wtorek, 9 lutego 2016

dwie łyżki dziegciu

30.01.2016, XI Bieg Wedla

foto by Jarek Pawelczyk
Skończyłam właśnie tzw. trasę C (5,4 km). Dostaję medal i dyplom, odbieram pakiecik ze słodyczami, sukces opijam gorącą wedlowską czekoladą. Bo... umówmy się... to właśnie dla tych słodkości od roku 2014 na Bieg Wedla rejestruję się pierwszego dnia zapisów. To właśnie dla nich. Bo przecież nie dla trasy w Skaryszaku, która (w przeciwieństwie do tych wszystkich czekolad, batoników i cukierków) przejadła mi się już dawno temu. Nie dla tych dziur, wybojów i innych nierówności, którymi przyozdobiona jest asfaltowa droga, którą pokonują uczestnicy zawodów.

Jakieś pół godziny później znowu jestem na starcie. Tym razem trasy D (9 km). "Biec czy nie biec? - oto jest pytanie" - rozważam stojąc w tłumie biegaczy. Brzuch (z powodów comiesięcznych, a nie słodyczowych) daje się we znaki, a wizja przebiegnięcia kolejnych pięciu takich samych okrążeń przyprawia o mdłości. "Najwyżej zejdę z trasy" - stwierdzam w myślach i na znak-sygnał ruszam w towarzystwie Magdy - koleżanki z Tarchomina. "Jak dobiję jeszcze dwa okrążenia, to łącznie będę miała ponad 10-kilometrowe wybieganie" - tłumaczę sobie, gdy po pierwszym okrążeniu brzuch prosi mnie o litość. "Głupio tak zejść z trasy, gdy do przebiegnięcia została mniej niż połowa" - stwierdzam, gdy po trzecim okrążeniu mój brzuch mówi, że mnie nienawidzi.
- Dzięki - mówię wreszcie na głos po minięciu linii mety i przybijam Magdzie piątkę. - Twoje towarzystwo zmotywowało mnie do przebiegnięcia całości. Już dawno miałam ochotę przerwać tę nierówną walkę.
- Ja też dziękuję - mówi Magda i rewanżuje mi się podobnymi do moich stwierdzeniami.


Jakieś kilkanaście minut później popijam kolejny kubeczek gorącej czekolady (w końcu bolącemu brzuchowi trzeba jakoś osłodzić życie) i wraz z dużą grupą krewnych, przyjaciół i znajomych w oczekiwaniu na losowanie upominków oglądam ceremonię nagradzania najlepszych biegaczy.

- Kategoria OPEN kobiet na 9 km. Trzecie miejsce zajęła... - tu pada imię i nazwisko dziewczyny, którą skądinąd znam i wiem, że zdarza jej się stawać na podiach.
- Fajnie - mówię do męża, dłonie do bicia brawa trzymam w gotowości, ale na scenie nie zjawia się nikt.
- Drugie miejsce zajęła... - tu pada imię i nazwisko siostry znanej mi skądinąd dziewczyny.
- Dziwne - mówię do męża. - Przecież ta siostra to biega nawet wolniej ode mnie - skonsternowana opuszczam dłonie, a na scenie zjawia się... odpowiedzialny za pomiar czasu Paweł Zach.
Paweł rozmawia jakiś czas z organizatorami, a już za chwilę okazuje się, że na numerach dziewczyn pobiegli jacyś panowie, wykręcili sobie dobre czasy w kategorii OPEN kobiet i o mały włos prawdziwe zdobywczynie 2. i 3. miejsca odeszłyby bez pucharów. Ehhh... A tyle się o tym mówiło przy okazji Biegu Niepodległości. Gdyby jednak komuś umknęło, to zachęcam do lektury "tymczasowej zmiany płci" u Lubelskiego Biegacza.



31.01.2016, III Wieliszewski Crossing, runda zimowa

- Zwycięzcami zeszłorocznego Wieliszewskiego Crossingu są Ola Pucek i Marek Dzięgielewski. Zapraszam was do pierwszej linii - tuż przed startem w swoim przemówieniu zarządza wójt Paweł Kownacki. - Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał pretensji o to, że tak ich uhonoruję. Bo ten bieg, to, owszem, rywalizacja, ale bardzo bym chciał, byście nie zapominali, że to przede wszystkim zabawa.

Fotos by Darek Ślusarski

No więc biegnę. Patrząc na miny na zdjęciach - na zmianę rywalizuję i się bawię. Do przebiegnięcia całości nie jest mi potrzebne niczyje towarzystwo ani żadna inna motywacja. W przeciwieństwie do Biegu Wedla trasy Wieliszewskiego Crossingu jeszcze mi się nie przejadły. To właśnie dla nich od roku 2014 gminę Wieliszew odwiedzam systematycznie cztery razy w roku.

Po biegu dostaję medal, przy ognisku częstuję się kiełbaską, dzielnie znoszę podśmiechujki Agnieszki Żuraniewskiej, którą (nie wiedzieć czemu) bawi poziom upieczenia mojej kiełbaski, a potem kieruję się na stołówkę, gdzie można zjeść gorącą zupę, napić się gorącej herbaty, a na deser dostać drożdżowe ciasto - niekwestionowany hit wieliszewskiego biegowego menu.

No więc stoję w kolejce po ciasto i grzecznie czekam, aż pani skroi kolejny placek. Mija minuta, może dwie i wreszcie ciasto pojawia się na stoliku. Dobrze wychowana jestem, więc się nie rzucam. W końcu jakaś dziewczyna stoi przede mną i to jej przysługuje pierwszeństwo. Dziewczyna jednak też się nie rzuca, bo - nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd - nagle pojawia się gdzieś spoza kolejki jedna łapa, druga łapa, trzecia łapa... Każda chwyta po kilka kawałków i ciasto znika. Czekam więc dalej. Mija minuta, może dwie, a kolejna porcja ciasta pojawia się na stoliku. I znów - nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd - gdzieś spoza kolejki pojawia się kilka łap. Dziewczyna przede mną nie reaguje, ale ja takiego buractwa dzielnie znieść nie potrafię.
- Zaraz, zaraz... Tu jest kolejka - informuję biednych, niedożywionych biegaczy. Dobrze wychowana jestem, więc oczekuję jakiegoś "przepraszamy", "nie zauważyliśmy", "nie wiedzieliśmy", lecz zamiast tego...
- Niech pani nie czaruje - zwraca się do mnie pewien pan i sprawia, że kopara mi opada.
- Ojej... Ja jednak wezmę tak bez kolejki - moje słowa ignoruje pewna dziewczyna i sprawia, że kopara opada mi jeszcze bardziej.

Ehhh... A tyle się mówi, że biegacze to tacy fajni, pozytywni ludzie...

9 komentarzy:

  1. Dobrze że nie biegłaś do W-wy, bo by Cię jeszcze obtrąbili ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam nawet wspomnieć o tym zdarzeniu we wpisie. Co prawda w nim nie uczestniczyłam, ale obserwowałam dyskusję. Ciężko mi się wypowiadać o racjach i słusznościach, ale... ton wypowiedzi kolesia z samochodu wbił mnie w krzesło :/

      Usuń
  2. "niech pani nie czaruje"...zdarz mi się być mistrzem ciętej riposty ale po tym (i następnym) tekście skutecznie bym zaniemówiła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja też bywam, ale po czymś takim moja cięta riposta musiałaby brzmieć jak ta z dowcipu o Jasiu, Klaunie i o Mistrzu Ciętej Riposty :D

      Usuń
  3. Po tym jak widziałam całe torby jabłek wynoszone z półmaratonu w Tarczynie i kiście bananów oraz zgrzewki izo na jakimś biegu w Warszawie, doszło do mnie że niektórzy biegacze nie różnią się od ludności walczącej o crocsy w lidlu :-) żal.pl
    A ja się wybieram do Skaryszaka 28 lutego na tropem wilczym albo wilczym tropem nie pamiętam. Parę kółek po dziurawym asfalcie do wykręcenia będzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie wyjadę na narty lub też zdołam z nich wrócić, to przyjadę Ci pokibicować :)

      Usuń
  4. a ja to bym kopnęła w kostkę bez słów;) bo gdzie mi tam biegać;)

    OdpowiedzUsuń
  5. o nie. na te łapy spoza kolejki, to faktycznie bym się zirytowała. a "podstawka" by mnie zwyczajnie wkurwiła, choć może bardziej zniesmaczyła.
    tak czy inaczej jedną biegaczkę, która jest fajna i pozytywna, znam. tak, tak to o Tobie :))

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedyś usłyszałam albo gdzieś przeczytałam-już nie pamiętam- że brak dobrego wychowania i związane z nim różne formy zachowania (np. buractwo, o którym wspominasz) dzisiaj nazywa się tupetem. to ja podobnie jak Ty tupetu nie mam.

    OdpowiedzUsuń