wstęp
26.02.2016. Białka Tatrzańska.
Jesteśmy właśnie z Piterem prawie w połowie biegu, który służy nam za rozgrzewkę przed nartami. Jeszcze jakieś 50, może 100 metrów prosto i czeka nas nawrotka.
- O! Zobacz! Skręcamy? - Piter niespodziewanie zauważa drogę wiodącą w prawo.
- No pewnie - odpowiadam. Bo plany przecież są od tego, żeby je trochę modyfikować.
- To jest chyba droga na Remiaszów - stwierdza Piter, choć nie ma drogowskazu, ani żadnego innego oznaczenia.
Biegniemy więc do końca drogi i faktycznie. Naszym oczom ukazuje się jeden z naszych ulubionych tegorocznych stoków i wyciągów, połączony dość ściśle z drugim naszym ulubionym tegorocznym stokiem i wyciągiem. Oba prowadzą na Jankulakowski Wierch.
W ten sposób odkrywamy, że do Remiaszowa możemy dojechać bezpośrednio, bez wjeżdżania po drodze innymi wyciągami, bez pokonywania innych tras zjazdowych i nawet parking, który w godzinach wczespopołudniowych zaczyna już pustoszeć, znajduje się tu w bardziej dogodnym miejscu. A to wszystko dzięki bieganiu. Ta rozgrzewka i to odkrycie to jednak nie jedyny związek, jaki istnieje między bieganiem a narciarstwem zjazdowym.
dzień pierwszy: Zakopane całe śniegiem za... wróć... całe deszczem za...lane
- Ale mają państwo szczęście - gdy zajechaliśmy pod naszą kwaterę, powitała nas pani Ania, nasza gospodyni. - Cały dzień miało dzisiaj lać, a tymczasem słońce zaczyna się przebijać.
Nasze szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Wystarczyło się zakwaterować, rozpakować, a okazało się, że prognozy pogody w jakiejś mierze się sprawdzają. Cóż... Nie lubię biegać w deszczu. Ale jeszcze bardziej niż biegać w deszczu nie lubię jeździć na nartach w deszczu. Nasz sprzęt narciarski wylądował więc w schowku, a my wsiedliśmy do busika i pomknęliśmy do Zakopanego.
A Zakopane... jak Zakopane. Pierogi i placek po zbójnicku w barze mlecznym, grzaniec, wiśniówka, kawa, ciasteczko i gdzieś pomiędzy tym wszystkim wspominki...
- Pamiętasz... Kiedyś przyjechaliśmy do Białki i też padał deszcz.
- Pamiętam. Wszyscy się z nas śmiali, że w taką pogodę jedziemy na narty.
- Nooo... A rano, jak wstaliśmy, okazało się, że jest bialutko.
- Nooo... Teraz też tak będzie, zobaczysz...
Wieczorem cali mokrzy wróciliśmy do domu. Oglądaliśmy jakiś film, piliśmy herbatę z wiśniówką i co jakiś czas zerkaliśmy za okno. A tam... Deszcz zaczął się powoli zamieniać w deszcz ze śniegiem. Deszcz ze śniegiem zaczął się powoli zamieniać w śnieg z deszczem. Śnieg z deszczem zaczął się powoli zamieniać w śnieg. Biały, leciutki, puszysty śnieg. Gdy obudziliśmy się następnego dnia, Białka była cała śniegiem zasypana.
A wczoraj padał deszcz... |
Ktoś na fejsie napisał: "To trzeba być w czepku urodzonym. Oni w góry i śnieg z góry :)". Fakt, w kwestii pogody podczas wyjazdów jesteśmy z Piterem w czepku urodzeni.
dzień drugi: rozpoznanie
W Białce po raz ostatni byliśmy dwa lata temu. Wtedy też po raz ostatni mieliśmy na nogach narty. Tytułowe rozpoznanie miało więc sens dwojaki. Z jednej strony dotyczyło własnych sił, umiejętności i możliwości po tak długiej przerwie, a z drugiej strony ciekawi byliśmy zmian, jakie zaszły w samej Białce. Bo Białka to chyba najprężniej rozwijający się ośrodek narciarski. Z roku na rok tutejszy skipass (program TatrySki) obejmuje co raz więcej ośrodków i atrakcji (poczytać można sobie o tym tutaj), z roku na rok powstaje tu co raz więcej tras i co raz więcej (co raz bardziej nowoczesnych) wyciągów (aktualny plan ośrodka znajduje się tutaj).
Rozpoznanie zmian, jakie zaszły w Białce, miało wydźwięk bardzo pozytywny. Rozpoznanie własnych sił - na szczęście też. Pierwsze zjazdy, co prawda, były tak samo drewniane jak bieganie po dłuższej przerwie, ale potem pamięć mięśniowa wróciła i... tu jeszcze jeden związek jazdy na nartach z bieganiem. W jednym i drugim sporcie oprócz mocnych nóg istotny jest wszechstronny trening wzmacniający pozostałe partie mięśni. Systematyczny trening biegowy i fitnessowy sprawił, że kolejne zjazdy były co raz bardziej pewne, co raz bardziej płynne, co raz mniej bolesne.
- A pamiętasz, jak kiedyś nie potrafiliśmy pokonać całej trasy za jednym zamachem? A pamiętasz, jak nas nogi bolały? A pamiętasz, jak po zejściu ze stoku ciężko nam było chodzić? - tego rodzaju wspomnienia snuliśmy z Piterem, gdy wjeżdżając wyciągiem rozmawialiśmy o naszej przygodzie z nartami w erze przed bieganiem.
dzień trzeci: bo z nartami jest jak z bieganiem
Bieganie jest dobrą rozgrzewką przed szusowaniem - to rzecz oczywista.
Forma biegowa przekłada się na formę narciarską - to również oczywistość.
Ale takich analogii między bieganiem i jeżdżeniem na nartach dałoby się znaleźć więcej.
Ubranie? Nie jest takie ważne. Tanie? Niemarkowe? Sprzed 10 lat? W kolorystyce niewspółgrającej z współczesnymi trendami? Who cares? Byle było odpowiednio ciepło i komfortowo.
Sprzęt? Nie jest taki ważny. Kask, kijki, gogle - od Sasa do lasa. Who cares? Byle narty były dobrze naostrzone i nasmarowane.
Technika? Owszem, przydatna, ale nie najważniejsza. Byle zjechać, byle się nie przewrócić, byle było przyjemnie. A jeśli jeszcze czasem uda mi się wygrać wyścig z Piterem, to ho-ho-ho...
W nartach - jak w bieganiu - najważniejsze oprócz nóg są dwie części ciała: dupa (byle ją ruszyć) i głowa (byle zapanowała nad dupą, byle nie uległa wymówkom, byle nie słuchała paraliżującego strachu i byle... tak po prostu... byle nie bolała). Ta druga, niestety, szwankowała praktycznie podczas całego mojego wyjazdu. Zwłaszcza w tym ostatnim sensie.
Bo jak w bieganiu... W tym całym narciarskim ekwipunku jak dla mnie najważniejsze są buty. A moje, 10-letnie, zaczęły się sypać i przestały być szczelne. Stąd to durnowate uczucie.
dzień czwarty: jak chomiki w kołowrotku
Dzień dobry, za czym ta kolejka? Aaa... Nie wiadomo. No to my też postoimy. #Kolejkowicze #stacze |
Nie lubię stać w kolejkach. Bo to strata czasu. Bo nogi od tego stania bolą bardziej niż od zjeżdżania. Bo nie lubię cisnąć się w tłumie, w którym wszyscy szturchają, trącają się i przepychają. Bo osiągam stany irytacji. Bo nie mogę słuchać, jak ludzie narzekają na kolejki, a sami się do nich przyczyniają: przepuszczają puste krzesełka, blokują dostęp do przejścia, a sami nie wsiadają. Bo kolejki wydobywają z ludzi to, co najgorsze, a z narciarzy to już ho-ho-ho... Pisałam o ludziach jeżdżących na nartach dwa lata temu (patrz tutaj). Po pierwszym dniu szusowania zdania na temat narciarzy nie zmieniłam: o ile w większości przypadków bieganie wydobywa z ludzi cechy pozytywne,
o tyle narty wyciągają z nich całą mas cech negatywnych. Dlatego po pierwszym dniu jeżdżenia w szczycie zdecydowaliśmy się z Piterem na karnety wieczorne. Dzięki temu bez stania w kolejkach, na nieprzeludnionym stoku mogliśmy popylać w kółko: wyciąg - zjazd, wyciąg - zjazd, wyciąg - zjazd. Jak te chomiki w kołowrotku. Nasz ostatni dzień był pod tym względem najwspanialszy.
W Białce zima w pełni (tak, tak... termometr pokazuje -9), a my kończymy sezon narciarski. Krótki, ale udany. Prawdziwy szok. Nie zaliczyłam żadnej gleby. |
dzień piąty: powrót
Jeżdżenie na nartach jest jak bieganie. Czasem się nie chce, czasem ma się go dość, czasem wszystko boli, czasem mówi się "już nigdy więcej"... Ale jak tylko chwilę się odpocznie, zaczyna się planować kolejny raz. My też, wracając z Piterm do domu, planowaliśmy i obiecywaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, by nasza kolejna przerwa nie wyniosła dwa lata. Lecz póki co wracamy do codziennych treningów. Bo droga powrotna uświadomiła nam, że nie ma nic bardziej męczącego niż wielogodzinne siedzenie na tyłku.
A tak jadę i się nudzę, to się na fitness na jutro zapisałam. Rezerwacje dokonywane przez internet i możliwość wglądu w historię treningów - podoba mi się ta opcja. |