sobota, 5 lipca 2014

trzy strony medalu

W sobotę 28.06.2014 o godz. 21.00 w podwarszawskich Markach po raz pierwszy wystartował Bieg Nocny Marek. Biegowi głównemu (10 km) towarzyszyły zawody dla dzieci i młodzieży oraz zawody nordic walking. Od całej tej imprezy minął już właściwie tydzień. Zamieszanie z nią związane trochę przycichło, relacje, które miały się napisać, już dawno się napisały, a ja... podchodzę do tematu od wielu różnych stron i wciąż nic.

Z okazji Dnia Matki zamieściłam w tym roku na fejsie taki post:

Kiedy zimą zaczęłam uczęszczać na zajęcia fitness do Warszawskiego Centrum Atletyki, swoją przygodę fitnessową zaczęła akurat mama jednej z bywalczyń klubu. Bardzo imponowała mi ta pani. Po pierwsze dlatego, że była głuchoniema, a mimo to ćwiczenia chwytała w lot. Po drugie zaś dlatego, że była po pięćdziesiątce, a podczas ćwiczeń, gdy tylko się trochę poduczyła, wymiatała tak, że wkrótce to nie córka była motywacją dla niej, lecz ona dla córki.
Z okazji Dnia Matki wszystkim mamom (nie tylko tym ćwiczącym i biegającym) życzę, by usłyszały kiedyś od swych dzieci, że są ich motywacją
:)


Nie pochwaliłam się jednak wówczas, że po wieeelu latach przekonywania udało mi się wreszcie namówić moją mamę (ci, którzy ją znają, wiedzą, że nie było to takie proste) na jakąkolwiek aktywność fizyczną i podczas wiosennego pobytu w sanatorium zapisała się na kurs nordic walking. "No to jak tylko mama wróci - snułam przed mężem i bratem plany - zapiszemy ją na jakieś zawody nordic walking. Na mecie dostanie swój pierwszy medal i już mamę mamy". Nocny Marek miał być jej debiutem, a blogowy wpis miał w związku z tym nosić tytuł "mamma mia". Niestety kontuzja, której nabawiła się kilka dni wcześniej, uniemożliwiła jej start, a moja koncepcja, by główną bohaterką relacji z Nocnego Marka uczynić moją mamę, legła w gruzach.

Potem przyszedł pomysł, by notkę o Nocnym Marku zatytułować "teoria spisku" i zacząć ją piosenką Tiltu "Nie wierzę politykom". Nie wiem jak Was, ale strasznie mnie irytuje mieszanie polityki z bieganiem. Systematyczne zaproszenia na Endomondo od burmistrza Białołęki i jego ludzi sprawiają, że systematycznie je odrzucam. Przecież ja ich nawet na oczy nie widziałam, ani tym bardziej oni mnie. Więc czego innego mogą ode mnie oczekiwać jak poparcia? Obecność Michała Boniego na drugim biegu w cyklu Szybko po Woli miała mnie do niego przekonać, a tymczasem... Wystrzał z pistoletu, gratulacje, uśmiechy, uściski dłoni są zawsze w cenie, ale nie wówczas, gdy ma się świadomość, że rozdawane są przez kandydata na europosła na krótko przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Obecność Donalda Tuska na Biegu Wolności... Ja wiem, że nasz premier to wysportowany człowiek, że lubi sobie czasem pokopać piłkę albo wziąć udział w imprezie biegowej (patrz zeszłoroczny Bieg Konstytucji), ale... jakoś za bardzo mi się to ostatnio łączy z Narodowym Spisem Biegaczy przeprowadzanym przez portal Polska Biega, z którego (liczby nie kłamią) jasno wynika, że tkwi w nas naprawdę olbrzymi potencjał wyborczy.
Wstęp ten jednak dla wielu osób nie byłby sprawiedliwy. Bo przecież wśród biegających znajomych mam kilka związanych z "aparatem władzy" osób (jak choćby Ania Majchrzak - radna dzielnicy Białołęka, Jacek Madejek - radny miasta Kraśnik), które jak biegają, to biegają, a nie politykują. Do takich osób należy też pomysłodawca i jeden z organizatorów Nocnego Marka - Jacek Orych, który sprawując urząd jest radnym miasta Marki, a biegając jest Zabieganym Neuronem - chłopakiem, dla którego bieganie nie jest narzędziem politycznym, lecz sposobem na poprawę kondycji i możliwością poznania fajnych ludzi (takich jak Wielka Improwizacja na przykład ;)), z którymi rozmawiać będzie o różnych mniej lub bardziej istotnych sprawach, ale na pewno nie o polityce.

Pod wpływem poprzedniej notki przyszedł wreszcie pomysł na jeszcze jeden wstęp. Historia o tym, jak zostałam modelką mimo woli, na starym blogu była częścią dość długiego cyklu wpisów poświęconych szczęściu, m.in. temu głupiemu, na które nie mamy żadnego wpływu, które świadczy jedynie o tym, że akurat sprzyja nam los (pewnie ślepy). A takie szczęśliwe zrządzenia, kiedy to w odpowiednim czasie znajduję się w odpowiednim miejscu i do tego spotykam odpowiednich ludzi, co jakiś czas mi się przytrafiają. I jakby się tak porządnie zastanowić, to i w przypadku Nocnego Marka miałam więcej szczęścia niż rozumu.

- Ze względu na mój wciąż nienareperowany budżet bardzo się wahałam, czy zapisać się na bieg. Z jednej strony bardzo chciałam się pojawić na zawodach organizowanych przez kolegę, a z drugiej... Czerwcowy "biznesplan" przedstawiał się bardzo niełaskawie. I kiedy tak się zawiesiłam w swoim niezdecydowaniu, na fejsie pojawił się konkurs typu "polub, udostępnij, weź udział w losowaniu pakietu". Więc polubiłam, udostępniłam i pakiet zgarnęłam. W imieniu swoim i maszyny losującej zapewniam, że wszystko odbyło się uczciwie i bez znajomości.
- Potem niełaskawie zaczął się przedstawiać grafik. Przez długi czas 28.06. widniał w nim jako sobota pracująca. I to na druga zmianę. I gdy zdecydowałam się wreszcie przepisać pakiet na męża, zupełnie nieoczekiwanie - tydzień przed imprezą - 28.06. stał się dla mnie dniem wolnym od pracy.
- Potencjalny udział mamy w zawodach nordic walking i chęć kibicowania sprawiły, że na Nocnego Marka zapisał się również mój brat. Mama, jak już wspomniałam, nie dotarła. Ale brat w zawodach pozostał. Dzięki temu razem z nim i mężem mogłam stworzyć trzyosobową drużynę.

Było nas trzech, w każdym z nas inna krew...
- Mimo to, że w godzinach popołudniowych świętowałam zupełnie nierozsądnie i bez umiaru imieniny babci, pierwszą część trasy przebiegłam ociężale, ale szczęśliwie bez żadnych sensacji żołądkowych.
- W drugiej części poczułam się na tyle dobrze, że nie bacząc na ograniczoną widoczność (przez brak szkieł kontaktowych i charakter biegu zgodny z jego nazwą), niesprzyjające warunki atmosferyczne (przez które impreza śmiało mogłaby z zawodów biegowych zmienić się w wybory miss i mistera mokrego podkoszulka) i bardzo dziurawą nawierzchnię (która tylko czyhała, by komuś wykręcić kostkę), zaczęłam pędzić jak oszalała i wyprzedzać kolejne i kolejne osoby (bez względu na płeć) aż do samej mety. Fakt, że wyszłam z tego szaleńczego pędu bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, poczytuję za ogromne szczęście.
- Mimo deszczu walącego prosto w oczy i braku czapki z daszkiem nie rozmazał mi się makijaż (tak, wiem, że brzmi to niewiarygodnie), jak już raz zdarzyło mi się w nim pobiec (wszystko przez te imieniny babci).
- W losowaniu nagród po zawodach upominki zdobyłam nie tylko ja, ale również mąż i brat.

Jak zwykle w tego typu sytuacjach w rozmowach ze znajomymi przyznałam się do tego, że wciąż nie wiem, jak to z tym szczęściem jest. Czy szczęście ma głupi, czy też szczęście sprzyja lepszym. Nie rozwikłałam tego na starym blogu, nie rozwikłałam tego teraz i nie rozwikłam tego pewnie również wówczas, gdy przyjdzie mi jeszcze kiedyś do tego tematu wrócić. A jeśli bym miała wrócić do drugiego wstępu...

O tym, że z Nocnego Marka wróciłam do domu zadowolona, zadecydowało również kilka spraw, które ze szczęściem nie miały nic wspólnego, a były efektem ciężkich i długotrwałych przygotowań organizatorów. Przygotowań, w których nie było zimnej politycznej kalkulacji, lecz troska, by nie złamać złożonych obietnic i nie zawieść uczestników biegu. Pochwały należą się za:
- wymyślenie ciekawej formuły (z nocnych biegów mamy w okolicy przecież tylko Bieg Powstania Warszawskiego i świętojańskie Biegi Po Prawdziwej Warszawie, które w tym roku niestety wypadły tego samego dnia co Nocny Marek),
- systematyczny przepływ informacji dzięki dobrze funkcjonującej stronie internetowej i fanpage'owi na Facebooku,
- zaproszenie do współpracy (a konkretnie do elektronicznego pomiaru czasu) zaprawionego w bojach teamu z ENTRE.pl,
- umiejętność wyszukania sponsorów, którzy zapewnili m.in. nagrody dodatkowe - nie tylko dla zwycięzców,
- smaczny catering,
- umiejętność podjęcia niemal w ostatniej chwili decyzji o zmianie trasy nordic walking (dotychczasowa po obfitych opadach stanowiła dla uczestników zbyt duże zagrożenie),
- bardzo gustowne i - jeśli się nie mylę - ręcznie robione medale.


Wiem, że Jacek włożył w tę imprezę kawał serca, wiem, że (w przeciwieństwie do wiecznie zadowolonych z siebie polityków) jest wobec niej bardzo krytyczny i wiem, że już się zastanawia nad tym, w jaki sposób w przyszłym roku (wydarzenie II Bieg Nocny Marek zostało utworzone parę dni temu) wyeliminować tegoroczne niedociągnięcia. A pewne niedociągnięcia (nie mogę o nich nie wspomnieć, żeby notka nie zabrzmiała jak laurka pisana na polityczne zamówienie) faktycznie były. Mnie najbardziej rzuciło się w oczy słabe rozgraniczenie pasów biegowych na różnego rodzaju agrafkach i nawrotkach oraz pomyłka wolontariusza, który źle pokierował ruchem w parku i spowodował niezły kocioł (uczestnicy będę wiedzieli, o co chodzi).

A jeśli bym miała wrócić do pierwszego wstępu... W sumie to dobrze, ze mama nie dotarła na Nocnego Marka. Obawiam się, że zawody w takich warunkach atmosferycznych mogłoby ją tylko zniechęcić lub - co gorsze - mogłyby się skończyć dla niej jakimś nieszczęściem. A tego nikt by nie chciał. Zwłaszcza że i bez tego pięknego medalu mamą jest przecież na medal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz