czwartek, 30 sierpnia 2018

integracyjna wyprawa off-road

Jeśli masz ochotę na ekstremalną i szaloną przygodę... Jeśli uwielbiasz prowadzić i jazda w trudnych warunkach nie doprowadza Cię do pasji a przeciwnie - fascynuje, wzbudza w Tobie pozytywne emocje i motywuje do dalszej drogi...
Obdarz siebie i najbliższych, podzielających Twe pasje, 3-godzinną wyprawą samochodem terenowym z instruktorem, który będzie czuwał nad Waszym bezpieczeństwem!
Podczas niej pokonacie różnorakie przeszkody - czeka Was trawersy, strome podjazdy i zjazdy, piaszczysty teren, lasy, użycie wyciągarki. Być może będziecie mieli za zadanie wybudowanie mostu z bali nad jarem lub przejedziecie przez bagna używając do tego wyciągarek oraz lin znajdujących się w samochodzie. Wszystko przed Wami!


Tak brzmi opis wyprawy off-road, jaką można odbyć m.in. w okolicach Krakowa. Gdyby ktokolwiek zapytał mnie, czy uwielbiam prowadzić i jazda w trudnych warunkach nie doprowadza mnie do pasji, a wręcz przeciwnie - fascynuje, wzbudza we mnie pozytywne emocje i motywuje do dalszej drogi, odpowiedziałabym zdecydowanie: nie, nie i jeszcze raz nie. Jestem beznadziejnym kierowcą, jazda samochodem mnie stresuje, a świadomość, że mam pasażerów na pokładzie - jeszcze bardziej. Z tego też powodu, gdy wybierałam atrakcję do zrealizowania i zrelacjonowania w trzecim etapie projektu "Chcę to przeżyć", przejażdżkę terenowym autem odrzuciłam na dzień dobry. A jednak... Gdy zmuszona zostałam do rezygnacji z lotu balonem i stanęłam przed ponownym wyborem przygody z Katalogu Marzeń, zdecydowałam się właśnie na wyprawę off-road. Dlaczego? Ano dlatego, że była to jedyna z dostępnych mi atrakcji, na którą mogłam ze sobą zabrać towarzyszy - męża oraz brata. Mogłam im w ten sposób odwdzięczyć się za wsparcie i pomoc, jakich mi udzielali na poszczególnych etapach projektu. Mogłam im zrekompensować "utratę" jednego dnia wakacji. Mogłam wreszcie im zagwarantować, że staną się nie tylko obserwatorami, ale i uczestnikami mojej przygody.

troje muszkieterów gotowych do integracji

I tak... 29-go sierpnia punkt 16.00 na parkingu przy karczmie Rohatyna (tak na marginesie, zlokalizowanej w przepięknym miejscu: nad Zalewem na Piaskach w Kryspinowie) cała nasza trójka powitała instruktora Mariusza, reprezentującego team Integracja 4x4. Zajechał po nas Toyotą Land Cruiserem.

Nazywam się Toyota. Toyota Land Cruiser.

Samochody te, z tego, co się zorientowałam, stanowią zasadnicze wyposażenie parku maszyn organizatora, są niesamowicie wytrzymałe i radzą sobie nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Ale nie to jest najważniejsze. O ofercie Integracji nie zamierzam się specjalnie rozpisywać. Chętni zawsze mogą sobie zajrzeć na stronę internetową www.integracja4x4.pl czy fanpage na FB, gdzie zaczerpną z pewnością bardziej rzetelnych informacji, niż mogłabym udzielić ja. Co natomiast sprawiło, że wyprawę off-road uznałam za udaną?


(na dowód, że gęba mi się cieszyła, załączam jedno z ujęć)

1. Organizacja przebiegała bez zarzutu. Mariusz - organizator i instruktor w jednej osobie - bardzo szybko odpowiedział na moją wiadomość z propozycją terminu wyprawy, mimo iż przebywał na urlopie. Niezwłocznie odpowiadał na wszelkie moje SMS-y i zapytania, wiedząc o moich ograniczeniach terminowych, potrafił być elastyczny. W umówionym miejscu stawił się punktualnie, natomiast imprezę zakończył nieco po czasie - tak, żebym po drodze miała możliwość zrobienia zdjęć i nakręcenia filmików do relacji. Zresztą... Sam niejednokrotnie podpowiadał mi miejsca do ciekawych ujęć.

Mariusz, fura i zachód słońca

2. O bezpieczeństwo nie bałam się ani przez moment. W drodze na Jurę Krakowsko-Częstochowską Mariusz udzielił chłopakom wyczerpującego i przystępnego instruktażu na temat specyfiki prowadzenia samochodu terenowego. Było coś o sprzęgle, o trzymaniu rąk na kierownicy, o wykonywaniu nią obrotów, o ramie, o napędzie, o reduktorze... Tylko błagam, nie pytajcie mnie o szczegóły. Wiedząc, że za kierownicą siedzieć nie będę, nie skupiałam się na tym za bardzo ;) Grunt, że Marcin i Piter, którzy mieli zmienić Mariusza na miejscu kierowcy, bez problemu przyswoili wiedzę.

Oto, czym się zajmowałam, gdy Mariusz udzielał instruktażu ;)

3. W wyprawie off-roadowej liczą się nie tylko przeszkody i pokonująca je maszyna, ale również walory krajoznawcze. Mariusz zadbał więc o to, abyśmy zaczerpnęli trochę wiedzy na temat Jury - zarówno historycznej, jak i przyrodniczej. Wciąż opowiadał nam jakieś ciekawostki i anegdoty. Pokazał nam przepiękne pole golfowe.


("Mam tu dla ciebie takie bonusowe ujęcie" - oznajmił Mariusz, pokazując mi znalezioną piłeczkę golfową. Ujęcie jest, a i piłeczka została na pamiątkę.)

Muszę przyznać, że niejednokrotnie zazdrościłam mu podzielności uwagi. Prowadzić ożywioną rozmowę, jednocześnie kontrolując bezpieczeństwa na drodze i udzielając rad początkującym kierowcom terenowym - łał...

Przy pomniku upamiętniającym powstańców walczących przeciw Moskalom.


4. "Nie martwcie się o lakier na karoserii!" - zasugerował na początku wyprawy Mariusz. Tę lekcję Piter i Marcin przyswoili bardzo dobrze. Wreszcie dostali samochód, o który nie musieli się martwić tak bardzo jak o swój. To jednak, że nie musieli się martwić o lakier na karoserii, nie oznaczało, że nie muszą martwić się o nic. Konieczność pokonywania różnorodnych przeszkód przy równoczesnym dbaniu o bezpieczeństwo pasażerów z pewnością podniosła im poziom adrenaliny.

Proszę państwa, oto Miś...

A oto Piter tuż przed akcją.

5. Ja jako pasażer poziom tej adrenaliny z pewnością miałam nieco niższy, ale i tak podczas naszej wyprawy nie nudziłam się ani trochę. Podziwiałam widoki, słuchałam opowieści Mariusza, podpatrywałam, jak Piter i Marcin walczą z żywiołem, a w pogoni za ujęciami do relacji niejednokrotnie spociłam się tak jak chłopaki za kierownicą.


("Ojej... Jaka fajna ambona. Zatrzymajmy się! Zrobiłabym jakieś fajne ujęcie...")

Kamera! Poszła! Akcja! Oby tylko z tych wszystkich ujęć wyszło coś fajnego...

czwartek, 23 sierpnia 2018

z głową w chmurach

Józek, nie daruję ci tej nocy, 03.09.2011


„:( Józek odszedł...” - ostatniego dnia sierpnia dostałam SMS-a od brata.
Natychmiast do niego oddzwoniłam, żeby zapytać, jak z tym faktem radzi sobie chrześnica.
- Popłakała się. I od czasu do czasu, jak jej się nagle Józek przypomni, zaczyna na nowo.
Kim był Józek?


Na imprezach - niezwykłym kompanem do piwa i popcornu.
Z zawodu - gwiazdą filmową.
Dla chrześnicy – realizacją jej marzeń.
A tak poza tym... Niezwykle pociesznym białym szczurkiem z kawowymi łatkami na grzbiecie i z czerwonymi oczkami.
Gdy chrześnica była dziewięcioipółletnią dziewczynką, zapytałam ją o jej marzenia.
- Chciałabym iść na mecz Legii. Chciałabym mieć kota, ale na razie nie mogę. A skoro nie mogę kota, to mogłabym też mieć szczura – odpowiedziała.
Pracowałam wówczas przy serialu, w którym oprócz dużej ilości aktorów grała duża ilość zwierząt. M.in. Józek - „tresowany szczur, który tańczył”.
- Chcesz szczura? Będziesz miała szczura. Jeśli się uda, to takiego filmowego... - obiecałam.

I tak któregoś dnia, kiedy chrześnica kompletnie się tego nie spodziewała, przywiozłam jej pod połą kurtki małego Józka..
"Na Wyspach Bergamutach
podobno jest kot w butach /.../
i tresowane szczury
na szczycie szklanej góry.."

Wymarzony szczur przez dwa lata mieszkał z chrześnicą w jednym pokoju.
W ciągu tych dwóch lat chrześnica była też na kilku meczach Legii, którymi w międzyczasie zdołała się znudzić, i dorobiła się dwóch kotów, za którymi wprost szaleje. 
A ja jako dziecko marzyłam, żeby latać jak Adaś Niezgódka z „Akademii Pana Kleksa” i żeby mieć pierścień Arabelli.
Od tamtego czasu wiele razy leciałam samolotem i dorobiłam się kilku pierścionków.
Bo przecież marzenia się spełniają. Pod warunkiem, że pozostają w granicach zdrowego rozsądku.
"Jest słoń z trąbami dwiema
i tylko wysp tych nie ma!"


Ostatni etap projektu "Chcę to przeżyć" kończy się 3. września, a ja wciąż nie zrealizowałam swojego marzenia i - co za tym idzie - nie wypełniłam obowiązku napisania relacji. Z pewnością nie dlatego, że jestem opieszała czy mam problemy z organizacją czasu. Przyczyna ma poniekąd związek ze zdroworozsądkowością, o której była mowa w przytoczonym na początku wpisie. Brzmi enigmatycznie? Być może. No to po kolei...

Decyzję o wyborze atrakcji podjęłam natychmiast po ogłoszeniu wyników drugiego etapu. Bardzo szybko otrzymałam od Katalogu Marzeń swój voucher na lot balonem w okolicach Warszawy, a zaraz po wypełnieniu formularza rezerwacyjnego - bezpośredni numer do organizatora.

- Halo - po drugiej stronie słuchawki odzywa się męski głos. Nie słyszę ani nazwy firmy, ani nic o lotach balonem, więc czuję się zdezorientowana.
- Nie jestem pewna, czy dobrze się dodzwoniłam... - wyjaśniam panu, w jakiej sprawie dzwonię.
- Dobrze - potwierdza pan, a ja przechodzę do zasadniczej części rozmowy: próby rezerwacji.
Podaję pierwszy termin.
- Mam lot na wyłączność - odpowiada pan.
Podaję drugi termin.
- Mam lot na wyłączność - pan powtarza jak refren.
Podaję trzeci termin.
- Właściwie to ja nie mam wolnych weekendów. Jedyne wolne miejsce, jakie mam w najbliższym czasie, to czwartek w przyszłym tygodniu.
- Nie mogę. Pracuję.
- A nie może wziąć pani urlopu?
- Nie mogę - odpowiadam ku wielkiemu zdumieniu pana, kończę rozmowę i natychmiast informuję koordynatorkę "Chcę to przeżyć" o zaistniałych problemach, jak również o tym, że ostatnie dwa tygodnie sierpnia spędzam w Zakopanem. Może by tak udało się zrealizować lot w okolicach Krakowa? - uprzejmie zapytuję.
Agnieszka reaguje błyskawicznie, bez problemu wymienia mi voucher na lot balonem organizowany przez Balloon Expedition, możliwy do zrealizowania w różnych miejscach, m.in. w okolicach Krakowa. Wiedząc, że czas mnie nagli, telefon wykonuję najszybciej, jak się da. Niestety z Balloon Expedition nie da się umówić na konkretny termin. Osoby chętne do odbycia lotu wpisane zostają do bazy danych i czekają na znak-sygnał od organizatora, kiedy w ich okolicy odbędzie się lot.
- W weekend 11-12 sierpnia będziemy w Warszawie, a w kolejny latamy nad Jurą - informuje mnie pan Paweł.
- To super. Niech mnie pan w takim razie wpisze jako osobę chętną i na Warszawę, i na Kraków! - proszę, wyjaśniając przy okazji, jak to jest z tymi moimi terminami, urlopami i voucherami z Katalogu Marzeń. Pan Paweł zdaje się wszystko rozumieć. Rozmowę z nim kończę więc pełna dobrych myśli.

Nadchodzi piątek 10.08. Przez pół dnia jak na szpilkach czekam na informację od organizatorów. Ponieważ jednak telefon milczy, zaglądam na ich Facebooka, a tam... Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie kolorowy balon. Sam wpis jest jednak mniej kolorowy: "Jakie macie plany na weekend, Kochani? U nas weekend pod znakiem zapytania pod względem meteorologicznym..."
Aby rozwiać znak zapytania, piszę do pana Pawła, przy okazji przypominając o opcji Kraków i o terminie ważności swojego vouchera.W sobotę dociera do mnie odpowiedź: "Witam serdecznie, Warszawa odwołana. Planujemy wizytę na Jurze pod koniec przyszłego tygodnia. Bądźmy w kontakcie :) Coś na pewno wymyślimy". Po tej informacji nie jestem już tak pełna dobrych myśli. Zaczynam żałować, że wybrałam z Katalogu Marzeń atrakcję, która tak bardzo zależna jest od pogody. Myślałam, że lot balonem to brak adrenaliny i totalny relaks, a tymczasem w oczekiwaniu na pozytywne wieści żyję w permanentnym stresie.

No więc czekam na ten kontakt. Weekend i nasz wyjazd na wakacje zbliżają się dużymi krokami, a w eterze głucha cisza. W czwartek 16.08 postanawiam więc przypomnieć się sama. Podpytuję o dzień, miejsce, godzinę...
- Nie wiem - odpowiada pan Paweł. - Ciężko mi powiedzieć. To zależy od pogody, wiatru, dostępności przestrzeni powietrznej...
- Ale chociaż tak orientacyjnie... - drążę temat dalej, tłumacząc, że jechać będziemy z Warszawy i muszę to jakoś ogarnąć logistycznie.
- Nie wiem... Ciężko mi powiedzieć... Raczej to będzie sobota... Może około 5.30 rano, a może popołudniu...Wieczorem powinienem wiedzieć więcej.
Informuję pana Pawła, że 5.30 nie wchodzi raczej w grę, ale żeby bez względu na wszystko napisał mi wieczorem, jakie zapadły ostatecznie decyzje.
- Oczywiście - odpowiada pan Paweł, po czym... dzwoni do mnie we wtorek tygodnia następnego po interwencji koordynatorki Agnieszki, której w międzyczasie doniosłam, że czuję się... robiona w balona.

- Podobno chciała się pani ze mną skontaktować - zagaja pan Paweł, jakby nic się nie stało. Koniec końców dowiaduję się, że kolejny lot nad Jurą odbędzie się może w niedzielę 26.08, a może w poniedziałek 27.08, a może we wtorek 28.08... Oczywiście pod warunkiem, że dopisze pogoda i że uzbiera się grupa chętnych. Co do godziny - może rano, a może popołudniu... Oczywiście wszystko zależy od kierunku wiatru i dostępności przestrzeni powietrznej.
- A czy mógłby mi pan chociaż powiedzieć, skąd zazwyczaj zaczynacie swoje loty nad Jurą?
- Z Zawiercia - oznajmia pan Paweł i, oczywiście, obiecuje być w kontakcie.

Po tej rozmowie sprawdzamy z Piterem, w jakiej okolicy od Krakowa jest Zawiercie. Wychodzi nam prawie 100 km. Do tego ponad 100 km z Zakopanego do Krakowa.
- To bez sensu - stwierdzamy po dokonaniu bilansu zysków i strat. Nie licząc godziny lotu balonem (do którego i tak wsiadłabym tylko ja), byłby to cały dzień spędzony na jeżdżeniu samochodem w tę i z powrotem. A to wszystko i tak pod warunkiem, że zbierze się grupa, że dopisze pogoda, no i że pan Paweł faktycznie będzie ze mną w kontakcie.

Strasznie mi jest ciężko podjąć tę decyzję, bo od dawna mam mnóstwo pomysłów na relację związaną z lotem balonem. Miał być romantyczny wpis na blogu, miał być nie mniej romantyczny filmik z piosenką Lorien "Ciało na pół", miało być kilka mniej lub bardziej zabawnych GIFów, miało być kilka nawiązań filmowych, literackich i autobiograficznych, miałam sobie zanucić jedną z moich ulubionych piosenek Lecha Janerki: kolorowy odlot nad Paragwaj, kolorowe odpryski chmur...



Strasznie mi jest ciężko podjąć tę decyzję, ale ostatecznie... marzenia się spełniają. Pod warunkiem, że zostają w granicach zdrowego rozsądku. Mocno już powątpiewając w zdroworozsądkowość swojego lotu z Balloon Expedition, wysyłam panu Pawłowi swoją rezygnację.
"Dziękuję bardzo za informację :) Oczywiście szkoda, że nie zrealizujemy tego lotu. Rozumiemy jednak, że wakacyjny czas jest bardzo ważny!" - wyjątkowo szybko kontaktuje się ze mną pan Paweł. Oczywiście w jego "oczywiście szkoda" nie do końca wierzę. Natomiast z drugą częścią SMS-a nie wypada mi się nie zgodzić. Wakacyjny czas jest bardzo ważny. Zwłaszcza, że nie spędzam go sama, a z najważniejszymi na świecie osobami.

Moja rezygnacja z lotu na szczęście nie przekreśla mojego udziału w "Chcę to przeżyć". Z pomocą przy wyborze innej atrakcji przychodzi mi niezastąpiona koordynatorka projektu Agnieszka. W ciągu paru minut zasypuje mnie informacjami: co, gdzie i kiedy mogę zrealizować. Pierwsza myśl jest taka, że najbardziej zdroworozsądkowo byłoby wybrać SPA - relaksacyjny masaż ukoiłby moje nerwy, oczyszczająca maseczka przywróciłaby do stanu wyglądalności moją twarz zniszczoną od potu i słońca, a na przeszkodzie nie stanęłaby mi nawet burza z piorunami. Przezornie nie będę jednak zdradzać, na co się ostatecznie zdecydowałam. Do tego... Nie mam jeszcze żadnego pomysłu na ani na GIFy, ani na relację, ani na filmik i muzykę do niego, ani na żadne elokwentne nawiązania czy pierwiastki romantyczne. W stosownym czasie będę więc improwizować, a póki co chodzę sobie po górach z najlepszymi na świecie kompanami, wysokości zdobywam na własnych nogach, podziwiam widoki prawdopodobnie lepsze niż te z balonu i mimo wszystko nadal w myślach nucę Lecha Janerkę: Patrzcie, jak się lata, gdy dupsko jest wolne od bata. Oto jak się lata, kiedy stać nas na sny!



PS. Kręciliśmy dziś z bratem i mężem filmik o "moim nielocie balonem". Proces kręcenia i ilość nieudanych dubli pokazały, że te balony naprawdę są nieprzewidywalne ;)



czwartek, 9 sierpnia 2018

z cyklu "Poczytaj mi, mamo..." - bajka o czarownicy Małgorzacie

Za siedmioma górami (a konkretnie w GÓRACH ŚWIĘTOKRZYSKICH), za siedmioma lasami (a konkretnie w porastającej grzbiet łysogórski unikatowej i prastarej PUSZCZY JODŁOWEJ) żyła sobie CZAROWNICA Małgorzata.

Za dnia Małgorzata biegała z przyjemnością pomiędzy jodłami, modrzewiami, dębami i innymi drzewami rosnącymi na terenie ŚWIĘTOKRZYSKIEGO PARKU NARODOWEGO; ganiała za wiewiórkami i motylami, chłonęła zapachy tutejszych kwiatów, ziół i krzewów, lecz gdy nastała noc… Gdy nastała noc, wsiadała na miotłę i z wyciem wichru sfruwała na ŁYSĄ GÓRĘ. Tam podczas SABATU wraz z innymi czarownicami jadła, piła, tańczyła przy dzikiej muzyce, rzucała mroczne zaklęcia i hulała z biesami i czarnymi kotami, dopóki nie zapiał kur.

Z czasem jednak Małgorzacie coraz mniej podobały się wiedźmie praktyki jej zgorzkniałych koleżanek. Nie lubiła ciągnąć za ogony dinozaurów w JURAPARKU. Nie sprawiało jej przyjemności zrzucanie czapek z głów narciarzy szusujących po stokach SZWAJCARII BAŁTOWSKIEJ. Nie podobało jej się rzucanie zaklęć na piłkę – tak, by podczas meczów rozgrywanych na STADIONIE KORONY KIELCE nigdy nie wpadła do bramki. Żal jej było biegaczy, którym podczas PÓŁMARATONU WTÓRPOL, startującego znad ZALEWU REJOWSKIEGO w SKARŻYSKU-KAMIENNEJ czarownice zsyłały zawsze silny wiatr w twarz, tzw. „wmordewind”. Roniła łzy nad losem sędziwego BARTKA z ZAGNAŃSKA – dębu, któremu czarownice z upodobaniem strącały liście z gałęzi. Litowała się wreszcie nad RYCERZEM-PIELGRZYMEM z NOWEJ SŁUPI, który za swą pychę zaklęty został w kamień, a do swego celu – KLASZTORU NA ŁYŚCU – co roku przybliża się jedynie o ziarnko piasku. Czuła, że gdyby nie złośliwość jej towarzyszek, pokuta pielgrzyma mogłaby potrwać znacznie krócej.

Z bezsilnej złości i bezradności (bo cóż ona jedna mogła z tym wszystkim począć?) Małgorzata ciskała czasem kamieniami na GOŁOBORZACH, a czasem po prostu odrywała się podczas sabatów od grupy i odlatywała samotnie w bardziej cywilizowane rejony. Lubiła latać wokół wież CHĘCIŃSKIEGO ZAMKU, fruwała pod strzechami chat w MUZEUM WSI KIELECKIEJ w TOKARNI, pomagała wytapiać żelazo podczas DYMAREK ŚWIĘTOKRZYSKICH, kuła w PACANOWIE podkowy dla Koziołka Matołka, przysłuchiwała się muzyce dobiegającej z AMFITEATRU na terenie rezerwatu KADZIELNIA… Była też częstym gościem PAŁACYKU w OBLĘGORKU. Przechadzając się po posiadłości, która należała niegdyś do wielkiego pisarza Henryka Sienkiewicza, zatapiała się czasem w – zdawać by się mogło – nierealnych marzeniach.

Ano marzyło jej się, że spotka kiedyś kogoś, kto pokocha ją tak samo mocno jak Skrzetuski Helenę, jak Kmicic Oleńkę, jak Wołodyjowski swoją Baśkę. Marzyło jej się, że latem razem z tym kimś będą biegać, wspinać się po górach i siadywać w cieniu drzew, a zimą - jeździć na nartach, pić grzane wino i wspólnie przygotowywać sycący, gorący KOCIOŁEK. Marzyło jej się, że ten ktoś zabierze ją na jakiś huczny bal. Nie musiałoby to być gdzieś w dalekiej Europie, nie musiałoby to być w Paryżu… Wystarczyłby sylwester „MOULIN ROUGE” w HOTELU EUROPA w STARACHOWICACH, w którym – jak krąży legenda – zawsze świecą cztery gwiazdki. Pierwsza – w klubie muzycznym Iluzja, gdzie przy doskonałej muzyce można bawić się do białego rana. Druga - w apartamentach, gdzie można wyspać się wygodnie za wszystkie czasy. Trzecia - w kuchni, gdzie powstają dania: pyszne, zdrowe i aromatyczne, a stoły szwedzkie podczas śniadań nigdy nie są puste. Czwarta – w SPA. Podobno po wizycie w tutejszej strefie relaksu nawet Małgorzata przestałaby wyglądać jak czarownica. Ba, podobno nawet przestałaby mieć spięte od latania na miotle pośladki.

Marzyło się wreszcie Małgorzacie, by po tym wszystkim usłyszeć, jak ECHA LEŚNE rozgłaszają, że… Po tradycyjnym świętokrzyskim weselu, które trwało kilka dni i kilka nocy, Mistrz zabrał swoją Małgorzatę w podróż poślubną do pewnej JASKINI, a tam – pośród stalaktytów, stalagmitów i innych krasowych draperii skalnych… baju-baju… było im jak w RAJU.

Piotrze, drogi mężu, dobrze wiesz, że to tylko bajka, że większość opisanych zdarzeń i sytuacji jest fikcją literacką, że ani ze mnie czarownica, ani z Ciebie mistrz... Ale dobrze też wiesz, że w każdej bajce jest odrobina prawdy. A prawda jest taka, że marzy mi się, by razem z Tobą spędzić nadchodzącego sylwestra w Hotelu Europa w Starachowicach. Dlaczego akurat tam? Ano dlatego, że w naszym zwyczajnym życiu należy nam się odrobina bajki.


Przytoczona przeze mnie bajka może wydawać się dość dziwna. Napisana została bowiem pod koniec zeszłego roku na konkurs ogłoszony przez portal SWIETOKRZYSKIE i jako taka musiała spełniać szereg warunków W dowolnej formie literackiej trzeba było m.in. przedstawić atrakcje regionu świętokrzyskiego i nawiązać do oferty Hotelu Europa w Starachowicach, a nagrodą był wypasiony bal sylwestrowy. Ale... jak już stwierdziłam... w każdej bajce jest odrobina prawdy. Prawdy uniwersalnej. Jak choćby tej, że warto mieć marzenia. Jak choćby tej, że... jeśli się je chce naprawdę spełnić, to trzeba losowi dopomóc.
Większość wie, że w napisanie pracy konkursowej, która wyróżniałaby się na tle innych, włożyłam dużo czasu i serca. Ale warto było. Bo dzięki temu spędziłam z mężem najbardziej luksusowego sylwestra w swoim życiu. Dokładnie takiego, albo nawet i jeszcze lepszego jak ten w mojej bajce.
- Oby cały rok był dla nas taki sam jak sylwester - o północy przy lampce szampana życzyłam sobie i Piterowi. I...

marzenia - te duże i te maleńkie


Różne imprezy biegowe (jedna nawet z podium i pucharem), narty, kajaki, wypady nad morze, rzeczkę i jezioro, skoki narciarskie w Planicy, wycieczka z chrześnicą do Budapesztu, Biegowy Potop Szwedzki, zbliżające się dużymi krokami wakacje w górach...  Pod kątem realizowania marzeń ten rok był i wciąż jest naprawdę aktywny, luksusowy i niezwykły. Spełniają się nam marzenia codzienne i niecodzienne, duże i maleńkie, bardzo stare i zupełnie nowe, pospolite i wyjątkowe, cykliczne i jednorazowe, skrzętnie planowane i spontaniczne... Spełniają się wreszcie takie marzenia, o których nawet nie mieliśmy śmiałości marzyć. Awans do III etapu projektu "Chcę To Przeżyć"... Większość wie, że w ten projekt włożyłam dużo czasu i serca. Ale patrząc na relacje innych uczestników, nie sądziłam, że to się może udać. A jednak...


Nic dodać, nic ująć.

Dla uczestników III etapu organizatorzy przygotowali aż pięć atrakcji do wyboru:


foto by Katalog Marzeń

Wyprawa Off Road i pojedynek Lamborghini vs Ferrari - to kompletnie nie moja bajka. Samochodem, owszem, jeździć potrafię. Ale robię to tylko wówczas, kiedy muszę. O wiele bardziej bezpieczna (a nawet: najbezpieczniejsza) czuję się wówczas, gdy prowadzi Piter.

Dzień w SPA - biorąc pod uwagę mój aktualny stan wypalenia, przydałby się. Ale... Już za 1,5 tygodnia będą góry, będą piękne widoki, będą termy... Zdecydowanie wolę bardziej aktywny sposób relaksowania się.

Skok na spadochronie - oczywiście, to było to, co chodziło mi po głowie najbardziej. Ale...
- Jak dojdziesz do trzeciego etapu... - mąż w mój awans miał znacznie więcej wiary niż ja. - Proszę cię, nie wybieraj skoku na spadochronie.
Umówmy się... Jeszcze jakiś czas temu, gdy byłam czarownicą niemal taką jak ta z początku historii, walnęłabym pięścią w stół, tupnęłabym nogą, wsiadłabym na miotłę i poleciałabym po swoje. W nosie miałabym to, że ktoś w tym czasie się o mnie boi. Ale uniwersalnych prawd płynących z mojej bajki jest więcej. Jak choćby ta, że z wiekiem nawet najbardziej zatwardziałe czarownice się zmieniają, a dobry mąż jest jak muzyka: łagodzi obyczaje. 

Imponujące widoki… syk gorącego powietrza, napełniającego czaszę balonu… a potem już tylko cisza i nieokreślone poczucie zawieszenia w czasie i przestrzeni…
To tylko niektóre z atrakcji, które oferuje Lot  balonem! Wybierz jedno z dostępnych miejsc startu i rozpocznij niezwykłą podniebną przygodę. Na pokładzie bajecznie kolorowego balonu nie będzie miejsca na nudę. Zobacz świat z zapierającej dech w piersiach perspektywy, która kiedyś zarezerwowana była tylko dla ptaków. Dodatkowo, podróżujący z Tobą pilot, zapozna Cię z tajnikami latania balonem. Całości dopełni bezcenne uczucie wolności i błogiego spokoju, którego nie da się z niczym porównać. Przekrocz próg rattanowego kosza i wyrusz w podniebną podróż ku chmurom! Zapomnij o przyziemnych sprawach i oddaj się tej niezwykłej chwili. To niezapomniana przygoda na całe życie!
Każdy z nas marzył kiedyś o swobodnym unoszeniu się  w powietrzu i podziwianiu świata z perspektywy lotu ptaka.
Lot balonem jest właśnie spełnieniem takich marzeń.



Lot balonem. Może mało w nim adrenaliny, może mało w nim szaleństwa, ale... tu też jest przestrzeń, tu też jest powietrze... Wybór jest oczywisty. Bo są ludzie, dla których warto chodzić (albo i latać) na kompromis. A spadochron? Może wpiszę go obok snorkelingu w Egipcie i  żużlu na Stadionie Narodowym do naszego wspólnego katalogu marzeń na przyszły rok. I wtedy skoczymy oboje.

poniedziałek, 23 lipca 2018

katalog wzlotów i upadków

falstart

15.07.2018, niedziela. Wstaję koło godz. 9.00. Nie za wcześnie, bo chcę być wyspana, wypoczęta i dobrze zregenerowana po trudach poprzedniego dnia. Nie za późno, bo tego dnia mam mieć swoją wielką przygodę z flyboardem (co to za sport i na czym polega pisałam tutaj i tutaj). Około 10.30 jestem już właściwie gotowa. Czekam jeszcze tylko na brata, który wybiera się ze mną i z Piterem nad Zalew Zegrzyński – żeby wesprzeć, żeby zmotywować, żeby porobić trochę zdjęć i filmików. Czekam jeszcze tylko na brata i z niepokojem spoglądam za okno. Pogoda od samiuśkiego rana jest szara, bura i ponura, deszcz leje jak z cebra, prognozy przebąkują coś o burzach, a ja mimo to nie przestaję wątpić w przejaśnienie. 

No więc czekam zwarta i gotowa.

✔️ kostium jednoczęściowy gotowy
✔️ ręcznik gotowy
✔️ klapki gotowe
✔️ nowiusieńka karta do go pro gotowa
✔️voucher od Chcę To Przeżyć - Katalog Marzeń gotowy
✔️ krem do opalania...

Ledwo dociera do mnie myśl, że krem do opalania to mi się chyba dzisiaj nie przyda, a dzwoni telefon. Telefon ten niestety nie rozwiewa szaro-czarnych chmur. Telefon ten rozwiewa moje złudzenia. Ze względu na fatalną pogodę, zapowiadane burze i bezwzględny sprzeciw ze strony WOPR-u pani z Flyboard Polska odwołuje mój "wodolot". I niby tłumaczę sobie, że tak naprawdę to dobrze się stało, bo zdjęcia i tak wyszłyby słabe, bo przyjemności pewnie nie miałabym żadnej, bo organizatorzy muszą szybko reagować i dbać o zdrowie i bezpieczeństwo swoich klientów... Niby... Bo tak naprawdę czuję się rozczarowana. Przecież wszystko zaplanowałam i dopięłam na ostatni guzik. Miałam mieć kibiców, pomocników i przede wszystkim aż pół miesiąca na stworzenie wszelkich filmików i relacji na potrzeby projektu "Chcę to przeżyć". Niby... Bo tak naprawdę ogarnia mnie złość. Szczycę się, że taka ze mnie „Wielka Improwizacja”, a jednak strasznie nie lubię, jak moje plany rozsypują się w drobny mak.
Nazajutrz na szczęście udaje mi się ustalić z Flyboardem kolejny termin. Może nie tak dogodny jak poprzedni, ale jak się nie ma, co się lubi…


już za chwileczkę, już za momencik…


21.07.2018, sobota. Ze względu na to, że na 14.00 muszę zdążyć do pracy, na spotkanie z instruktorem flyboardu umówiona jestem na najwcześniejszą możliwą godzinę – 10.00. Na miejscu jesteśmy z Piterem i Marcinem już parę chwil po 9.00. Na plaży oprócz nas i dziewczyny z biura Flyboard Polska nie ma jeszcze nikogo. Robimy sobie zdjęcia, gify, filmiki… W międzyczasie pojawia się Emilka z małym Szymonkiem. Tak na wypadek, gdyby mąż i brat nie udzielili mi odpowiedniego wsparcia.


Pozornie jestem radosna i wyluzowana, ale w środku zżera mnie olbrzymi stres. W końcu sporty wodne to nie przelewki.


Mniej więcej 10 minut przed planowanym wypłynięciem dokonuję w biurze wszelkich formalności, a potem zakładam kamizelką oraz kask i w tym stroju zasiadam na skuterze, gdzie mój instruktor zakłada mi buty przytwierdzone do „latającej deski”.
Gdy od strony technicznej jestem już gotowa, zaczyna się instruktaż. Adrian tłumaczy mi, w jaki sposób dopłyniemy na środek jeziora, jaką pozycję mam przyjąć, gdy będę się wynurzać z wody, na co uważać, czego unikać…
- Pracujesz stopami. Przenosząc ciężar na palce – płyniesz do przodu, przenosząc ciężar na pięty – hamujesz…
- Przenosząc ciężar na prawą stopę – skręcam w prawo, a przenosząc ciężar na lewą stopę – w lewo – przerywam Adrianowi.
- Czy to ty maglowałaś mnie przez internet? - z ust Adriana wydobywa się dość charakterystyczny śmiech.
- Na to wygląda – uśmiecham się głupkowato, przypominając sobie, jak dręczyłam jakiegoś miłego człowieka na czacie, żeby zamieścić na blogu poprzedni wpis. A dziś trafiam właśnie na niego – takie zbiegi okoliczności przytrafiają się chyba tylko mnie.
Po krótkim szkoleniu upewniam się, że Adrian zawsze będzie w takiej odległości ode mnie, bym dobrze słyszała jego wskazówki, i wypływamy.




wzloty i upadki


Gdy docieramy na środek jeziora, Adrian jeszcze raz przypomina, jaką mam przyjąć postawę przy wynurzeniu, i „dodaje gazu”. Pierwsza próba – nieudana. Kilka następnych - również. Zaczyna ogarniać mnie myśl, że chyba nic z tego nie będzie, a moi kibice na brzegu pękną ze śmiechu. 

 
Nie wiem, ile dokładnie mija minut (na wodzie kompletnie tracę poczucie czasu), jak najpierw nieśmiało, a potem coraz odważniej zaczynam wynurzać się nad wodę.



Gdy patrzy się na filmiki, które z brzegu zarejestrował mój brat, może nie wygląda to zbyt spektakularnie, ale… Tam trzeba być, to trzeba przeżyć… Dopiero wtedy dociera do człowieka, jakiej potrzeba siły i wytrzymałości, by uprawiać ten sport. Samo wynurzenie się z wody łatwe nie jest. Uniesienie się i utrzymanie równowagi nad wodą też wymaga wysiłku. Wzbicie się na dużą wysokość i latanie na obranej przez siebie trasie – to już w ogóle… I pomyśleć, że są ludzie, którzy oprócz tych prostych elementów opanowali jeszcze sztukę wykonywania na tym sprzęcie skomplikowanych ewolucji...



Po około 15 minutach nauki wzbijam się na dość wysoki (przynajmniej jak na siebie) pułap. Upadek z tej wysokości jest jednak bardzo bolesny. 



Cóż… To jest mój pierwszy raz… Nie mam jeszcze odpowiednich nawyków, nie umiem odpowiednio szybko kontrować... Gdy Adrian rzuca wskazówkę, próbując wcielić ją w życie, zapominam o poprzedniej, moje ciało nie ma pamięci mięśniowej… Obolała i opita wodą zaczynam odczuwać zmęczenie i na powrót mam problemy z podstawowymi elementami flyboardu. Do tego wkrada się dekoncentracja: zaczynam... tak zupełnie niegórnolotnie... myśleć o tym, czy zdążę do pracy, czy w ogóle będę miała siłę pracować…



- Ile mi zostało czasu? - pytam Adriana, który jeszcze próbuje podnieść mnie po tym upadku.
- 10 minut.
- A zatem kończmy.
- Na pewno?
- Na pewno – odpowiadam i… to zabawne... gdybym po 20 minutach przerwała udział w jakiejś piąteczce, dyszce czy półmaratonie, czułabym się jak cienias. W przypadku 20-minutowej przygody z flyboardem mimo wszystko czuję się jak mistrz.



Ta deska, gdy tak cicho i skromnie stoi sobie na brzegu, wygląda dość niepozornie, ale… nie będę ściemniać, że jest lekko, łatwo, bezboleśnie i bezstresowo. Za to satysfakcja, gdy przełamie się swoje lęki i obawy, gwarantowana.

piątek, 13 lipca 2018

już za chwileczkę, już za momencik niedziela z Flyboardem zacznie się kręcić

No więc…

Trzeba zabrać ręcznik. Trzeba zabrać kartę pamięci do go pro. Trzeba zabrać kostium kąpielowy. Koniecznie jednoczęściowy. Nie tylko dlatego, by na filmiku i zdjęciach nie epatować swym boskim ciałem. Jak ostrzegała pani z Flyboard Polska, gdy dokonywałam rezerwacji, majtki podczas ewolucji na „latającej desce” lubią sobie spaść, a ja naprawdę nie chciałabym ich stracić. Tanie nie były.

Wszystkie te punkty są, oczywiście, niezwykle ważne w przygotowaniach do testowania atrakcji sprezentowanej mi przez Katalog Marzeń w ramach akcji „Chcę to przeżyć”. 



Ponieważ jednak chcę to przeżyć nie tylko w tym znaczeniu wzniosłym, ale i tym zupełnie przyziemnym (chcę wyjść z tego cała i zdrowa), zadałam sobie w ostatnim wpisie (patrz: trzy żywiołypytanie, jak powinien wyglądać trening przygotowawczy do Flyboarda "na sucho". Tak od strony sportowej.

Sport ten jest niezwykle widowiskowy i łatwy do opanowania. Osobom mającym do czynienia ze snowboardem, wakeboardem czy skateboardem opanowanie lotu na Flyboard® zajmuje niecałe 3 minuty! - po przekopaniu internetu przeczytałam w jednym z artykułów i... ups... wszystkie wymienione dyscypliny są mi obce.

Dalsze poszukiwania podsunęły mi instruktaż:

źródło: https://fly-board.pl/instruktaz

1. Start - wskakujesz do wody będąc wyprostowanym, zwłaszcza nogi (kolana), odpływasz na bezpieczną odległość tzn. aż wąż się rozprostuje (20m). Pamiętaj by za każdym razem kiedy znajdziesz się w wodzie wpierw popłynąć w kierunku, w którym chcesz lecieć. Dzięki czemu wąż jest jak ogon za Tobą i  masz nad nim pełną kontrolę. 

2. Pamiętając o nie zginaniu nóg w kolanach i jednocześnie rozkładając ciężar ciała na całą stopę, a nawet lekko na pięty wypychasz biodra do przodu by z pozycji leżącej stanąć na desce.

3. Równocześnie instruktor dodając gazu wyniesie Cię nad wodę. Flyboard ma ogromną moc, nie ma potrzeby żebyś sam próbował/a wstać. Zwróć uwagę by nie uginać kolan ani tułowia. W tym kluczowym momencie warto się usztywnić.

4. Gdy stopy przebiją taflę wody lekko ugnij kolana i przenieś ciężar na języki butów. Polecisz do przodu.

5. Latanie to nic innego jak balansowanie ciałem. Przenosząc ciężar na lewą nogę lecisz w lewo, na prawą w prawo. Na pięty w tył - tego unikaj na początku latanie tyłem kończy się upadkiem do wody.

6. Staraj się latać na rozprostowanym wężu. Wykonuj długie skręty unikając zwijania węża. Wtedy czerpiesz pełną moc i zabawę z lotu.

7. Patrz przed siebie, nie w dół. Automatycznie nie będziesz się garbił/a, tracił/a równowagę.

Niestety i te informacje niewiele wniosły do moich przygotowań. Takie rzeczy da się przećwiczyć tylko "na mokro". W akcie desperacji i rozpaczy napisałam więc do Flyboard Polska, by podpytać, jakie partie mięśniowe mam przed wizytą u nich wzmocnić, jakie wykonywać ćwiczenia, uprawianie jakich dyscyplin sportowych może być pomocne. I tak od słowa do słowa dowiedziałam się, że...

1. Dobre są wszystkie ćwiczenia na nogi.
Punkt dla mnie. Biegam. Siłą rzeczy nogi wzmacniam. Ale żeby nie było… Odświeżyłam sobie też ostatnio znajomość z zajęciami BodyAttack. Godzina biegania i skakania w miejscu z pewnością dodała moim nogom sił. A nawet skrzydeł.


2. Dobre są wszystkie ćwiczenia poprawiające równowagę.
Punkt dla mnie. Czasem wpadam na Bodybalance, czasem zdarzy mi się na jogę. Balans i stabilizacja – to słowa-klucze w obu tych dyscyplinach. Co więcej… Namówiłam niedawno męża, żeby mi napompował piłkę fitnessową, która leżała zamknięta szczelnie w pudełku prawie rok. Teraz, oglądając sobie w telewizji ulubione filmy i programy, zamiast leżeć na kanapie czy siedzieć w fotelu, próbuję ją ujarzmić.


3. Latając na desce pracujemy głównie nogami i stopami. Stopy odpowiadają za poruszanie się wprzód i w tył.
Punkt dla mnie. Od czasu moich problemów z zapaleniem rozcięgien podeszwowych grzecznie trzy razy w tygodniu wykonuję zestaw ćwiczeń na stopy opracowany przez Mikołaja i Tomka z ProRehu. Bywam też na zajęciach typu zdrowy kręgosłup/pilates/stretching u osób, które nie szczędzą ćwiczeń związanych z masowaniem stóp przy użyciu małych i twardych piłeczek.

4. Skręcanie odbywa się przez przenoszenie ciężaru ciała na daną nogę.
Czyli jakieś podobieństwo do jazdy na nartach też jest? - podpytałam instruktora z Flyboard Polska, wietrząc dla siebie jakiś kolejny punkt zaczepienia. Ale… jak mawiał poeta… Już był w ogródku, już witał się z gąską… Tu jest ciężko porównać to do jakiejś dyscypliny, gdyż w każdych sportach zimowych jak i letnich jest to oparcie o ziemię lub wodę . A tu jesteśmy w powietrzu - otrzymałam odpowiedź. - Ruchy mogą być podobne. Ale w powietrzu nic nas nie ograniczy jak na ziemi. Fakt jest taki, że jak przesadzimy, to wpadniemy do wody.

 

Także ten… Pal licho moje nogi, stopy i narty. Z równowagi też zostałam wytrącona. Z tego wszystkiego pojechałam z mężem w ostatni weekend nad jeziorko. Wszak najważniejsza sprawa w tym Flyboardzie to oswoić się z wodą. Reszta będzie… jak mawiał ten sam poeta… wielką improwizacją. Jestem przekonana, że jak przestanę skupiać się na tych wszystkich wskazówkach i poradach, a posłucham własnego ciała, to rozluźnię się i będę śmigać na Flyboardzie jak bohaterowiePytania na Śniadanie” (patrz tutaj) czy innych filmików na youtoube.

piątek, 29 czerwca 2018

trzy żywioły

foto by Chcę To Przeżyć - Katalog Marzeń
No więc jak to leciało w tym mailu?
- "Drogi Marzycielu, gratulujemy!"
- Dziękuję bardzo 😍😍😍
- "Jesteś w II. etapie akcji 
#ChcęToPrzeżyć !"
- Oł jeee... 🤩🤩🤩
- "Twoja relacja była świetna..."
- No wiadomix 🤣🤣🤣
- "Nie wyobrażamy sobie II. etapu bez Ciebie!"
- Szczerze? Też sobie tego nie wyobrażałam 😁😁😁
- "Czas wybrać atrakcję na stronie
www.chcetoprzezyc.pl i umówić się na realizację marzenia."
- Yyy... 🤔🤔🤔
I tu moja elokwencja się kończy. 
Katalog MarzeńAgnieszka SzafrankowskaChcę To Przeżyć - Katalog Marzeń - co wybrać? Jak żyć?
#osiołkowiwżłobydano

Taki oto nius otrzymałam na moją skrzynkę mailową w poniedziałek po pracy. I chociaż w moich reakcjach znalazło się za mało wszelkiego rodzaju "jupi!!!", "super!!!, "zajebiście!!!", "hurrra!!!, "yes, yes, yes!!!", to - musicie mi uwierzyć na słowo - informacja ta była dla mnie najjaśniejszym promykiem tego dnia. Jedyne, o czym myślałam, wracając do domu tramwajem, to: co tu przeżyć, jaką wybrać atrakcję? Żywiołem, jaki reprezentuję jako zodiakalny bliźniak, jest powietrze. Nic dziwnego więc, że w pierwszej chwili pomyślałam o tunelu aerodynamicznym, locie widokowym nad Warszawą czy locie paralotnią. Niestety... Gdy przyszło do wyboru marzenia, okazało się, że nie tylko ja chciałabym tego najbardziej. Miejsca na te atrakcje rozeszły się jak świeże bułeczki. Zresztą... Może to i lepiej... W końcu moim pomysłem na projekt Chcę To Przeżyć było testowanie niemarzeń (patrz 
testerka niemarzeń). Z powietrza więc zeszłam szybko na ziemię. Tutaj moją uwagę przykuły dwie propozycje. 

Sprawdź się w ekstremalnie trudnych warunkach z dala od cywilizacji. Szkolenie survivalowe nauczy Cię jak przetrwać w każdych warunkach. Nauczysz się m.in: czym jest sygnalizacja alarmowa, jak wzywać pomoc, jak wykorzystać do tego słońce i heliograf, jak to zrobić w nocy, jak przygotować ognisko sygnalizacyjne, a także tajniki nawigacji za pomocą przedmiotów terenowych oraz busoli i kompasu. Nauczymy Cię wyznaczać azymuty i odnajdywać drogę praktycznie w każdych kierunkach. Następnie zdobędziesz wiedzę jak filtrować i oczyszczać wodę z każdego naturalnego źródła. Na koniec czeka Cię ostateczny sprawdzian nabytych umiejętności. Przełamuj bariery i nabywaj cennych umiejętności! - przekonywał opis KURSU PRZETRWANIA.
Albo: 
Marzy Ci się wycieczka na Safari? Możesz to przeżyć również w Polsce! W województwie mazowieckim oraz warmińsko mazurskim istnieje kilka unikalnych lokalizacji, gdzie przeżyjesz prawdziwą przygodę życia. Podczas zajęć staniesz oko w oko z dziką zwierzyną! Posłuchasz, jak ryczy byk jelenia, zobaczysz, jak w pobliży skrada się lis… a nawet wilk! Wszystko będziesz mógł uwiecznić na zdjęciach – Twoi znajomi będą zaskoczeni, gdy zobaczą, jak blisko zbliżyłeś się do rzadkich, dzikich okazów. Dodatkowo poznasz metody kamuflażu, bezszelestnego podchodzenia do zwierzyny i porozumiewania się bez słów - zachęcał opis BEZKRWAWYCH ŁOWÓW.

Cóż... jako klasyczny mieszczuch mogłabym sobie teraz zanucić: 
jestem z miasta, to widać, jestem z miasta, to słychać, jestem z miasta, to widać słychać i czuć... Bardzo lubię rozkoszować się naturą, ale aż takie zbliżenie z Matką Ziemią nigdy nie należało do moich marzeń. A zatem... do przetestowania nadawałoby się idealnie. Niestety... Zarówno jedna, jak i druga (nie)przyjemność zajmuje dwa dni, a ja... tak przyziemnie, w lipcu do dyspozycji nie mam ani jednego całego weekendu.

Skoro nie powietrze i nie ziemia, pozostała mi woda. Mąż mi świadkiem, że stosunek do tego żywiołu mam mocno ambiwalentny. Owszem, widok oceanów, mórz, jezior czy rzek działa na mnie niezwykle kojąco. Lubię spływy kajakowe, lubię raftingi, lubię się pluskać, lubię pływać, lubię podróże promami i statkami, świetnie się nawet czuję rzucona na głęboką wodę. Ku zdumieniu Pitera nigdy nie bałam się wyskoczyć z łodzi czy jachtu na środku morza lub jeziora, z dala od brzegu, bez gruntu pod nogami, ale jednocześnie: podczas wakacyjnego kursu nurkowania, gdy (tuż przy brzegu) musiałam włożyć głowę pod wodę i nauczyć się oddychać bez użycia nosa, dostałam ataku paniki. Ba, nawet jeszcze całkiem niedawno na krytym basenie nie miałam odwagi pływać z zanurzoną głową. Opanowanie tej sztuki zmusiło mnie do pokonania różnych obaw i zajęło mi naprawdę wiele lat. Teraz już nie mam z tym problemu, ale pamiętając, że jako kilkuletnia dziewczynka topiłam się uniesiona przez silny rzeczny prąd, przed wodą wciąż odczuwam respekt.

"Poznaj FLYBOARD® - adrenalina na wodzie" - tak nazywa się pakiet, na realizację którego ostatecznie się zdecydowałam. O czymś takim nie marzyłam nigdy. Nie tylko ze względu na swoje mniejsze lub większe traumy i lęki. Przede wszystkim dlatego, że o istnieniu czegoś takiego nie miałam zielonego pojęcia.



foto by Flyboard Polska
Jak donoszą internety, Flyboard to urządzenie służące do uprawiania ekstremalnych sportów wodnych, opatentowane w 2011 roku przez Franky'ego Zapatę - wielokrotnego  mistrza świata w pływaniu na skuterach wodnych i założyciela przedsiębiorstwa Zapata Racing. Flyboard to rodzaj deski zasilanej strumieniami wody. Sercem urządzenia jest turbina skutera wodnego o mocy minimalnej 100 KM, do którego jest przyłączony wąż o długości 18 m zasysający wodę. Dzięki tej technologii na urządzeniu można wzbić się nawet do 12 m nad taflę wody oraz wykonywaćróżnorodne, niezwykle widowiskowe akrobacje w wodzie i w powietrzu.

Gdy oglądam w necie różne zdjęcia i filmiki związane z Flyboardem, wielki zachwyt miesza się u mnie z delikatnym cykorem. Czy to jest bezpieczne? Czy nie jestem za stara? Czy nie jestem za ciężka? Czy moja umiejętność pływania jest wystarczająca? Jak powinien wyglądać trening przygotowawczy "na sucho", żeby mieć ze swojego pierwszego razu choć odrobin
ę przyjemności?

Odpowiedzi na część pytań już znalazłam:

1. O nasze bezpieczeństwo dba instruktor, który przez cały czas kontroluje lot i steruje tak, aby uniemożliwić kontakt uczestnika z zagrożeniem. Uff, ulga.
2. Ograniczeniem jest rozmiar stopy, nie wiek. Jeśli stopa uczestnika jest stabilnie wpięta w buty, to można latać. Z osobami powyżej 8. roku życia nie powinno być kłopotu. Uff, ulga.
3. Waga ma wpływ na maksymalne możliwości sprzętu, ale podobno osobie ważącej nawet 140 kg udało się wznieść na wysokość około 5 m. Uff, ulga. Z jednej strony, jest szansa, że przy mojej wadze się wzniosę, a z drugiej - z pewnością nie wylecę w kosmos.
4. Co do umiejętności pływania, czytałam, że bardziej przeszkadza niż pomaga w spokojnym ślizganiu się po wodzie. No cóż... Ja jak zwykle jestem gdzieś po środku.
5. W kwestii przygotowań zaś, to rzeczywiście musi być "na sucho".  Podczas korzystania z Flyboardu wymagana jest bezwzględna trzeźwość. I tu pojawia się pewien problem. Ja nie wiem, czy dam radę zrobić to na trzeźwo!!!






W każdym razie: voucher od Katalogu Marzeń już otrzymałam, termin we Flyboard Polska - zarezerwowałam. Gdyby ktoś chciał mnie wesprzeć, pokibicować mi czy choćby się ze mnie pośmiać - serdecznie zapraszam. 

dzień: 15.07.2018, niedziela
godzina: 13:00
miejsce realizacji: Flyboard Polska (Plaża HOTEL-u 500),
ul. Warszawska 31A, 05-130 Zegrze k/Warszawy