wtorek, 9 stycznia 2018

zwierzyniec

Przełom grudnia i stycznia to czas robienia z jednej strony podsumowań, a z drugiej - noworocznych postanowień. Muszę przyznać, że w obu jestem dosyć słaba. Bo z jednej strony nie lubię rozdrapywać ran, myśleć o tym, co mogłam zrobić lepiej i zastanawiać się, co by było gdyby... A z drugiej - wolę improwizować, układać plany pod bieżącą sytuację i nie żałować w połowie czy pod koniec roku, że nie udało mi się zrealizować czegoś, co wpisałam sobie w kalendarz zaraz po sylwestrze.

Ot, na przykład... Jeszcze 1-go stycznia nie miałam żadnych planów startowych na pierwszy weekend 2018 roku. Owszem, wiedziałam, że w Święto Trzech Króli mam wolne i choćby się waliło i paliło, nikt mnie do pracy nie ściągnie. Owszem, wiedziałam, że jak zawsze tego dnia odbywa się sztafeta 10k Parking Relay (5x2km  po podziemnym parkingu Centrum Handlowego Arkadia). Owszem, uwielbiam takie drużynowe bieganie, lubię czasem zmusić ciało do krótszego, acz szybszego biegu, urzeka mnie egzotyka tego nietypowego dla zawodów miejsca... Owszem, wiem, że to również doskonała okazja do spotkania ze znajomymi  z innych drużyn i złożenia sobie życzeń noworocznych. Ale... Jak to mawia mój kolega, to nie są tanie rzeczy. 200 zł za 5-osobowy team? Cóż... Nie miałam śmiałości nikogo namawiać. To moim zdaniem trochę zbyt wysoka opłata.

No ale... Bywa się czasem wolontariuszką na biegowych imprezach, to ma się znajomości. Gdy w Nowy Rok wracałam z balu sylwestrowego w Starachowicach, zapikał mój telefon. Paweł z ENTRE Timing (organizator 10k Parking Relay) zaproponował mnie i mojemu zespołowi bezpłatny udział w zawodach. A że dobrym znajomym się nie odmawia... Krótka piłka. Następnego dnia drużyna była skompletowana, zarejestrowana, a zmiany - przydzielone. 10k Parking Relay wypełniło niespodziewanie pustą kartkę kalendarza.

Jako "biegaczka wielopartyjna" (Zabiegani po Uszy, Biegam na Tarchominie, Adidas Runners Warsaw, w tym roku miałam też okazję zadebiutować na treningach RozpędzONYCH - grupy tarchomińskich biegaczek trenowanych przez Izę Parszczyńską) mogłam wybierać i przebierać. Chciałam, żeby było fajnie, wesoło, bez napinki i niekoniecznie z prędkością światła. Wybór padł na BNT. Jola Warzecha, Dorota Kosewska, Ewa Kiec, Sławek Jamski - moja drużyna swoją obecnością zmotywowała mnie nie tylko do biegania z wywieszonym językiem, ale również do zamieszczenia wpisu na blogu po ponad 6 miesiącach przerwy i do zrobienia swoistego podsumowania drugiego półrocza 2017 roku.

Pierwsza do drużyny zgłosiła się Jola. Ale to nie dlatego przyznałam jej pierwszą zmianę. Jak to napisałam w fejsbukowej grupie BNT... Tak sobie myślałam, że w naszej drużynie biegną same żółwiki, ale... według organizatora w każdej drużynie biegnie cały zwierzyniec. Postanowiłam więc przy doborze zmian posłużyć się zupełnie niesportowym kluczem.

Biorąc pod uwagę codzienne zmagania Cheerry Blossomgirl z przedszkolakami.... No kto najsprawniej przepcha się w tłumie i wypracuje dobre miejsce dla swojej drużyny? No kto?

Dorota Kosewska, niestety nie ma LWA. Chwilowo musiałam Ci zmienić znak zodiaku.

Jakie jest zadanie koguta? Nie mam pojęcia. A zatem to idealne miejsce dla mnie.
Siła i niezależność. Sama o sobie z pewnością twierdzi inaczej, a ja tam uważam, że to cała Ewa Kiec.
Dostojny, niezależny, agresywny, szybki - no takie rzeczy to może tylko nasz jedyny rodzynek w drużynie Sławomir Jamski.

No więc... 

foto by "W obiektywie Ewy Kiec"
Jola biega w BNT niemal od zarania dziejów. Znamy się więc od bardzo dawna. Pisząc o jej przepychaniu się, dobrze wiedziałam, że to będzie walka fair play, a nie chamskie rozpychanie się łokciami. Dobrze wiedziałam, że po prostu Jola da z siebie wszystko, by wypracować dla drużyny jak najlepszą pozycję. Tytuł "najfajniejszej osoby w BNT", który Jola zdobywała w ciągu ostatnich dwóch lat, zobowiązuje przecież.

Z Jolą w zeszłym roku spotykałyśmy się na wielu biegowych (i niebiegowych) imprezach. Czasem na metę wpadała ciut przede mną, czasem ciut za mną. Najmilej jednak wspominam Białołęcki Bieg Niepodległości (11.11.2017). Jola miała już w nogach 10 km Biegu Niepodległości w Nieporęcie, ja - 10 km głównego warszawskiego Biegu Niepodległości. 5 km po lasach Choszczówki potraktowałyśmy więc z paroma osobami towarzysko i spędziłyśmy ten czas na miłych pogaduchach, biegnąc ramię w ramię..

Wracając do sztafety... Jadąc do Arkadii, rozmawiałyśmy z Jolą o szybkim bieganiu. Obie jesteśmy raczej typem wytrzymałościowca. Pierwsze 2 km to dla nas często dopiero rozruch i wstęp do przyśpieszenia. Tymczasem w sobotę pierwsze dwa kilometry były zarazem dwoma ostatnimi i od razu trzeba było biec, ile fabryka dała. Ostatecznie Jola ku swojemu ogromnemu zdumieniu swoją część pokonała najszybciej. Bo taka już jest. Gdy biega indywidualnie, daje z siebie 100 procent, gdy biega dla teamu - daje z siebie procent 200.


foto by "W obiektywie Ewy Kiec"
Dorotę z całej naszej drużyny znam najkrócej i, co za tym idzie, najsłabiej. Nie przeszkodziło mi to jednak właśnie jej zaproponować ostatnie wolne miejsce. Bardzo często startowałyśmy w zeszłym roku w tych samych biegach (zwłaszcza lokalnych, jak Bieg przez Most, 17.09.2017 czy Białołęcki Bieg Wolności, 10.12.2017) i to mi wystarczyło, by mieć pewność, że do naszej sztafety pasować będzie idealnie.

Zbyt krótka znajomość była jednak dla mnie problemem przy dobraniu dla Doroty zmiany. Jedyny "klucz", jaki przyszedł mi do głowy, to znak zodiaku (przepraszam za fejsbukową inwigilację). No cóż... Zodiakalny Lew na potrzeby sztafety został Bykiem. Bykiem, który pobiegł po byku i pokazał lwi pazur. Zwłaszcza, że... Gdy wypisywałam w biurze zawodów deklarację, Dorota (oprócz dnia i miesiąca, które znałam z fejsa) musiała mi zdradzić również swój rok urodzenia. I... Kopara mi opadła. Może nie powinnam zdradzać takich sekretów, ale... Czy wiecie, że ta laseczka uczesana w dwa warkocze od tego roku przestaje biegać ze mną w kategorii K-40?

Proszę Państwa, oto Kogut. Koguta na razie pomińmy milczeniem.

foto by "W obiektywie Ewy Kiec"

foto by "W obiektywie Ewy Kiec"
Ewę znam niemal od takich samych zarania dziejów, co Jolę. Nasza Wilczyca na samym początku swej przygody z BNT w ogóle nie chciała słyszeć o bieganiu, a na czwartkowe spotkania przychodziła tylko po to, by robić nam zdjęcia. Z czasem jednak złapała bakcyla. Systematyczne treningi i zwiększanie kilometrażu doprowadziły ją do niesamowitych wyników, które zawstydziły niejedną osobę, w tym mnie.

Ostatnimi czasy z ust Ewy nieustająco daje się słyszeć: "nie trenuję, nie biegam". A jednak, jak przychodzi co do czego... Ja trenuję i biegam, a w Biegu na Piątkę uzyskuję czas 26:12. Ewa nie trenuje i nie biega, a ten sam bieg kończy z wynikiem 26.01. Ja trenuję i biegam, a w Biegu Niepodległości uzyskuję czas 56:16. Ewa nie trenuje i nie biega, a ten sam bieg kończy z wynikiem 55:47. Ja trenuję i biegam, lecz po wyjściu z kontuzji mam lęki, by pobiec coś powyżej 10 km. Ewa nie trenuje i nie biega, ciągle imają jej się jakieś dolegliwości, a potem w ramach prezentu na 40. urodziny jedzie na Łemkowynę Ultra-Trail i bez żadnych przygotowań kończy bieg na 70 km, za co przez biegaczy BNT okrzyknięta zostaje "odkryciem roku 2017".


A fotograficzne zacięcie Ewy? Jak widać na załączonych zdjęciach, Ewa nie tylko (mimo choroby i zażywanych antybiotyków) pomogła drużynie pobiec poniżej zadeklarowanego czasu, ale również zadbała, by to wszystko upamiętnić w swoich kadrach. Bo silne i niezależne Wilczyce potrafią z sukcesem łączyć wiele pasji.

foto by "W obiektywie Ewy Kiec"
"Gosia, przyzwyczajony jestem do oglądania twoich pleców, więc skoro stoisz na czele, to się piszę " - w ten oto sposób do drużyny zgłosił się Sławek. I nie będę kurtuazyjnie zaprzeczać. W zeszłym roku ze trzy razy pokazałam Sławkowi swoje plecy. O Wieliszewskim Crossingu już pisałam (tutaj), o Biegu przez Most pewnie już raczej pisać nie będę, a o Biegu na Piątkę (24.09.2017) napiszę teraz.

Bieg na Piątkę to bieg towarzyszący Maratonowi Warszawskiemu. Sponsorem technicznym całej imprezy jest Adidas. Dlatego też w Adidas Runners Warsaw przygotowywaliśmy się do niej pieczołowicie. Klub zorganizował nam specjalny cykl treningowy dedykowany Biegowi na Piątkę. Osoby początkujące odbierały solidną dawkę motywacji i ćwiczeń doskonalących u Julity Koteckiej, Izy Parszczyńskiej i Tosi Białej, a osoby średnio zaawansowane i zaawansowane miały niesamowite i pełne zaangażowania wsparcie Edyty i Huberta Duklanowskich (Duklanowski Team) oraz Kamila Jastrzębskiego. Biegacze, którzy wychodzili odpowiednią ilość treningów, dostawali od ARW klubowe koszulki i pakiety startowe, w przeddzień biegu zorganizowane mieli ANTIPASTI PARTY (bo carbo-loading musi być), a w dzień biegu w miasteczku biegacza do dyspozycji mieli swoją własną strefę, gdzie przed startem skorzystać mogli z depozytu, po starcie zaś mogli się napić, posilić, podzielić wrażeniami oraz porobić sobie zdjęcia i GIFy na specjalnie przygotowanych ściankach.

Po zostawieniu rzeczy w depozycie i zrobieniu rozgrzewki udałam się na start. Po drodze spotkałam Sławka i jego żonę Roksanę. Zgadaliśmy się, że Roksi prowadzić będzie Sławka na taki mniej więcej czas, jaki i ja chciałabym nabiegać. Wystartowaliśmy więc razem. Dość szybko zrezygnowałam jednak z ich towarzystwa. Jak już pisałam, rozkręcam się dopiero po około 2 km. Ponadto na treningach ARW wpajane miałam raczej bieganie w tempie narastającym. Sławek i Roksi ruszyli jak dla mnie zdecydowanie za szybko. Nie minął kilometr, a pogodziłam się z tym, że tego dnia to ja oglądać będę plecy Sławka.

Tak więc biegłam sama. Swoje i po swojemu. Ze względu na deszcz nie zabrałam ze sobą telefonu, nie miałam uruchomionej żadnej aplikacji i tylko stoper pokazywał mi, że sukcesywnie przyśpieszam. Na ostatnim kilometrze niespodziewanie tuż przede mną wyłoniły się charakterystyczne  BNT-owskie zielone koszulki Sławka i Roksany. "Cześć, Roksi! Cześć, Sławek!" - pomachałam im. A chwilę później to oni podziwiali tył mojej nowej koralowej koszulki ARW. "Dawaj, Sławek! Szybciej! - próbowała motywować Roksi. - Skoro ona może, to ty też!" Sławek jednak już nie mógł. Ostatecznie tamtego dnia  ja wykręciłam swój najlepszy zeszłoroczny czas na piątkę, a Sławek zrobił nową życiówkę. Bez względu na kolejność na mecie każde z nas było zadowolone.

Wracając do teraźniejszości... Każda z dziewczyn z naszej sztafety powie bez wahania, że Sławek jest dobrym mężem, wspaniałym ojcem, uczynnym kolegą... Nie będę ukrywać, że dla mnie jest on także moim prywatnym odkryciem roku 2017. Sporo rozmawialiśmy podczas ogniska, które odbyło się po II Maratonie BNT, organizowanym w Parku Młocińskim przez Natalię Tejchmę i Pawła Żuka (15.07.2017). W paru sprawach mnie kompletnie zaskoczył, ale zdradzić mogę tylko tyle, że Sławek jest nie tylko mężem Roksi, tatą Borysa, kolegą tych czy owych, ale po prostu (a może przede wszystkim) sobą, Sławkiem Jamskim - osobą niekoniecznie szybką, nie za bardzo agresywną, ale z pewnością taką, na którą choć czasami powinno spojrzeć się indywidualnie, niezależnie od żadnych korelacji. 

Dnia 06.01.2018 roku Sławek - choć bardziej niż dzikiego tygrysa przypomina Tygryska z "Kubusia Puchatka" - wykręcił na 2 km dokładnie, co do sekundy taki sam czas jak ja. Gdybyśmy biegli w normalnych, "niesztafetowych" warunkach, nie musiałby już oglądać moich pleców. 

foto by Wójt Paweł Kownacki

A kogucik? Jakie jest w końcu zadanie kogucika?
Kogut stroszy swoje kolorowe piórka, dumnie wypina pierś, zagarnia pod skrzydła swoje kurki i głośno pieje nad nimi z zachwytu.




Na zakończenie muszę jeszcze dodać, że sztafeta nie była dla mnie jedynym bodźcem, by coś wreszcie skrobnąć. Niedawno Radek Selke, znany mi i innym warszawskim biegaczom maratończyk z grupy biegowej MORT!, poprosił mnie o napisanie opinii na temat opublikowanych przez siebie wspomnień (https://ridero.eu/pl/books/dlugi_dystans/). Opinia na tyle spodobała się autorowi, że postanowił ją zamieścić na okładce swojej książki. Po kilku skrótach i poprawkach ustaliliśmy, co następuje: "Długi dystans" pokazuje, w jak ciekawy sposób pogodzić ojcostwo z pasją. Jak biegacz może stać się lepszym ojcem, a ojciec - lepszym biegaczem. Małgorzata Roszkowska-Kazała (blogerka, Wielkaimprowizacja.blogspot.com). Ta "blogerka" to, oczywiście, pomysł Radka. Ja z zasady nie poczuwam się do takich szumnych określeń. Zwłaszcza wówczas, gdy pisuję rzadko i nieregularnie (ostatni wpis - pół roku temu; wstyd jak beret). Przyznałam się Radkowi do swoich obaw, jednak z braku lepszej etykiety przystałam na tę. "Może to mnie wreszcie zmotywuje do pisania" - stwierdziłam i... Ta-dam! Ku-ku-ry-ku! Oto jestem.

1 komentarz:

  1. no to się rozbiegałaś na starcie nowego roku :) niech będzie bezkontuzyjny i biegowo udany :)

    OdpowiedzUsuń