poniedziałek, 11 maja 2015

bolesny korpo-bieg

W połowie lutego Fundacja "Maraton Warszawski" ogłosiła, że ruszają zapisy do sztafety Accreo Ekiden. Pamiętając, jak wiele zabawy mieliśmy wraz z Teamem ASA - Biegiem po Zdrowie podczas zeszłorocznej edycji (patrz notka "maraton na raty"), i jak szybko kończą się miejsca na liście startowej, niezwłocznie rzuciłam w naszej grupie pytanie, czy w tym roku też wystawiamy jakąś drużynę. Chętnych, jak się wkrótce okazało, było akurat tyle, by utworzyć dwie sztafety. W ostatniej chwili w jednej z nich znalazło się nawet miejsce dla mojego męża.

- To był bardzo fajny dzień - stwierdził Piter w drodze powrotnej do domu. I miał rację.

Fajni byli opiekunowie naszego Teamu ASA, którzy opłacili ten bieg.
Fajny był Krystian, który - choć sam z nami nie biegł - zajął się wszystkimi sprawami organizacyjnymi: od zapisów począwszy, a na odprawie kapitanów skończywszy.
Fajna była trasa. 9 maja na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej, w godzinach rozgrywania I tury Ekidenu, odbędzie się mecz Legia Warszawa - Lech Poznań. Z myślą o komforcie uczestników sztafety maratońskiej podjęliśmy decyzję o zmianie lokalizacji zawodów. 9 i 10 maja będziecie rywalizować w Parku Szczęśliwickim na warszawskiej Ochocie. Park, który większości kojarzy się ze stokiem narciarskim, to ogromny teren zielony z piękną roślinnością, stawami, placami zabaw, kortami tenisowymi i boiskami - ostatniego dnia kwietnia poinformowali organizatorzy, a ja nie mogłam się nie ucieszyć. Kępa Potocka (dotychczasowe miejsce Accreo Ekidenu) to miejsce wyeksploatowane przez biegaczy do granic możliwości, a Park Szczęśliwicki nie dość, że dla uczestników warszawskich imprez biegowych jest miejscem niemal dziewiczym, to jeszcze dla mnie osobiście jest miejscem sentymentalnym - miejscem wspomnień związanych z beztroskim dzieciństwem.


 - To był bardzo fajny dzień - oznajmił Piter, gdy przekroczyliśmy próg mieszkania. I miał rację.

Fajne było niańczenie małej Helenki.
Fajne było grupowe pozowanie do zdjęć z głupimi tabliczkami.
Fajne było after party we włoskiej knajpie. I bynajmniej nie dlatego, że jedzenie było pyszne, a piwo - w zależności od preferencji - grzane lub zimne... Po prostu przy dwóch złączonych stołach zasiadł najwspanialszy zestaw ludzki.


- To był bardzo fajny dzień - powtórzył Piter, odwieszając na miejsce swój medal. I miał rację. Choć o samej imprezie nie mogę powiedzieć, że była bardzo fajna.

Niefajna była cena pakietu startowego. Niby to "tylko" 400 zł dzielone na 6, ale... wystarczyło, by zniechęcić wiele osób. Pamiętam, jak podczas zeszłorocznej edycji ciągle natykałam się na kogoś znajomego. Pamiętam, że kilka drużyn wystawiło Biegam na Tarchominie, że dwie drużyny wystawili "blogacze"... W tym roku nazwy drużyn biegowych (i tych sformalizowanych, i tych przyjacielskich) zostały jednak na liście startowej zdominowane przez nazwy firm, producentów, korporacji, banków, ubezpieczycieli, stowarzyszeń zawodowych, różnych sklepów... I nawet jeśli spotykałam reprezentantów jakichś  zaprzyjaźnionych grup, to przeważnie nie w ich macierzystych barwach, lecz w barwach ich pracodawców. Pracodawców, którzy przecież pieniądze wydane na pakiety startowe wrzucą sobie w tzw. "koszty reprezentacyjne".

Niefajna była atmosfera w strefie zmian. I co z tego, że organizatorzy zapewnili w tym roku zadaszone boksy i monitory, z których można było się dowiedzieć, które okrążenie kończą poszczególni zawodnicy, skoro większość w strefie zmian nie potrafiła się zachować i nie wiedziała, jak się tam poruszać. Zawodnicy notorycznie na siebie wpadali. Osoby kończące bieg, nie bacząc na to, że ktoś inny chce go rozpocząć, zatrzymywały się nagle i tarasowały drogę zamiast dobiec do końca strefy i odebrać swój medal. Wielu uczestników nie zadało sobie trudu, by dowiedzieć się, którędy trzeba pobiec, by kontynuować bieg, a którędy, by zakończyć zmianę. Częste były też sytuacje, gdy zawodnik kończący swój bieg w strefie zmian nie znajdował swojego zmiennika. Chyba jednak wolę te mniej popularne sztafety, w których co drugiej osobie zmuszona jestem mówić "cześć", a wszyscy uczestnicy wiedzą, o co chodzi.

Niefajny był mój bieg. Ale nie zamierzam już powielać historii o awarii pasma biodrowo piszczelowego, o bolącym pośladku czy kolanie, a o problemach z brzuchem rozpisałam się na fejsie. W każdym razie... Nieprzypadkowo do zdjęcia grupowego wybrałam sobie tabliczkę z napisem "Bolało".


Team ASA - Biegiem po Zdrowie I

Team ASA - Biegiem po Zdrowie II

I właściwie na tym zakończyć bym mogła opis mojego niedzielnego ścigania, gdyby nie to, że w godzinach wieczornych miejsce miał jeszcze jeden emocjonujący wyścig.

- O kurczę.... Już po 19-tej? - zaniepokoiłam się, gdy podczas naszego after party zerknęłam nagle na zegarek.
- Faktycznie - potwierdził Piter. - Dopijam piwo i spadamy. Nie byliśmy jeszcze na wyborach.

Nie pamiętam już dokładnie, która była godzina, gdy opuściliśmy wreszcie włoską knajpę. Droga czekała nas jeszcze daleka i wieloetapowa. Najpierw trzeba było przejść przez cały niemal park, by dotrzeć do pętli autobusowej. Stamtąd autobusem linii 184 należało dotrzeć pod blok brata, gdzie czekał na nas nasz samochód. A potem jeszcze tylko Trasą Toruńską trzeba było się dostać na drugi brzeg Wisły i na drugi koniec Warszawy. Luzik.

Gdy pętlę autobusową mieliśmy już w zasięgu wzroku...
- O cholera! - krzyknął Piter i zaczął biec.
- Tylko nie biec! - zawołałam i ruszyłam w pościg za nim. Po kilku krokach kolano zabolało, a brzuch... oprócz tego, że bolał tak jak bolał, to turlała się w nim jeszcze całkiem spora pizza i dwie kulki lodów bakaliowych z espresso.
- O cholera! - Piter krzyknął po raz drugi. Bo zorientował się właśnie, że przystanek autobusu, który chcieliśmy dopędzić, nie znajduje się tuż za skrzyżowaniem, a nas czeka długa droga na piechotę.

- Zdążymy... Na pewno zdążymy... - pocieszał się na głos Piter, a w duchu pewnie żałował, że to ja dzisiejszego wieczoru jestem kierowcą. - Ale nie martw się... Jak będziesz prowadzić, nie będę cię popędzać ani wywierać na tobie presji.

Gdy wyruszyliśmy spod bloku brata, zegarek pokazywał coś między 20.35 a 20.40.
- Zdążymy... Na pewno zdążymy... - jak mantrę powtarzał Piter, a ja ze wszystkich sił skupiłam się na prowadzeniu samochodu. Tak by dojechać na czas, a zarazem cało i zdrowo.

Gdy zjeżdżaliśmy z Mostu Północnego, do godziny 21.00 pozostały nam jeszcze tylko 2-3 minuty. A tu trzeba jeszcze zwolnić przed przejściem dla pieszych i przejazdem dla rowerów z ograniczoną widocznością, minąć jedno skrzyżowanie ze światłami i przede wszystkim skręcić w odpowiednią drogę wewnętrzną prowadzącą do Białołęckiego Ośrodka Kultury...
- Zaparkuj byle jak! -  na miejscu ponaglał mnie Piter. - I niestety będziemy musieli biec.
- Tylko nie biec! - zamknęłam samochód i ruszyłam w pościg.

Szybko dobiegliśmy z Piterem do BOK-u, minęliśmy hall główny, kawałek korytarza...
- Macie jeszcze 40 sekund - gdy wbiegliśmy na salę gimnastyczną, poinformował nas ktoś z komisji. 40 sekund, czyli - jak okazało się za chwilę - dokładnie tyle, by pobrać kartę, postawić krzyżyk i wrzucić głos do urny. Wychodząc z sali usłyszeliśmy tylko trzask zamykanych drzwi i dźwięk przekręcanego klucza.

Po powrocie do domu...
- To był bardzo fajny dzień - powiedział Piter, włączając telewizor i przyglądając się relacjom ze sztabów wyborczych.
- Tak. Fajny - potwierdziłam. Szkoda tylko, że po tych wyborach w naszym kraju nadal nie będzie fajnie. Bo ktokolwiek je wygra, to i tak interes przeciętnego obywatela zgnieciony zostanie przez interes rządzącej partii, przeciętny pacjent miesiącami będzie czekać, aż ulituje się nad nim NFZ, przeciętny emeryta będzie płakać, widząc emeryturę wypłaconą mu przez ZUS, przeciętny bezrobotny nie dostanie żadnej pomocy z Urzędu Pracy, a przeciętny pracownik zostanie wessany, stłamszony, a następnie wydalony przez korporację. Będzie bolało.

2 komentarze:

  1. Moje korpo wystawiło chyba ze sześć sztafet w tym roku. Ale ja w tym czasie śmigałem w podpoznańskim Swarzędzu :-)
    A tak w ogóle to wiecej optymizmu prosze ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. co do wyborów, a właściwie do tego co będzie po nich, mam takie samo zdanie jak Ty. że dla mnie, jako przeciętnego obywatela na lepsze raczej się nie zmieni. co prawda chciałabym aby mnie zaskoczono pozytywnie w tej kwestii, ale jakoś wierzę w to wcale :)
    a jak z kciukami? trzymać nadal? czy już wiesz gdzie się będziesz szkoliła?
    ps. tak. tak. wciąż jestem monotematyczna, jeśli chodzi o górki i pagórki. hasam i cieszę się z tego hasania jak dziecko :)

    OdpowiedzUsuń