. Open kobiet, open mężczyzn, najlepsze pracownice banku, najlepsi pracownicy banku i wreszcie... najlepsze drużyny.
- Miejsce trzecie... - konferansjerowi poplątał się język przy próbie przeczytania nazwy, której i ja nie potrafię powtórzyć.
- Miejsce drugie: BNT Zabiegane po Uszy - usłyszałam i ogarnęła mnie wielka radość. Bo to ja namówiłam Pitera, by skrzyknął pozostałych Uszatych oraz reprezentantów Biegam na Tarchominie do jednej drużyny. Do tego spodobała mi się wizja stania na jednym podium z mężem i taką masą znajomych.
- Miejsce pierwsze... - usłyszałam i nastąpiło wielkie zdziwienie.
- O co chodzi? - zapytałam Daniela zaskoczona faktem, że nie ma nas w pierwszej trójce.
Tu zaczęła się misterna akcja pod tytułem wyjaśnianie nieporozumienia z organizatorami. Uczestnicy biegu praktycznie się już rozeszli, ekipa techniczna powoli zaczęła zwijać sprzęt, gdy...
- Musimy ogłosić małe sprostowanie. Drugie miejsce zajęła drużyna ENTRE.pl Team - przemówił konferansjer. I co z tego? Ze mnie zdążyła już ulecieć i radość, i ekscytacja. I nawet nie chciało mi się namawiać mojej drużyny, by wdrapała się na podium do wspólnego zdjęcia.
Pocieszał mnie potem Daniel, że przecież mamy to drugie miejsce, a puchar obiecali nam przesłać pocztą... Pocieszał mnie potem Piter, że na podium stanęła drużyna, której byłam pomysłodawczynią i matką chrzestną, a puchar za drugie miejsce w klasyfikacji drużynowej, który przez pomyłkę przyznany został drużynie BNT Zabiegane po Uszy - o ironio - i tak trafi na moją półkę... Ale... mimo wszystko czułam po tym wszystkim jakiś niesmak.
O ironio... Pisałam ostatnio o wspólnocie majątkowej. Tymczasem... Wspólnota w przypadku tego pucharu nabiera zupełnie nowego sensu. |
- I weź tu miej zaufanie do banków! Przecież oni nawet nie potrafią liczyć! - burknęłam w drodze na parking. W tym całym swoim zacietrzewieniu zupełnie zapomniałam, że w Biegu Fair Play w ogóle nie chodziło o splendor, chwałę i stawanie na podium, lecz o trójkę chorych dzieci - Antosia, Szymona i Bartka. Mam nadzieję, że bankowcy z Getin Banku podczas przekazywania funduszy na ich leczenie i rehabilitację w liczeniu już się nie pomylą.